Prolog

132 0 0
                                    


Ze spokojnego i nad wyraz przyjemnego snu nagle obudziła mnie głośna rozmowa a raczej sprzeczka kogoś. Głosy dochodziły z salonu, było dosyć wcześnie, nawet jak na siedzibę, i naprawdę fakt, że niektórzy już mieli siłę się kłócić, był na tyle zaskakujący, że aż otworzyłam oczy.. Od kiedy pamiętam miałam okropne problemy ze snem, więc kiedy już spałam dobrze, chciałabym przedłużyć to najdłużej jak mogłam. Tej nocy jednak zostało mi to przerwane.

Nie mogłam dokładnie rozpoznać głosu jednej z osób zacięto dyskutujących w kuchni.

- Kto to? - zapytałam samą siebie pod nosem, marszcząc brwi i wyczłapując się mozolnie ze swojego łóżka. Stwierdziłam że pójdę tam sprawdzić co dokładnie się do cholery dzieje. Chociaż prawda, że często w okolicach tej pory, zaczynali już się kręcić chłopacy lub raz czy dwa razy w tygodniu było słychać jak Natasha szykuje się na swoje poranne bieganie, jednakże każdy stara się zachowywać jak najciszej. Jednak to nie brzmiało jak zwykła, spokojna konwersacja. Zazwyczaj starano unikać się porannego hałasowania, gdyż na tym samym piętrze co salon połączony z kuchnią mieściły się pokoje niektórych, w tym mój. Miało to swoje plusy jak i minusy a sytuacje jak ta były dobrym przykładem, dlaczego może być to uporczywe.

Nie byłam przekonana czy na pewno chce mi się sprawdzać o co chodzi ale ciekawość wygrała. Będąc w progu łączącym korytarz z salonem, usłyszałam tłuczenie czegoś szklano podobnego. Dosyć mnie to zaniepokoiło, bardzo dbaliśmy o rzeczy użytku wspólnego, typu naczynia. Szczególnie mocno naciskał na to Tony. Kiedy coś zostanie zepsute, chodzi cały dzień zdenerwowany i wyżywa się na wszystkich. Przez to takie sytuacje nie zdarzały się często.

Stojąc pod ścianą z natłoku myśli wyrwał mnie Barnes. Był on jednym z moich trzech sąsiadów mieszkających razem ze mną na 14 piętrze.

- Co ty robisz? Stoisz tak pod tą ścianą jakbyś bała się tam wejść. - parschnął, szturchając mnie delikatnie w bark i patrząc się na mnie jak na jakiegoś dziwaka. Mężczyzna chyba nie spał, gdyż nie wyglądał na zaspanego.

- Nie Barnes, tak się składa, że zdziwiłam się, że ktoś miał odwagę stłuc naczynie na tej marmurowej podłodze, o którą Tony dba bardziej niż o nas wszystkich razem wziętych. - przewróciłam oczami.

Nie zwracając dalej uwagi na mnie, brunet obszedł mnie wchodząc do pomieszczenia. Otrząsając się, zrobiłam to samo wchodząc do salonu za Buckym. Nie potrzebowaliśmy jadalni, każdy i tak jadł na kanapie lub przy wyspie kuchennej stojącej na środku kuchni. Dlatego właśnie sercem siedziby było to pomieszczenie, które mimo, że rzadko trzymało wszystkich razem, nadal najbardziej tętniło życiem. Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć zestaw granatowych kanap i foteli tego samego koloru, które stały naprzeciw wielkiego telewizora, a tuż za nim rozciągała się przeszklona ściana za którą rozciągał się widok na ulice Waszyngtonu. Patrząc w lewo widziało się czarną marmurową wyspę kuchenną, a za nią rozciągał się blat, widniała lodówka i kuchenka. Przy ścianie natomiast rozciągał się bar, przy którym Natasha przygotowywała nam drinki. Po prawej widniały schody a obok nich winda.

Winowajcą mojej nadwyraz wczesnej pobudki, był nie kto inny jak sam Steve Rogers, na którego widok zdębiałam.

- Steve? - otworzyłam szerzej oczy, bo hałasującego Kapitana chyba jeszcze nie widziałam. Steve był osobą, która najbardziej szanowała nas wszystkich i nie pozwalał sobie by obudzić kogoś bez zbędnego powodu, tym bardziej, ponieważ blondyn wiedział o koszmarach większości drużyny. - Co się stało, że o piątej nad ranem nie śpisz, tylko bijesz naczynia w kuchni? Z tego co sie orientuje masz wyjazd, powinieneś spać. Wykończysz się takim trybem życia staruszku. - powiedziałam śmiejąc się pod nosem. Steve uśmiechając się do mnie ciepło, ukucnął żeby pozbierać talerz który, jak się domyślam, wypadł mu wcześniej z rąk.

Another Chance - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz