Rozdział 1

322 32 26
                                    


Błękitna wiązka czystej energii wydostała się z nieruchomej, wypolerowanej lufy. Ulotna, mglista smuga skrystalizowała się, przyjmując formę rozżarzonego grotu. Naładowany potężną aurą kryształ przeciął powietrze niczym ciśnięty przez olbrzyma oszczep. Pocisk ze srogim, wibrującym trzaskiem przedarł się przez sam środek tarczy, rozrywając i przypalając zwarte drewno.

Zgromadzeni w centrum garnizonu ludzie zamarli. Zastygli w bieżących czynnościach, w osłupieniu wpatrując się w chmurę osmalonych drzazg, opadającą powoli na roztrzaskany okrąg. Nieprzyjemny, gryzący swąd niósł się wokół, płosząc uwiązane do poideł ogiery. Zwierzęta rżały i kopały, alarmując opiekunów o niejasnym zagrożeniu. Część z zebranych na dziedzińcu brońmistrzów z dość mizernym rezultatem starała się uspokoić zlęknione konie. Ciągnęli za uzdy i poklepywali rozedrgane grzbiety, rozlądając się bezradnie za koniuszym. Pozostali, uwolniwszy się z chwilowego zaskoczenia, poczęli kręcić się, nerwowo wypatrując strzelca. Zapanowało ogólne zamieszanie, nakręcające się z każdą kolejną sekundą.

Laryiena ścisnęła w dłoni ciepłego dathraxa. Wiedziała, że tym razem trochę przesadziła. Włożyła w wystrzał za dużo mocy, a w garnizonie o tej porze znajdowało się zbyt wielu wojskowych. Zdecydowanie za dużo potencjalnych świadków. Odruchowo zabezpieczyła spust, ciasno chowając broń za szerokim pasem.

Było przetestować nowy rdzeń poza miastem, skarciła się w myślach. Co prawda gonił ją czas, ale gdy adrenalina nieco opadła, doszło do niej, jak bardzo ciągły pośpiech i nadmierna ekscytacja wpływały na jej życie, wiecznie przysparzając jej samych problemów. Starała się z tym walczyć, lecz z jakichś powodów zawsze kończyła w sytuacji takiej, jak ta.

Ze znajdującej się w rzekomym remoncie zachodniej wieżyczki wartowniczej ledwie widziała swój niedawny cel. Żywiła nadzieję, że nikt nie zauważył rozbłysku towarzyszącego wystrzałowi, w przeciwnym razie gładkie zwinięcie się z miejsca mogłoby okazać się trudniejsze, niż zakładała. Późny wieczór skrywał co prawda jej odzianą w czerń postać, ale w całe obie strony, jakimi dysponowała, rozważając drogę ucieczki, miała kilka metrów białego kamienia, na którego tle dojrzałby ją nawet na wpół ślepy jaskiniowy goblin. Nie tracąc czasu na rozpatrywanie zbędnych za i przeciw, przelazła nad drewnianą barierką, zeskoczyła z zadaszonego tarasu i rzuciła się na opitą wodą ziemię. Od wczesnego popołudnia strasznie lało, toteż dziedziniec dosłownie tonął w błocie. Podciągając się na łokciach podpełzła pod podstawę problematycznego białego muru, starając się przy tym, oddychać jak najciszej. Skupiona na kruchym planie, nie skojarzyła, że w ogólnym gwarze męskich głosów jej oddech nie stanowił najmniejszej przeszkody. Nawet gdyby dyszała jak stary wół, nikt by jej nie usłyszał.

Zmuszając obcisłe, skórzane rękawy do współpracy, przeczołgała się ostatnie parę metrów i oblepiona mieszaniną ziemi, iłu oraz końskich odchodów, czmychnęła pod przykrytą strzechą wiatę. Tu, wśród sterty rupieci, we względnym spokoju mogła poczekać, aż wszyscy stracą nią zainteresowanie. Nikt przecież nie będzie szukał strzelca tak daleko od sekcji treningowej.

Czekała długo i gdy prawie już odetchnęła z ulgą, niespodziewany wrzask kapitana Castona poniósł się po placu.

– Do stu piorunów! Gdzie ona jest?!

W pierwszej chwili zdziwiła i niemal sparaliżowała ją obecność dowódcy. Powiedziano jej przecież, że rano, wraz z kilkoma przybocznymi, wyruszył do stolicy. Najwyraźniej ktoś, a myśląc ktoś, miała na myśli zarządcę magazynu broni, Wulfa, wprowadził ją w błąd. Krew zagotowała się w jej żyłach. Nie po to lazła z tym idiotą do łóżka, żeby w zamian otrzymać gówna warte, mijające się z prawdą informacje. Bezsilnie zbiła dłoń w pięść. Najgorzej, że Wulf weźmie tę jednorazową przygodę na poważnie i zacznie się do niej przykładnie zalecać. Niepotrzebnie dała mu nadzieję potokiem wyssanych z palca komplementów, ale tylko tak mogła wyciągnąć z zarządcy wszystko, dla czego gotowa była poświęcić własne ciało. Wzdrygnęła się na wspomnienie wspinającego się na nią nagiego mężczyzny. Nie czas był jednak na dociekanie słuszności własnych poczynań. Należało czym prędzej oddalić się od dziedzińca.

KRESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz