Część XIII

40 1 0
                                    

- No i jak złotko - spytał
- Elizabeth z Willem wracają do Port Royal w tym też ja. Potrzebuję twojego kompasu - rzekłam do Jacka - Calipco jest u mnie na statku i trzeba ją uwolnić z ciała. Pozostali są wolni, oraz nie ma bitwy - rzuciłam.
- Tylko tyle, bez rozlewu krwi - rzucił Jack.
- A i co do ciebie nie będziesz musiał iść na Holendra na 100 lat - popatrzyłam mu w oczy.
- Jak to - wyszeptał.
- Dobre negocjacje - rzekłam z śmiechem.
Po chwili wszystko było gotowe do rytułału.
- Chwila - wpadłam na plan. Wyciagłam swój kompas - Jack to jak mogę twój - spytałam, a ten bez żadnego ale dał mi go - Mamita - spojrzałam na Tie - Była by taka możliwość że ten kompas mógłby namierzać drugi spytałam z nadzieją.
- Zawsze można coś wykombinować - odrzekła.
Zabrała ode mnie oby dwa i schylił głowę szcząc coś. Po chwili oddala mu je. Podałam własność Sparrowa w jego ręce odeszłam kilka kroków tak by sprawdzić czy działa. Działało, bardzo dobrze.
- Dziękuję - z uśmiechem powiedziałam kobiecie - A teraz zamiana - zamieniłam kompase - twoim zadaniem będzie go odnaleźć tylko wiesz za jakiś czas, na przykład za dwa tygodnie albo tydzień tylko nie odrazu - rozkazałam mu - Za to ty Hektorze musisz mu w tym pomóc bo inaczej Kompania Wschodnioindyjska może mieć wszytko dzięki nie mu - powiedziałam.
- A co z tobą - spytał Barbossa.
- Ja będę czymś innym zajęta, będę pomagać Bennettowi tak jakby - wyjaśniłam z widocznym coś w stylu smutkiem.
- Piratów będziesz śledzić - rzucił Jack by rozluźnić atmosferę przez co byłam mu wdzięczna.
- Dobra Hektorze zajmiesz się rytułałem - spytałam z nadzieją.
- Wiem jakie to ciężkie dla ciebie więc podejmę się tego - orzekł z śmiechem na pocieszenie.
- Dzięki - rzuciłam słabo. Podeszłam do mamy spojrzałam w jej oczy. Przytuliła mnie, staliśmy tak przez chwiel.
- Już czas - wyszeptała. Odsunęłam się od niej.
- Wiesz że nie będę na to patrzeć - rzekłam.
- Rozumiem - z uśmiechem na mnie spojrzała. Nagle wyciagła z kieszeni trzy rzeczy pierścień, bransoletkę i naszyjnik - Trzymaj to są te rzeczy o których Ci mówiłam - wytłumaczyła - No cóż czas na mnie, żegnaj - uśmiechnęła się smutno.
- Żegnaj mamcia - rzekłam ukrywając smutek. Odwróciłam się i poszłam do kajuty na moim statku. Wyciagłam z szafki białą suknie. Jakoś strasznie nie byłam z niej zadowolona ale krążył taki przesąd że śmierć w białej sukni przynosi szczęście po drugiej stronie. Co prawda nie byłam wielbicielką zabobonów ale cóż lepiej dmuchać na zimno po za tym ponoć do twarzy mi w białym. Zaczęłam oglądać wszystko po kolei. Nie wiem czemu tak bardzo chciałam się poświęcić. Może to przez dobre serce czy jak to tam się mówi. Cóż nic już nie poradzę. Trzeba to trzeba. Tak czy siak niby nie umrę bo renkarnacja. Usłyszałam pukanie, a po chwili otwarcie drzwi.
- Udało się - rzucił mężczyzna którym był Jack - Nawet podwójnie - z radością.
- Calypso i Angelica - rzuciłam łącząc kropki.
- Czarownica - syknął w moim kierunku.
- Powtarzasz się - powiedziałam ponieważ Sparrow często kiedyś tak mnie nazywał. Ten jednak mi nic nie odpowiedział tylko pokazał język.
- Co jest - podeszedł do mnie Jack i złapał dłońmi moimi ramionami - Nie chce cię obrazić czy coś ale jesteś jakoś inna. Taka bardziej smutna, zestresowana - mówił patrząc mi w oczy. Nie wiem jak on to robił ale czytał ze mnie jak z otwartej książki.
- Właśnie straciłam mamę. Nie przejmuj się mną - odrzekłam - Naprawdę - wyszeptałam chcąc go przekonać.
- Będę szczery nie za bardzo wierzę, że chodzi tylko o to - odpowiedział z troską.
- Dziękuję że się o mnie martwisz - posłałam mu uśmiech.
Zostawiłam go by wyjść z kajuty.
- Zbieramy się - rzekłam do zakochanych koło mnie. Ci jedynie przytakneli.
- Przekazałem informacje lordom - powiedział Hektor.
- Dziękuję - Wzięłam duży wdech, zobaczyłam że Jack również wyszedł z kajuty - Cóż chciałabym wam podziękować za wszystko, ale za razem musimy rozwiązać kilka spraw - Podeszłam do Gipsa i dałam mu mój naszyjniku z szyji - Panie Gips, oddaje panu to na znak że zostaje pan nowym członkiem Trybunału Bractwa. Co również znaczy że zrzekam się swojej posady. Następna sprawa statki ale to tyczy waszej dwójki - odwróciłam się w kierunku Sparrowa oraz Barbossy - Prawowitym właścicielem Czarnej Perły jest Jack, a żebyście się nie pozabijali mój statek ląduje pod twoje skrzydła Hektorze - przekazałam informacje - Co do Davy Jones'a macie spokój z nim tylko nie zaczynajcie bo będzie ciężko znów pogodzić się. Jak to się mówi miło było ale się skończyło - zaczęłam żegnać wszystkich po kolei. Z Hektorem było ciężko bo jednak smutek bardzo dopisywał ale myśl że za chwiele przyjdzie kolej na Jacka, i na nasze pożegnanie, załamywał mnie. Dosłownie. Staliśmy w uścisku, cicho wyszeptałam ,,Dziękuję za wszystko". Odsuneliśmy się od siebie.
- Pamiętaj w walce praca nóg musi być w zgodzie z pracą rąk - rzekł z uśmiechem, a ja zaśmiałam się na jego słowa by było one nawiązaniem do pewnej sytuacji w przeszłości.
- A no właśnie zapomniałabym - wyjęłam z kieszeni dwie złote monety Azteków. Jedną dostał Sparrow, a drugą Barbossa - Czas na mnie - rzuciłam widząc że statek podpływa do wyspy.
Po chwili siedziałam już w slupie razem z zakochanymi. Will podjął się za wiosłowaniem, a my za to z Elizabeth miałyśmy czas na oglądanie widoków.
- Jak udały Ci się tyle wytargować - spytała Beth.
Posłałam uśmiech w jej stronę.
- Magia - Zarechotałam - Cóż czasem trzeba coś stracić by dojść do porozumienia. Kiedyś zrozumiecie małolaty - zaśmiałam się gdyś Elizabeth i Will byli ode mnie starsi.
- Co miała na myśli Jack mówiąc coś o pracy rąk i nóg w walce - spytał delikatnie zdyszany Turner.
- Walki na miecze uczyłam się sama albo z jego pomocą. Pewnego dnia zaczął uczuć mnie walki miecze w pojedynku, a nie tak żeby tylko powalczyć. Jeśli chodzi o ręce szło mi naprawdę dobrze w porównaniu do nóg co chwiele się wywalałam lub gdy te walki były prawdziwe zginęłabym bez dwóch zdań - wytłumaczyłam, przywołyjąc wspomnienia.

Znikąd pojawiona // Jack Sparrow Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz