Rozdział 6

13 3 0
                                    

Niebieskie oczy wpatrywały się w jasną posadzkę. Nie śmiał podnieść wzroku, czy wstać i rozprostować kości, chociaż kolana zaczynały go boleć od dłuższego klęczenia. Ręce mu drżały. Bał się. Tak cholernie się bał.

Pod grubym pancerzem zbroi, wciąż czuł piekące pręgi po ostatnim biczowaniu. Nawet pomimo tego, że Vivienne natarła rany leczniczymi roślinami, to ból co jakiś czas dawał o sobie znać.

Gdyby tylko przypilnował swój oddział. Gdyby tylko powstrzymał pijacką bijatykę między swoimi, a redańskimi żołnierzami. Przecież byle sytuacja mogła być pretekstem do wybuchu następnej wojny. Gdyby tylko...

- Król Foltest został zamordowany, a hieny pokroju Henselta już kreślą mapy, szykując się do zajęcia najlepszych terenów...

Przełknął nerwowo ślinę, wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Podniósł lekko wzrok, słysząc skrzypienie fotela i kroki.

- Radowid też coś planuje, chociaż nie jest tak bezpośredni jak Henselt.

Patrzył jak przesunął palcem po mapie, wzdłuż granic Temerii.

- A gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.

Poczuł na sobie chłodne spojrzenie i już nie mógł odwrócić wzroku.

- Nie zawiedź mnie, Caesharze.

- Oczywiście, Wasza Cesarska Mość.

***

Już przy bramie miasta dało się słyszeć głośne śmiechy i wyczuć zapachy najróżniejszych pyszności. Stoły uginały się od nadmiaru dań i butelek z winem.

- My robimy brudną robotę, a oni przychodzą tylko na świętowanie - mruknął Brutus pod nosem. Oczywiście, że Loredo tylko wysłużył się nimi, a sam siedział za bezpiecznymi murami.

- Milutko - odparł sarkastycznie Roderik, patrząc na półmiski z jedzeniem. - Nie wiem jak wy, ale ja z chęcią skorzystam. Mam dość pożywiania się jak chłop - kątem oka zauważył Dantego i Beatrycze, stojących na uboczu z butelką drogiego trunku.

Brutus pokręcił tylko głową. Oczywiście, że na wszystkie bale, lub inne uroczystości, Roderik zawsze pchał się pierwszy.

- Idź i zabaw się, dam radę dojść sama do medyka - Luiza wygramoliła się od brata. - To chyba jedyna okazja na świętowanie.

- Jesteś pewna, że...

- Tak, nic mi się nie stanie - przerwała mu. - Idź i baw się dobrze.

***

Mury okazały się idealnym miejscem do rozmowy przy trunku, gdy wszyscy strażnicy poszli świętować. Roderik oparł się o chłodną ścianę i rozprostował nogi, a Dante otworzył butelkę wina.

- Nie uwierzę, że Loredo pozwolił wam tak po prostu chodzić po mieście, jak gdyby nic się nie stało.

Dante zaśmiał się cicho, wyczarowując kieliszki. Przecież nie będą pić z butelki jak hołota.

- Nie mówiłem ci, ale moja kuzyneczka była najlepszą uczennicą w Aretuzie - przysunął Beatrycze bliżej i poczochrał jej włosy. - Od swojej mistrzyni nauczyła się mieszać ludziom w głowach. Wiesz, potrafi wniknąć w ich myśli i rozkazać czegokolwiek.

- Zaraz tobie pomieszam zmysły! - natychmiast wyrwała się z objęć i poprawiła włosy. - A tego nauczyłam się jeszcze przed Aretuzą. Wniknięcie w umysł Loredo, nie było skomplikowane - sięgnęła po butelkę, nalewając wszystkim wina.

- Całkiem przydatna umiejętność - rzekł Roderik, smakując trunku. Może smak nie dorównywał tym, co pił na wyzimskim dworze, ale było całkiem niezłe.

- Żałuj, że nie tego nie widziałeś! Loredo pierwszy raz gadał coś z sensem! - zaśmiał się perliście, choć został zagłuszony przez odgłosy zabaw na rynku.

***

Wpatrywała się w sufit, nasłuchując dźwięków zabawy. Może to i lepiej, że nic nie piła. Lepiej nie mieszać alkoholu i środków znieczulających. Miała szczęście, jak to ujął medyk, gdyby sztylet drasnął ją o parę centymetrów głębiej, zostałby przerwany nerw, a sama straciłaby czucie.

