Działanie

184 23 0
                                    

Lady Stonefield siedziała na ziemi oparta plecami o biurko. Patrzyła zrezygnowana na Sawę, która wciąż wyprostowana siedziała na krześle.
-Nikt nie pomoże?
-To koniec, Sawo. Ta suka ją gdzieś wywiozła i nic z tym nie zrobimy. Musimy wierzyć, że policji uda się ją znaleźć.
-A warto jest w to wierzyć?
Lady nie odpowiedziała tylko wybuchła płaczem. Po chwili w czymś w rodzaju połączenia lamentu i ataku furii, zaczęła wykrzykiwać pełne żalu zdania
-Nikt z tych jebanych ministrów nic nie wie! Mówią, że nie kupiła żadnego biletu, wszystko zrobiła na innym nazwisku! Wykreowała swoją postać w Ameryce i nikt nie wie jaką! Będzie się zabawiać z naszą Ren! Może... Może ją gdzieś sprzeda?!
Sawa patrzyła na swoją Panią i czuła jak kręci jej się w głowie. Naprawdę doszło do porwania. To koniec nie znajdą już Ren.
-Nie ma Pani jakiś dojść w Stanach?
-Dojść? Mam dojścia. Nawet ty je masz. Desna z Loarą podobno pojechały tam tydzień temu! I co z tego? Wiesz jak ogromny jest ten kraj? Mają szukać igły w stogu siana? Cholera, muszę ogłosić to reszcie.

Kilkanaście minut później, zapłakana Lady Stonefield stała przed wszystkimi służącymi, które słuchały jej słów z niedowierzaniem.
-Charlotte wszystko zaplanowała. Nie znajdą jej. Porwała ją i wygrała ze mną. Odcięła wszystkie sznurki wiążące ją z Wielką Brytanią. Nie ma nadziei. Przepraszam, że znów was zawiodłam. Jak się okazuje nadal żadna z was nie jest przy mnie bezpieczna.

Po skończonym monologu, Lady odwróciła się i poszła do swojej sypialni. Chciała położyć się łóżku i nigdy nie obudzić. Za marnych kilka milionów straciła osobę, którą szczerze pokochała. Która była dla niej wszystkim.
Leżała na łóżku z twarzą wciśniętą w podzuszkę. Ból i frustrację mogła wyładować tylko w jeden sposób. Żałośnie krzycząc w poduszkę.
-Oto jest ta, którą nazywają Panią - pomyślała Lady Stonefield. - Ta żałosna postać, która śmiała wmówić skrzywdzonym dziewczynom, że mogą czuć się przy niej bezpiecznie. Stworzyłam wokół siebie kult oparty na kłamstwie, w które sama uwierzyłam.

Nagle Lady usłyszała pukanie do drzwi. Podniosła głowę i zaskoczona zawołała
-Kto tam?
-Parana.
-Wejdź.
Parana otworzyła drzwi i zobaczyła obraz Pani, którego nie spodziewała się nigdy ujrzeć.
-Wiem, gdzie jest Ren, Pani.
-Co?! - zawołała Lady otwierając szeroko oczy.
-To znaczy... Wiem gdzie może być. Wspominała Pani o Ameryce, porwaniu, bogaczce dywersyfikującej środki. Otóż moja rodzina miała gorszy okres, który ostatecznie przerodził się w ich bankructwo. Na jego początku zastanawiali się nad biznesem, który podobno uprawiano w okresie Wielkiego Kryzysu.
-Sprzedaż kobiet do burdeli?
-Dokładnie. Z tego co wiem moja rodzina nigdy nie poważyła się handlować ludźmi, ale zdobyła kontakty. Jeśli ma Pani jakiś kontakt u kogoś w Stanach Zjednoczonych, na pewno dałoby się wejść na taką licytację. Sprawa jest chroniona przez skorumpowanych polityków i policjantów, więc raczej nie ma szans na złapanie kogokolwiek, ale zawsze można wylicytować naszą Ren.
-Podaj adres, nazwisko! - krzyknęła Lady, w której w końcu pojawiła się nadzieja. - Myślałam o tym, ale nikt z moich informatorów nic nie wiedział. Albo nie chciał wiedzieć.
-B.Moon. To pseudonim, który jest też hasłem. Otwiera wiele drzwi. Nie wiem, które należy otworzyć, ale wiem, że znajdują się w Nowym Jorku. To tam organizuje się takie interesy. Sprzedażą Brytyjek zajmuje się ktoś o nazwisku Robertson. Nic więcej nie wiem. Nawet nie wiem w jakim kraju mieszka.
-Mając tyle informacji, będę mogła uruchomić znajomego z wywiadu. Dziękuję ci, Parano. Jesteś wielka.

Reakcja Lady nie była zbyt żywiołowa, ale nie chciała utonąć w nadziei. Odebrała to ze spokojem, bo tak było bezpieczniej.
Następne kroki okazały się zaskakująco łatwe. Lady Stonefield, za pośrednictwem swoich szerokich znajomości z czasów handlu bronią, znalazła kontakt do niejakiego Robertsona. Od służącej w rezydencji Desny dowiedziała się w jakim hotelu przebywa. Lady mogła w końcu zacząć wierzyć. Sama wizja tej wiary, okruch nadziei przerażał ją i przygniatał, ale tylko pozytywne myślenie mogło pozwolić jej podejmować kolejne działania.
-Znajdę cię, Ren - szepnęła patrząc na jej wizerunek wiszący na ścianie. - Przysięgam, że cię znajdę.

Loara przygotowywała właśnie kąpiel dla swojej Pani. Kochała jej służyć i kochała ją... kochać. Odejście z Rezydencji Lady Stonefield było dla nich wydarzeniem przełomowym. Zmieniły rodzaj łączących ich więzi. Desna stała się Pani, a Loara jej sługą. Przede wszystkim jednak były teraz dla siebie też kochankami. Loara przyjęła rolę Starszej Służącej w posiadłości Desny i z radością administrowała resztą służby i działaniem posiadłości.
Jej Pani weszła do łazienki. Loara odwróciła się gotowa, by ją rozebrać, ale Desna stała blada jak ściana, z przerażeniem w oczach.
-Pani, co się stało? - zawołała Loara podbiegając do Desny.
-Otrzymałam telegram z Wielkiej Brytanii. Musimy... pomóc w czymś Lady Stonefield.
-Lady Stonefield? Co się stało?
-Ren... została porwana.
Loara otworzyła szeroko usta i zrobiła kilka kroków do tyłu.
-Uprowadzono ją i przywieziono prawdopodobnie do Nowego Jorku, żeby sprzedać do domu publicznego - kontynuowała Desna, jakby nie wierzyła własnym ustom.
-I co możemy z tym zrobić?
-Będziemy musiały ją wykupić.
Po tych słowach nastąpiła długa cisza.
-A nie powinnyśmy tego gdzieś zgłosić? Na policję na przykład?
-To mafijny biznes, nie wiadomo kto jest skorumpowany. Dla dobra Ren, musimy być dyskretne.
Patrzyły na siebie jeszcze przez moment aż Loara usiadła na rogu wanny i położyła twarz w dłonie.
-Jak do tego doszło, Pani?
-Nie wiem, ale będę informowana. Loaro, ja też nie widzę się w roli agentki na misji, ale musimy pomóc Ren i Lady Stonefield.
-Wiem, jestem na to gotowa.
Desna chwyciła służącą za rękę.
-Damy sobie radę, sługo - powiedziała po raz pierwszy z uśmiechem i pocałowała w usta Loarę.

11 dni później doszło do licytacji. Wcześniej, Desna spotkała się z odpowiednim łącznikiem, którego przekonała do swoich czystych (a w zasadzie nieczystych intencji). Niekażdy mógł tak po prostu pojawić się na licytacji. Znała hasło, więc mogła zwiększyć swoją wiarygodność.
Desna nie przypominała sobie wielu sytuacji, w których stresowała się aż tak bardzo jak tego dnia, gdy udawała się na licytację. Bała się, że plan Lady Stonefield się nie uda. Co jeśli Ren nie miała wcale zostać sprzedana, a po prostu Lady Rollince ją porwała dla siebie? Albo sprzedano ją na innej licytacji? Wydawało się jednak, że to właśnie nowojorski hangar jest najpewniejszym tropem, z uwagi na dotychczasowy handel Brytyjkami w tym miejscu.
Desna zajęła miejsce na widowni udając zupełnie nieskrępowaną. Wzięła nawet szampana przyniesionego przez kelnera. Każda chwila w tym miejscu była dla niej jednak absolutnie nieznośna. Czuła brud tego miejsca, oślizgłość mężczyzn siedzących dookoła niej. Wiedziała jednak co tu robi.
Kiedy Ren wyszła zza kotary serce Desny zabiło szybciej. Odetchnęła z ulgą. To ona. Udało się. Teraz już z górki. Wystarczy przelicytować jakiegoś oblecha. Desna wskazując zaporową cenę licytację wygrała i mogła opuścić to obrzydliwe miejsce.

Ren siedziała w samochodzie. Dowiedziała się, że jej życie zostało ocalone. Lady Stonefield znów nie zawiodła. Leżąc pod pokładem zaklinała ją, by ją ocaliła i to zrobiła. Musiała być Boginią o nadprzyrodzonych zdolnościach.
-Jak ona to zaplanowała? - zapytała Ren.
-Uruchomiła całe naręcze swoich kontaktów, no i miała szczęście, że akurat byłyśmy w Nowym Jorku na wakacjach. Chociaż na pewno zna kogoś innego w Stanach.
-To jest niesamowite. Dziękuję ci! Dziękuję wam! Ja... Ja... Kurwa... Prawie sprzedali moje ciało!
-Prawie? - zaśmiała się Desna. - Moją inwestycję nazywasz prawie kupieniem?
Ren uderzyła ją w ramię i roześmiała się. Jej śmiech szybko jednak przerodził się w żałosny płacz. Emocje puściły, niebotyczny poziom adrenaliny musiał znaleźć ujście.
-Ren? - zapytała Desna.
-Pozwól jej się wypłakać, Pani. To normalne. Przeżyła niewyobrażalne rzeczy.
-Dziękuję wam... - płakała Ren. - Nigdy się wam nie odwdzięczę.
-Nam? Ona tylko kierowała - zażartowała Desna.
-To może wrócicie taksówką? - rzuciła z teatralnym oburzeniem Loara.
-Grzeczniej, sługo - powiedziała całując ją w policzek.

Ren przetarła oczy z łez.
-Czyli to koniec?
-Koniec. Za 3 dni wracamy do domu - odparła z uśmiechem Desna.

====

Przepraszam za długą przerwę. Niestety mnogość zajęć sprawiła, że nie mogłam pisać. Spokojnie, historia będzie pojawiać się dalej, choć wciąż jest u mnie krucho z czasem, ale to minie.

Dziękuję, że czytacie <3

HER FEMININITYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz