Nie jestem stalkerem. Po prostu coś w mojej głowie podpowiadało mi, że powinienem za nią iść. Wpadłem w szeroką uliczkę i podążyłem za jej szafirową bluzą. Najwyraźniej czuła się bardzo wyluzowana, bo jej chód był powolny i zblazowany. Starałem się przybrać podobną pozę. Jestem tylko zwykłym przechodniem wybierającym się na relaksacyjny spacer po podrzędnych pubach i nie zwracajcie na mnie w ogóle uwagi... Starałem się to sobie wmówić. Wtedy zauważyłem długą kolejkę, wijącą się od frontu jakiegoś mieniącego się kolorami klubu do znaku zakazu wjazdu, znajdującego się mniej więcej dwadzieścia metrów ode mnie. Kiedy Faith się do niej zbliżyła, ludzie rozstąpili się jak woda przed uciekającym z Egiptu Mojżeszem. DOSŁOWNIE. Dziewczyna niknęła w tłumie potencjalnych imprezowiczów. Zszokowany ustawiłem się na końcu szeregu, wkładając ręce do kieszeni. Kobieta stojąca przede mną obróciła się i zlustrowała mnie wzrokiem. Z jej twarzy nie można było wyczytać ani wrogości, ani sympatii, dlatego stwierdziłem, że może być to dobry moment na nawiązanie krótkiej wymiany zdań. Może dowiem się od niej czegoś o Faith.
-Hej- zagadnąłem. Skupiła na mnie wzrok . Miała bardzo ładne czarne oczy, które lekko mnie onieśmielały.
-Cześć - odparła krzywiąc się - nigdy cię tutaj nie widziałam. Wyglądasz trochę. . . młodo - dodała.
-Właściwie przyszedłem tu tylko po to żeby. . . - ugryzłem się w język. Co chciałem jej powiedzieć? Ja tu tylko śledzę moją nieświadomą tego koleżankę, najnormalniej w świecie! Rozmówczyni ściągnęła brwi, wyraźnie zaciekawiona moją wypowiedzią. Uznałem, że czas na zmianę tematu i pospiesznie powiedziałem:
-Kim jest ta dziewczyna, przed którą się usuwaliście?- na te słowa się rozpromieniła. Co było w tym tak radosnego?
-Mówisz o Mischlean- jej oczy jakby niebezpiecznie zabłysnęły - to dlatego nasza większość spędza tu wieczory.
Musiałem przybrać bardzo dziwną minę, bo kobieta roześmiała się.
-Słodki jesteś, ale chyba niezbyt mądry - powiedziała przyjaźnie- Mischlean jest nazywana też Królową Magii, Latającą Zagadką, Czarodziejką Świata... na prawdę nic nie kojarzysz?
Omal nie wybuchnąłem śmiechem. No zrozumcie mnie! Latająca Zagadka? Serio?
Pokręciłem głową a ona wyciągnęła do mnie rękę.
-Tak poza tym jestem Miriam- odwzajemniłem gest i również się przedstawiłem- Lepiej miej się na baczności podczas pokazu.
Poczułem, że nie żartowała. Ona na serio mnie ostrzegała. Czego mam się bać? Co dzieje się w tym klubie?
-Jakiego pokazu?- zapytałem. Dziewczyna wytłumaczyła mi, że często w tutejszych klubach Mischlean ( a może raczej Latająca Zagadka) przedstawia swoje niezwykłe spektakle. Miała na myśli iluzję, w gwoli ścisłości.Więc po godzinach Faith dorabia jako magik? Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Musiałem się tam dostać i dowiedzieć więcej.
-O nie! - zaszlochała nagle Miriam - jest za dwie siódma, a zaczyna się o dziewiętnastej! Nie zdążymy się dostać do środka!
Przez głowę przeszła mi pewna myśl. Jeśli moja nowa koleżanka tak bardzo pragnie zobaczyć to, co ma się tam wydarzyć, z pewnością zgodzi się na nielegalne włamanie.
-Wkradałaś się kiedyś do budynku?- spytałem szeptem. Spojrzała na mnie z pomieszaniem zdziwienia i podniecenia - A chciałabyś spróbować? - kiwnęła głową trochę za bardzo entuzjastycznie. Facet stojący przed nami odwrócił głowę i spojrzał na nas jak na małe dzieci planujące kradzież czekoladek z szafki na słodycze.
-Byłaś tu już kiedyś, prawda? Jest tu jakieś okno, tylne drzwi, cokolwiek przez co dałoby się wejść niepostrzeżenie?
-Raczej nie- odparła w zamyśleniu - są drzwi przeznaczone dla obsługi, ale widziałam je tylko od wewnątrz, więc nie wiem jak się do nich dostać.
Super! Czeka nas walka wręcz z tłumem żądnym magii. Zrobiłem pierwszą rzecz która przyszła mi na myśl. Krzyknąłem.
-O mój Boże! Tam na dachu stoi wielka Mischlean, chyba zaczęła już swój zupełnie nowy numer!- Wow. Nie spodziewałem się, że wszyscy zaczną rozglądać się i chaotycznie pytać ,, Gdzie? !". Spróbowałem to wykorzystać i chwytając rękę Miriam przeciskałem się w kolejce. Biegiem rzuciłem się do wejścia kiedy zatrzymała mnie wielka, owłosiona postać.
-Dokąd ty się wybierasz małolacie?- usłyszałem pełen złości i podłości gruby głos. Należał do ochroniarza, a przynajmniej wydawało mi się, że pełnił taką funkcję. W każdym calu zgadzał się ze stereotypem wielkiego, złego goryla. Miał szerokie barki na które zarzucił za małą, skórzaną marynarkę. Jego twarz wyrażała gniew i była- cóż tu dużo mówić- ohydna. Miał wyraźne braki w uzębieniu, jego nos wyglądał jakby był łamany przynajmniej z kilkanaście razy, a na łysej głowie, tuż nad uchem zobaczyłem zaschniętą, czerwoną maź. Bardzo chciałbym Wam powiedzieć, że to nie była krew.
-Dzień dobry... - zatrzymałem się próbując odczytać imię z niechlujnie przyczepionej plakietki- ...Evan.
Takie wdzięczne imię dla takiego NIEWDZIĘCZNEGO kolesia? Nie wnikam w upodobania jego mamy...
-Więc Evan, potrzebujemy pilnie dostać się do środka. Wpuścisz nas, prawda? - spróbowałem zrobić najbardziej niewinną minę ze wszystkich jakie dotąd stroiłem. Ochroniarz wyciągnął tylko wielką łapę w naszym kierunku i rzekł :
-Dwadzieścia dolarów- zerknął na Miriam - dla ciebie śliczna tylko dziewięć.
Wyszczerzył się i puścił do niej oko, co raczej wyglądało jakby końska mucha mu do niego wpadła. Dotknąłem szybko swoich kieszeni. Napotkałem tam tylko bilet na ,, Wichrzycielstwo zombie 2 " i trzy dolce które miałem przeznaczyć na popcorn. Kylan! Przypomniałem sobie, że za minutę zaczyna się seans. Zostawiłem kumpla, dla stania w kolejce do klubu, w którym miała wystąpić nad wyraz urocza Latająca Zagadka, a przed chwilą trzymałem za rękę zbyt ładną jak na moje skromne progi dziewczynę. Kylan mi tego nie wybaczy.
-Evan, brachu. . . - zacząłem- może jakoś... tak po dobrej znajomości... wpuścisz nas do środka...
-Nie jesteśmy braćmi. Nie znamy się. W ogóle- odpowiedział przybierając jeszcze bardziej groźną i obrzydliwszą minę. Wtedy wróciła do mnie myśl, której wcześniejsze wcielenie w życie okazało się sukcesem.
-Nie wierzę! Tam na schodach stoi śliczna kobieta trzymająca kartkę z napisem ,, szukam fajnego, przystojnego Evana".Poprawka.
Goryl nie był tak tępy jak się spodziewałem. Wbił we mnie pełen furii wzrok i warknął.
-Czy ciebie to śmieszy? Wynoś się stąd! - ochroniarz popchnął mnie na stojących za mną ludzi. Zatoczyłem się machając rękoma, aby nie upaść. Wpadłem na niskiego faceta w koszulce Chicago Bulls.
-Ej! - krzyknął, a kiedy spojrzał na moją twarz jego oczy niebezpiecznie się zaświeciły- Ja cię znam... to ty powiedziałeś nam, że Mischlean skacze z dachu!
No super. Kolejny wróg dopisany do mojej rozciągającej się listy. Na deser, mężczyzna zawołał swoich równie sympatycznych kolegów, którzy z chęcią obłożyliby mnie pięściami. Kolejna rada: nie używajcie drugi raz tej samej sztuczki.
Trzech mężczyzn przesuwało się ze złością w moim kierunku. Za mną stał Evan gotowy do przymierzenia kolejnego ciosu. ,,W co ja się wpakowałem " pomyślałem. Wtem jeden z potencjalnych napastników, wysoki, nieźle przypakowany z włosami postawionymi na ,, jeżyka " chwycił za kołnierz mojej koszuli. Uniósł mnie minimalnie, ale tak ze nie dotykałem stopami podłoża.
- Nie lubimy tutaj smarkaczy - syknął uśmiechając się przy tym ze zgrozą- daje ci jedyną szansę: leć do mamusi zmienić pieluchę, nawiasem mówiąc, w twoim przypadku to konieczne, albo sami wykonamy to w dość nieprzyjemny sposób.
W tamtym momencie nie wiedziałem, co mną kierowało. Ta wzmianka o mamie, która... walić to! Nie będę Wam się rozczulał nad tym, że moja matka zostawiła mnie zaraz po porodzie. Od tego momentu w moim życiu istniały tylko dwie osoby: Steven i ojciec. Może to marne wytłumaczenie, ale jakaś cząstka mnie potrzebowała matczynej opieki. Zainteresowania. Niańczenia. Upierdliwości. Jedyną osobą, która zmieniała mi pieluszki był mój starszy brat. Tyle w temacie.
Wracając do tamtej sytuacji sprzed klubu... Uderzyłem kolesia zaciśniętą pięścią w podbródek. Niezły prawy sierpowy, mówię bez dozy skromności. Niestety to nie impet mojego ciosu sprawił, że wypuścił mnie z uścisku, ale niedowierzanie. Zaskoczony potarł twarz i zachwiał się. Zyskałem kilka sekund,więc nie marnując ich, pognałem w kierunki drzwi wejściowych. Może nie uwierzycie, ale Evan nawet nie kiwnął palcem aby mnie zatrzymać. Z pewnością również był w szoku. Lecz przebiegając obok niego zauważyłem błysk w jego oku. Wyraz twarzy, dobry Boże, ukazywał nikły podziw. Czyżbym właśnie zaimponował włochatemu, brutalnemu gorylowi?
Nie zważając już na niczyje reakcje, przeciskałem się przez tłum ciał wirujących i kołyszących się w rytm muzyki. Światła stroboskopów przyprawiały mnie o mdłości.
Co chwila musiałem usuwać się aby nie wpaść na tulącą się parę lub podskakujące kobiety. Kilka razy dostałem z łokcia, dwa razy zostałem podeptany, ale kiedy wreszcie dotarłem do sceny, mój stan fizyczny można było uznać za stabilny. Scena, jak ją wcześniej nazwałem, była to głęboka wnęka w tylnej ścianie z długim, drewnianym wybiegiem obitym z wierzchu czarnym materiałem, przypominającym te, po których chodzą modelki. Oparłem się o konstrukcje i spojrzałem przez ramię aby upewnić się, że nie wysłano za mną pościgu. Nie zauważając nikogo zainteresowanego mną szczególnie, postanowiłem, że muszę zacząć naśladować otaczający mnie tłum. Zacząłem poruszać głową i wybijać rytm uderzając o udo. Pewnie wyglądałem jak ostatni palant, ale wolałem zachować ostrożność. Nagle DJ przyciszył muzykę i chwycił mikrofon.
-Raz dwa trzy, trzy dwa raz- przetestował urządzenie i odchrząknął- Proszę wszystkich o ciszę! - wykonał płaski ruch ręką w dół aby uspokoić amatorów niezgrabnego tańca. Mógł być ode mnie kilka lat starszy, miał lekki zarost i bejsbolówkę założoną daszkiem do tyłu. Jego designerska bluza opinała się na dość kształtnym brzuszku. Złote łańcuchy obciążały mu szyję. Kiedy większa część ludzi odwróciła twarze w jego stronę, kontynuował.
-Część z was trafiła tu może przypadkiem. Ale cześć wie, że zaraz zacznie się prawdziwa magia. Drogie panie trzymajcie mocno torebki, panowie chowajcie zegarki! Być może dzisiejszy wieczór zmieni wasze życie na dobre. Pewnie wielu z tu zgromadzonych wyjdzie już po wszystkim i powie, że to fikcja. Bujdy - przejechał wzrokiem po publiczności. Jedno mu muszę przyznać : miał facet gadane- Dla takich jak wy niedowiarki, Mischlean przygotowała specjalne atrakcje- uśmiechnął się chytrze- Nie przedłużając. Zaraz rozpocznie się magia.
DJ zszedł z podestu i trzymając się ściany wyszedł bocznymi drzwiami. Zakodowałem tę drogę w myślach, na wypadek gdybym musiał szybko się stąd zmywać. Wtedy usłyszałem krótki okrzyk zachwytu. Zerknąłem na scenę. Stała tam zgrabna postać w wysadzanym srebrnymi cekinami garniturze, perłowej koszuli zapiętej na ostatni guzik i mokasynach tej samej barwy. Włosy były upięte w zgrabny koczek a usta lekko muśnięte czerwoną szminką. Na plecach powiewała czarna peleryna, będąca wspaniałym dopełnieniem stroju. Zrozumiałem wtedy, co tak ich zachwyciło. Przede mną pojawiła się Faith.*****************************************************************
CZYTASZ
IcePassenger
Paranormal-Magia nie istnieje [...] To tylko iluzja [...]* Cześć! Jestem Jack Nielsen i oprócz siedemnastki na karku posiadam niesamowitą zdolność ściągania na siebie kłopotów. Czysta, naturalna, nieokiełznana ciekawość działająca niczym magnes nieszczęść w...