Przewróciła się na drugi bok, pogrążając się w myślach. Nie mogła spać, więc kontemplowała wybory sprzed paru dni. Przecież wybrała mniejsze zło, a chyba to było najważniejsze.

Spojrzała na zabandażowaną dłoń. Nikt się nie dowiedział... I raczej już nie dowie.

***

Wiedział, że powinien trzymać się z daleka od alkoholu, ale druga taka okazja mogła się nie zdarzyć. Czasy są niepewne, a równie dobrze jutro mógłby zdechnąć w jakimś, zapomnianym przez wszystkich, miejscu.

Rynek znacznie ucichł, chociaż parę osób wciąż siedziało przy ławach i cieszyło się chwilą. Na szczęście nad wodą panowała absolutna cisza, przerywana co jakiś czas parsknięciami śmiechu Brutusa.

Nie wypił nawet połowy butelki, a już czuł jak kręci mu się w głowie. Zapewne nie umiałby nawet usiedzieć prosto, gdyby przez cały czas nie opierał się o ramię Roche'a. A zresztą było to tylko pretekstem żeby wtulić się mocniej i poczuć ciepło. Starał się jak mógł, aby nie wyobrażać sobie za wiele, czując zarys mięśni pod warstwą ubrań. Jednak ciężko mu było powstrzymać się od rozmyślania co by było, gdyby przysunął bliżej palce i musnął dłoń dowódcy.   

- Brutusie... - Roche delikatnie szturchnął młodszego w żebro. - Znowu się zamyśliłeś.

Vesperi dopiero teraz oprzytomniał. Nawet nie zauważył, kiedy rozmarzył się nieświadomie. Dopił resztkę trunku, po czym odłożył butelkę na bok.

- Alkohol mi nie służy... - mruknął, przysuwając się bliżej i położył głowę na ramieniu Roche'a. A on, ku zadowoleniu Brutusa, nie odepchnął go, tylko położył dłoń na plecach młodszego.

- Właśnie widzę. Zaraz mi tu zaśniesz - Vernon próbował jakoś go przesunąć, kiedy poczuł jak drętwieje mu ręka. Jednak Vesperi był zbyt zamroczony alkoholem, żeby utrzymać się w pozycji siedzącej. Runął jak długi na klatkę piersiową Roche'a i ani myślał o podniesieniu się. Było mu nader wygodnie.

- Zaczynam rozumieć dlaczego nazywają cię pieskiem - Vernon położył dłoń na karku Brutusa, muskając pasek skóry.

- "Piesek" to najmilsze określenie, jakie usłyszałem. Inni częściej mówią kundel albo sierściuch - ewidentnie zaczął mu się udzielać sarkastyczny humor Roderika.  

Uśmiechnął się lekko pod nosem, przysłuchując się spokojnemu biciu serca. Ich relacja często przekraczała normy. Chociaż nie zawsze tak było. Z początku Roche traktował Brutusa jak zadufanego w sobie szlachcica, który wstąpił do wojska tylko ze względu na prestiż. Treningi były mordercze, ale młody Vesperi zawsze dawał z siebie wszystko, nawet jeśli potem ledwo potrafił złapać oddech, a mięśnie ciągle go bolały. W końcu przyzwyczaili się do siebie, a potem wszędzie byli widziani razem. Tam gdzie Roche, tam też Brutus, Roderik miał w zwyczaju mówić.

Vesperi coraz mocniej odczuwał skutki alkoholu. Przymknął powieki, czując jakby miał pod nimi piasek. Wciąż kręciło mu się w głowie, a wszystkie dźwięki dochodziły do niego, jak z daleka.

***

Nie miał w planach tak długiego posiedzenia u parki kuzynów, ale dobry trunek zrobił swoje. Był lekko zamroczony, ale nie na tyle, żeby chodzić jak pijak. Przystanął w cieniu i przetarł oczy, gdy zobaczył, że ktoś wraca od strony wody. W pierwszej chwili wydawało mu się, że widzi znajomą sylwetkę Brutusa, który ewidentnie wtula się w Roche'a. Roderik zamrugał parę razy, czując, że alkohol miesza mu kompletnie w zmysłach.

Kiedy dotarł do izby, spostrzegł, że łoże brata stoi puste. A jednak nic nie pomieszało mu zmysłów. Brutus również skorzystał z dzisiejszego świętowania. 

Temerski PiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz