Prolog

22 1 0
                                    

- Na pewno chcesz tam jechać? - podnoszę wzrok znad walizki, słysząc głos ojca.

Stanął we framudze drzwi do mojego pokoju i wpatruje się we mnie z troską. Po raz pierwszy w ciągu swojego szesnastoletniego życia mam pojechać gdzieś sama, a na dodatek, jakby organizatorzy chcieli mojego tatę doprowadzić do zawału ze strachu z mojego powodu, podczas obozu nie można korzystać z żadnych urządzeń elektroniczny. Wyjątkiem jest niedziela w ciągu, której można będzie zadzwonić do bliski. Oddawane są wtedy telefony wyłącznie na trzydzieści minut.

- Na pewno, tato. - zapewniam mężczyznę z lekkim uśmiechem i dalej męczę się z zapięciem walizki.

- Nie będzie tam internetu. Ani ciepłej wody. Ani prywatności. Ani... - wymienia, aby mnie zniechęcić.

- Tato.

Mężczyzna wdycha, a następnie podchodzi do mnie i jednym zwinnym ruchem dłoni zapina zamek walizki. Chwyta za jej rączkę i stawia twardo na podłodze. Posyłam mu spojrzenie pełne wdzięczności.

Wstaję na równe nogi i wtulam się w tors ojca. Mężczyzna od razu otacza mnie swoimi ramionami, a brodę układa na czubku mojej głowy. Wie, że przegrał w tej sprawię i ja postawię na swoim. Często się to zdarza, bo nie umie odmówić swojej jedynej córce. Szczególnie, że po śmierci mamy stara się najbardziej jak może. Żebym miała wszystko, co potrzebuje.

Mimo, że wyjeżdżam tylko na dwa miesiące, obawiam się. Nigdy nie byłam sama na tak długo poza domem. Nie będę nikogo znała na tym obozie i gdybym pierwszego dnia już stwierdziła, że nie chcę tam dłużej być, będę musiała czekać do końca tygodnia, aby poprosić tatę żeby mnie stamtąd zabrał. Jednak mimo tego wszystkiego, czego się obawiam, mam większy cel, który niweluje wszystkie złe myśli.

Na dokładnie tym obozie moi rodzice się poznali i przez cztery lata podczas, których co rok jeździli na wakacje w tamto miejsce, między nimi powstała więź, dzięki której później zawarli związek małżeński oraz dzięki czemu urodziłam się ja.

Tata najczęściej jak wspomina mamę, mówi o wspomnieniach z obozu. Jak razem wykradali się późną nocną z domków, przeskakiwali przez bramę otaczającą teren obozowiska i szli na łąkę, gdzie razem oglądali gwiazdy. Jak wysyłali sobie nawzajem listy albo przekupywali opiekunów, by wypuścili ich z domu przed ciszą nocną albo z samego ranka. Często się zdarzało, że musieli ich błagać by nie donosili o ich wyprawach do organizatorów, gdy w nocy nie zastali dwójki w łóżkach.

Ich miłość była magiczna. Dawała mi nadzieję, że prawdziwa miłość istnieje. Uczyła również, że bez zaangażowania dwóch osób w relacje, nic z tego nie będzie. A jeśli dojdzie do rozłąki... będzie to coś ciężkiego do zniesienia.

- Bądź ostrożna, dobrze? Ja razem z twoją matką na tym obozie byliśmy ponad dwadzieścia lat temu. Kto wie, jak teraz tam jest? - mówi cicho, nie odsuwając się ode mnie na milimetr.

- Będę, tato. Jeszcze będziesz miał mnie dość, gdy wrócę. - mówię ze śmiechem.

Mężczyzna chwyta moją twarz w swoje dłonie i zostawia długi pocałunek na moim czole. Gdy się odsuwa, kręci prawie niezauważalnie głową i wypuszcza westchnienie z ust.

- Nie będę. Nigdy nie będę miał cię dość, słońce.

W ciszy wychodzimy z domu i pakujemy moją walizkę do bagażnika. Wsiadamy do samochodu i wyruszamy sprzed domu. Uśmiecham się szeroko z ekscytacji, a moja radość się potęguje, gdy tata włącza radio i w aucie wybrzmiewa piosenka One Direction - znienawidzony przez tatę zespół, ale za to mój ulubiony.

Droga do obozu mija nam szybko, ale w przyjemnej atmosferze. Tata parę razy opowiada mi o wspomnieniach z obozu, zanim zatrzymamy się właśnie przed nim. Mężczyzna nie może ze mną wjechać na teren obozowiska, więc parkuje przed, gdzie stoi rząd aut.

Rozglądam się, widząc chłopców i dziewczyny w moim wieku, którzy żegnają się z rodzicami i witają z przyjaciółmi. Na prawie każdej twarzy widzę uśmiech. Tylko na niektórych dostrzegam grymas niezadowolenia, jakby byli tutaj za karę.

Wysiadam podekscytowana z samochodu i od razu biegnę do bagażnika, wyciągając stamtąd walizkę. Tata przygląda się mi z uśmiechem. Wie ile znaczy dla mnie bycie tutaj.

Rozkłada ramiona, a wtedy ja przytulam się z nim, wiedząc, że widzę się z nim ostatni raz przed naszą dwumiesięczną rozłąką. Na tą myśl mam dziwną ochotę się rozpłakać.

- Pokaż organizatorom i opiekunom, że masz na nazwisko Blyth. Baw się dobrze, ale najważniejsze nie przejmuj się innymi. Często inni krzywdzą, bo ci czegoś zazdroszczą, jasne? - kiwam głową, a w moja oczach migoczą łzy.

Mam już odchodzić, gdy tata zza pleców wyciąga stary notes i mi go podaję. Przyjmuję do ostrożnie, a pierwsza łza płynie mi po policzku, gdy otwieram pierwszą stronę i widzę podpis osoby, do której należał tej dziennik.

Cordelia Chaney

- Twoja matka chciała, by do ciebie trafił, gdy skończysz osiemnaście lat. Czuję jednak, że teraz jest odpowiedni moment, abyś go dostała.

- Dziękuję. - szepczę cicho. - Do zobaczenia za dwa miesiące, tato.

- Do zobaczenia, słońce.

Idę żwawo parę metrów i zatrzymuję się na chwilę przed ogromną bramę. Podnoszę głowę do góry, widząc wielki napis Hummingbird*.

___________________

*Hummingbird (ang.) - koliber

Wiersz Letniej Miłości Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz