Temeria, 1258
Chciał pogrążyć się we śnie, ale nie potrafił. Opaska wokół oczu uciskała go coraz mocniej, a węzły wbijały się w delikatną skórę na nadgarstkach. Z daleka usłyszał czyjeś kroki. Zacisnął mocniej powieki, po czym skulił się mocniej. Nagle ktoś otworzył gwałtownie drzwi i wszedł do środka.
Poczuł na swojej głowie delikatne dłonie. Drgnął delikatnie i wyprostował się.
- Mamo..?
- Już, już... Cichutko... - palce kobiety delikatnie wsunęły się w jego włosy, po czym poluzowały opaskę.
Syknął pod nosem i zamrugał parę razy, kiedy ostre światło oślepiło go. Jego matka wciąż przesuwała palcami po jego puszystych włosach.
- Cichutko... Jestem z tobą... - szepnęła wyciągając niewielki sztylet z płaszcza i przecięła węzły.
Chłopiec natychmiast przytulił się do swojej rodzicielki. Załkał cicho, nie potrafiąc dłużej powstrzymać napływających, do oczu, łez.
- Jestem z tobą Brutusie - szepnęła ocierając samotną łezkę z jego policzka. Młodziak wziął parę głębokich wdechów, próbując się uspokoić. - Jesteś taki dzielny Brutusie.
Chłopiec powoli oswobodził się z uścisku. Przetarł opuchnięte i zaczerwienione oczy. Przecież nie mógł płakać jak dziewka, co by na to powiedział ojciec?
Kobieta podeszła do kolejnego chłopca. Szybkim ruchem rozcięła węzły, po czym zdjęła opaskę. Zaczęła delikatnie masować zaczerwienioną skórę.
Brutus zerknął w bok i dostrzegł roztrzepaną czuprynę swojego brata, Roderika. O jego ramię opierała się najmłodsza z trójki rodzeństwa i najbardziej podobna do ojca, Luiza, która często nazywana była zdrobniale Luśką.
Po chwili matka odwróciła się i usiadła koło Brutusa. Jej delikatne dłonie głaskały jego plecy. Chłopiec przechylił głowę, aby wtulić się w rodzicielkę. Kątem oka rozejrzał się po pokoju. To nie był jego dom... Skulił się mocniej, szukając oparcia w jedynej znajomej mu osobie.
- Gdzie jest tatuś? Gdzie my jesteśmy? - do ciemnych oczu znowu napłynęły łzy.
- Tata jest teraz bardzo zajęty, ale jego bardzo bliski przyjaciel zaprosił was do siebie. Zawsze lubiłeś przebywać z ojcem w Temerii... Czysty tatuś... - delikatnie poczochrała jego włosy.
Chłopiec uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał słuchać jak podobny jest do ojca z charakteru. Zresztą chciał być taki jak on. Odważny dowódca temerskich oddziałów, który nie bał się rzucić do walki z wrogiem.
Chłopiec ziewnął, czując jak jego powieki robią się coraz cięższe. Oparł się o ramię brata i przymknął oczy. Rodzicielka poprawiła kołnierz jego płaszcza.
- Śpij, śpij Brutusie - jej dłonie delikatnie pogłaskały brunatne włosy chłopca.
***
Na takie dni czekał najbardziej. Słońce piekło go w plecy, kiedy przeskakiwał z jednego pnia na drugi. Patrzył pod nogi, starając się nie nadepnąć na małego żuczka, który wspinał się po kawałku drewna.
- Widzisz Brutusie - powiedział starszy mężczyzna podchodząc do syna. - Polowanie to nie nie tylko umiejętność, ale również sztuka śledzenia i bycia cicho. Musisz być zwinny jak kocur, jeśli chcesz zdobyć naszą dzisiejszą zdobycz - blondyn wskazał na niewielkie jeziorko, przy którym stała sarna.
Serce biło coraz mocniej, kiedy zerknął na tłustą zwierzynę, a oczami wyobraźni widział sarninę z pieczonymi ziemniakami i duszoną czerwoną kapustą.
Starszy mężczyzna wyciągnął strzałę z kołczanu i włożył ją na cięciwę łuku. Jego ręce nawet nie drgnęły, kiedy wycelował w sarnę. Oczka Brutusa z zafascynowaniem wpatrywały się w ojca. Wstrzymał oddech kiedy usłyszał cichy świst z łuku.
Zanim zwierzę podniosło łeb, padło martwe na ziemię. Krew zabarwiła na czerwono świeżą trawę. Starszy opuścił łuk, po czym powoli przedarł się przez chaszcze. Brutus puścił się pędem i jako pierwszy uklęknął przy martwym zwierzu. Już czuł w ustach smak miękkiego mięsa doprawionego najlepszym sosem w Temerii.
- Ładnie nam się poszczęściło. Piękna sztuka - starszy poklepał syna po ramieniu. - Kto wie, może któregoś dnia odziedziczysz ten łuk, kiedy mój czas minie.
Brutus uśmiechnął się pokazując białe ząbki. Chciał być taki jak ojciec. Odważny dowódca, który stacza bitwy u boku króla.
Kiedy starszy zabrał się za oczyszczanie zwierzyny, Brutus podszedł do niewielkiego jeziora. Nachylił się i spojrzał w taflę wody. Jednak zamiast swojego oblicza zobaczył twarz matki. Jej usta poruszały się powoli, a on mógł przysiąc, że słyszy jak go nawołuje. Zerknął dyskretnie na ojca, który był zajęty czyszczeniem posoki z sarny. W ogóle nie zwracał na niego uwagi. Brutus odwrócił głowę i ponownie spojrzał na rodzicielkę. Powoli wyciągnął dłoń w stronę tafli wody.
Nagle odbicie rozpłynęło się i coś gwałtownie wciągnęło go pod wodę. Chciał wołać o pomoc, ale w płucach powoli brakowało mu tlenu. Desperacko machał rękami próbując wpłynąć na brzeg. Jednak im dłużej walczył tym coś wciągało go coraz głębiej. W oddali słyszał głos matki, który powtarzał jego imię jak modlitwę.
***
Pokój pogrążony był w półmroku, kiedy gwałtownie otworzył oczy. Jego serce waliło tak mocno jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Mroczne koszmary, które jeszcze przed chwilą trzymały go w swoich szponach, powoli ustępowały, ale czuł chłód i zmęczenie, jakby faktycznie próbował walczyć o życie pod taflą wody.
Głos matki, z początku niewyraźny, stawał się coraz głośniejszy. Powoli podniósł wzrok i spostrzegł, że wcale sobie tego nie przyśnił. Ona faktycznie pochłonięta była rozmową z kimś kto siedział po drugiej stronie biurka. Był zbyt zaspany, aby zrozumieć sens słyszalnych słów, ale co jakiś czas wyłapywał swoje imię lub jego rodzeństwa.
- Nie oczekuje zbyt wiele, jedynie, abyś zaopiekował się moimi dziećmi. Mogę zagwarantować, że tak jak mój luby, Roderik i Brutus będą ci wiernie służyć - spojrzała niemal błagalnie na rozmówcę. - Mają dopiero dziesięć lat, ale charakterek odziedziczyli po ojcu. Luiza jest jeszcze młoda, niedawno skończyła ósmy rok życia. Kiedy podrośnie wydaj ją, proszę, za jakiegoś szlachcica.
Brutus rozbudził się bardziej. Mimo panującego półmroku rozpoznał w drugim rozmówcy króla Temerii, Foltesta.
- Kiedy wrócę do Nilfgaardu, zabiją mnie - westchnęła i odwróciła wzrok. - Nie chce, żeby im coś się stało. To są moje dzieci, wprawdzie z prawego łoża, ale nie pozwolę, aby ich też spotkał ten sam los - palce nerwowo skubały rąbek sukni. - Wyjeżdżam przed świtem.
Oczy Brutusa rozszerzyły się. Usłyszał, że król coś odpowiedział, ale sens tych słów przeleciał mu przed nosem. Jego matka smutno uśmiechnęła się do władcy, po czym odwróciła się. Powoli kierowała się do wyjścia, ale Brutus natychmiast zerwał się ze swojego miejsca i stanął przed nią, zagradzając przejście.
- Mamo nie odchodź, proszę - powiedział cicho, wręcz ledwie słyszalnie.
- Cichutko Brutusie - położyła rękę na jego głowie, po czym delikatnie pogłaskała puszyste włosy. - Nie bój się, dobrze będzie ci się żyło tutaj.
- Mamusiu błagam... - zagryzł dolną wargę, kiedy poczuł, że rozmazuje mu się widok przez napływające łzy.
Kobieta powoli odsunęła się od niego. Brutus stał w miejscu i patrzył jak ukochana matka opuszcza pomieszczenie. Po policzku spłynęły łzy, których dłużej nie potrafił kontrolować. Spuścił wzrok na podłogę i załkał cicho. Gdzieś tliła się iskierka nadziei, naiwności wręcz, że matka wróci i przytuli jak za dawnych lat, lecz odgłos kroków stawał się coraz cichszy aż w końcu zamilkł.
Gdy tak tonął we własnej rozpaczy, poczuł silną dłoń na ramieniu. Nawet nie raczył podnieść wzroku. Nie był w stanie wydusić nawet jednego słowa. Jedynie kto mu został to Roderik i Luśka, którzy smacznie spali, nieświadomi niczego co się właśnie wydarzyło. Delikatnie zagryzł dolną wargę i przysiągł sobie, że nikt ich mu nie odbierze.
CZYTASZ
Temerski Pies
FanfictionBrutus po zamachu królobójcy i śmierci osoby, którą traktował jak ojca, przysięga za wszelką cenę chronić rodzeństwo, które jako jedyne mu pozostało. Jednak sprawy się komplikują, kiedy Roderik stroni od wyjaśnień dlaczego naraził się Nilfgaardzkiem...