Rozdział 6

44 1 0
                                    


Obudziłam się ze wrzaskiem, spocona i zapłakana. Kolejny koszmar, tym razem to jednak wymysł mojego mózgu To tylko moje urojenia. Mieliśmy z Barnesem przeprowadzić rozmowę na ten temat, jednak nie było czasu na to. To już nie ważne. Byłam przyzwyczajona to wszelkiego rodzaju koszmarów, dlatego nie robiło to nie mnie wielkiego wrażenia. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam godzinę 4:27, więc stwierdziłam że pójdę z powrotem spać, jednak teraz z nadzieją że uda mi się uniknąć jakiegoś cholernego koszmaru.

*

Wczorajszy dzień był naprawdę nudny, i nie wprowadził do mojego życia, zupełnie nic. Prawie tak jak każdy. Pół dnia byłam na treningu z Natasha, a drugie pół przesiedziałam w pokoju. Musiałam poważnie przygotować głowę do wyjazdu który mnie czekał.

I nadszedł ten dzień.

Jest 4 rano, jestem w salonie razem z Buckym, jedząc nasze śniadanie. Oboje milczeliśmy. W końcu po zjedzeniu, oboje poszliśmy po swoje torby, i w ciągłej ciszy skierowaliśmy się do garażu w którym czekało już na nas auto chłopaka.

Szansa na to że Barnes dałby mi pokierować swoim autem, tym bardziej w taką ślizgawicę są marne, dlatego nawet nie próbowałam wejść za kierownice. Bo jestem pewna że zostałabym stamtąd wykopana szybciej niż bym zdążyła tam wsiąść. Więc otworzyłam tylne drzwi, i włożyłam torbę, która była naprawdę ciężka, od ilości broni jaka się w niej znajduje. Bucky powtórzył mój ruch po drugiej stronie, po czym szybko wsiadł na miejsce kierowcy.

Usiadłam na miejscu pasażera i poczułam bardzo ładny zapach unoszący się w aucie.

- Pasy. - Odezwał się pierwszy raz dzisiejszego dnia, swoim ochrypłym głosem.

- No już. - Odburknęłam mu bo takie traktowanie to nie do mnie, nie jestem dzieckiem. Barnes odpalił auto i wyjechał z podziemnego garażu, wcześnie otwierając go pilotem. Jechaliśmy przez jeszcze w miarę puste ulicę Waszyngtonu. W aucie panowała cisza, ale nie ta z niezręcznych, kiedy nie wiesz jak się odezwać, tylko jedna z tych miłych dla człowieka.

Oboje z Barnesem nie byliśmy zbytnio gadułami, i to było w porządku. Do celu mieliśmy pięć godzin, jechaliśmy autem by nie wzbudzać podejrzeń przez wylot Quijeta z wieży Avengersów. Za oknem było widać tylko ośnieżone budynki i ozdoby świąteczne.

Miałam idealny czas na przemyślenia. No bo co jeśli się nie uda? Powinnam myśleć pozytywnie, jednak po tym wszystkim co się działo, już nie potrafię. Moja wiara w usunięcie tej przeklętej organizacji upada coraz bardziej. Możliwe, że jednak ich powiedzenie „odetnij głowę, w jej miejsce odrodzą się dwie nowe" rzeczywiście się sprawdza.

Oparłam głowę o szybę i zaczęłam oglądać płatki śniegu spadające z nieba. Zaczęłam robić się śpiąca.

Widzę tylko las pełen śniegu, jest mi tak przerażająco zimno. Zostałam wywieziona tu, kiedy spałam, w ramach ćwiczeń przetrwania. Nie chcę tu być. Nie chce dla nich nic robić. Kiedy spróbuje uciec, zabiją mnie, wiem to. Jestem pod stałą obserwacją, czuje to w kościach.

Zaczynam się rozglądać, to nie może być takie proste, muszę mieć oczy dookoła głowy. Rozglądam się jeszcze raz i zaczynam iść w stronę, od której widzę resztki mchu na drzewach. Zaczynam poruszać się coraz szybciej. Nagle słyszę za mną skrzypienie śniegu, nie odwracam się, zaczynam biec idę sił w nogach. Mam gole stopy czuje jak powoli odmarzają mi palce.

Nagle słyszę strzał, widzę jak kulka przelatuje mi koło głowy. To już koniec. Nie dam rady wyjść z tego cało. Biegnę, biegnę coraz szybciej napędzana adrenaliną i strachem, które płyną teraz z moich żyłach.

Another Chance - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz