Rozdział 11

24 2 13
                                    

Droga do Pogranicza ciągnęła się niemiłosiernie, nawet pomimo pięknych i zupełnie nowych dla oczu Lary widoków. Dziewczynie, która nie opuszczała nigdy rodzinnego miasta nie dalej niż na kilka kilometrów, nie dane było cieszyć się podróżą. Nie, kiedy za oknem powozu co i rusz, w blasku słońca objawiała jej się postać Gylesa w lśniącej zbroi, dosiadającego białego rumaka. Gylesa bezczelnie zaglądającego do wnętrza karocy, którego przepełnioną goryczą i urazą naburmuszoną twarz, na łeb biło jedynie surowe oblicze Hegerta, wtórującego swemu synowi w szpiegowskich zapędach z równie zaskakującą, co irytującą systematycznością. Każdy postój, czy nocleg wyglądały jak spektakl jednego aktora, w którym to Lara zmuszona była grać, przytłoczona ilością obserwujących ją widzów.

Drugiego dnia podróży miała wręcz wrażenie, że lada moment udusi się, przygniatana ciężarem spojrzeń, nadstawionych uszu i nieprzyjemnych oddechów łażącej za nią krok w krok straży i służby. Czuła się zaszczuta i zdominowana przez całą tę pomyloną rodzinę oraz jej obsmarowanych wazeliną od stóp po czubki głów sługusów. Gdyby nie Bredo, odeszłaby chyba od zmysłów. Żałowała jedynie, że nie mogła poświęcić mu tyle czasu, na ile tak naprawdę zasługiwał. Bo faktycznie zasłużył sobie na więcej uwagi i dłuższe, szczere pogawędki. Chociaż tyle mogłaby mu od siebie dać. Tymczasem większość drogi przebyli w milczeniu, mijając się poza powozem, jak para zupełnie obcych sobie ludzi. Lara nie miała ani chęci, ani czasu dla starszego z braci. Jej głowę, poza próbami utrzymania psychicznej stabilności, zaprzątały rozmyślenia dotyczące labiryntu. Wszystkie jej plany legły w gruzach, nie potrafiła o tym zapomnieć, wyrzucić druzgocącego faktu z głowy. Musiała wymyślić coś nowego i przede wszystkim skutecznego, a czasu miała niewiele. Nie chodziło przecież tylko o nią. Gra toczyła się o życie małej dziewczynki. Na szczęście Bredo nie wydawał się obrażony jej zachowaniem. Wiedziała, że mężczyzna rozumie i zapewne domyśla się znacznie więcej, niż dawał po sobie poznać. Co śmieszniejsze, ani trochę jej to nie wadziło. Nie spostrzegła się wcale, kiedy zdążyła zaufać mu aż do tego stopnia, ażby w ogóle się tym nie przejąć.

Do Pogranicza dotarli późnym popołudniem. Słońce nabierało z wolna czerwonej barwy, jakby przedwcześnie układało się do snu, choć wisiało jeszcze całkiem wysoko nad majaczącą w oddali linią drzew, która przypominała o urzekającym dębowym lesie, przez który raptem godzinę wcześniej przejeżdżali.

Pod kolosalną bramą opartą na filarach wyobrażających legendarnych gigantów, minęła ich grupa najprawdziwszych w świecie trolli. Jeden z nich nieuważnie potrącił łapskiem karocę, a że wielki był niczym nadarejski słoń, karoca zaskrzypiała i zakołysała się niebezpiecznie.

– O, łał! – Lara przycisnęła twarz do małego okienka. – Widziałeś to?! Trolle!

Bredo niespodziewanie nabrał życia. Wyraźnie udzieliła mu się nagła zmiana nastroju Lary. Nachylił się w stronę, w którą patrzyła jego współpasażerka, próbując dojrzeć coś za zakurzonym szkłem.

– Robią wrażenie, prawda?

– Nigdy wcześniej nie widziałam trolla.

Głos Lary brzmiał jak głos małego dziecka, a oczy promieniały jej czystym, autentycznym zachwytem. Nie liczyło się to, że trolle były, mówiąc delikatnie, mało urodziwe. Wszak stworzenia te, mało, że gabarytne, to wyposażone w wyłupiaste ślepia, nieproporcjonalnie małe, poszarpane uszka, łyse jak kolano, brzydkie czerepy i szarą, zrogowaciałą skórę. Każdego raczej odrzucały, niż urzekały, ale nie ją. Lara kipiała z fascynacji i obserwowała ich dopóty, dopóki nie zniknęli jej z widoku, przy okazji zostawiając na szybie odcisk własnego policzka i kawałka czoła.

– A widziałeś tę bramę?! – wykrzyczała, gdy zorientowała się, pod czym właśnie przejeżdżają.

Łukowy tunel, którym się przemieszczali, świadczył o zadziwiającej grubości miejskich murów. Stwierdzenie, że nie szczędzili sobie na nie kamienia, byłoby wręcz ujmą dla budowniczych. Mury były grubaśne i niesamowicie wysokie, a rozciągały się wokół całego Pogranicza. Trzeba było rozebrać całą górę, by coś takiego wznieść.

KRESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz