23. Samolot

863 31 14
                                    

* Olivier *

Gdy oddałem strzał a ciało Luka upadło na ziemię raniąc szyję Adeline, myślałem, że zajebie go jeszcze raz.

Schowałem broń i zacząłem biec w stronę dziewczyny mówiąc by sprzątnęli trupa. Będąc co raz bliżej widziałem krew na jej szyi, która małymi kropelkami zaczęła skapywać na podłogę.

- Adeline! - krzyknąłem, a głos mi się załamywał.

Zacząłem nią potrząsać mając nadzieję, że się przebudzi, a ten koszmar się skończy. Dziewczyna nie ruszyła się nawet o milimetr.

- Alexander dzwoń po Feliciano! - znów mój krzyk wypełnij ściany tego nieszczęsnego kościoła.

Obok mnie znaleźli się moi ochroniarze z apteczką i od razu zaczęli robić prowizoryczny opatrunek by zatamować krwawienie.

Wtedy gdy próbowali uratować jej życie, to ja jak debil siedziałem na jednej z ławek patrząc na swoje ręce, które były całe w jej krwi. W krwi mojej Adeline.

- Olivier! - usłyszałem krzyk przez, który jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa. Zdecydowanie dziś za dużo ludzi krzyczało.

Dopiero uścisk na ramieniu wyrwał mnie z rozmyślań, a przede mną stanął Feliciano.

- Olivier weź się w garść - powiedział pocierając mnie po ramieniu w pocieszającym geście. Patrzyłem na niego nieobecnym wzrokiem nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Wstałem i podszedłem do ciała Adeline, które było owinięte kocem termicznym. Szybko wziąłem ją na ręce czując napływ siły.

- Feliciano, lecisz z nami - odezwałem się do niego. - Będziesz nadzorować jej stan.

Mężczyzna jedynie skinął głową, a ja skierowałem się z Adeline w stronę wyjścia. Mijając Alexandra dałem mu niemy znak, że ma iść za mną. Gdy wyszedłem na świeże powietrze, wiatr przyjemnie owiał moją twarz zmierzwiając włosy. Popatrzyłem na ciało w moich rękach i musiałem się przyznać, że gdy tylko ją znowu zobaczyłem, to poczułem rozlewające się ciepło po moim ciele. Jak zawsze była piękna, a jej twarz taka spokojna.

Gdy Feliciano zatwierdził, że jej stan jest stabilny usadziłem ją na fotelu w aucie, a sam oparłem się o nie paląc papierosa.

- Znów się tym trujesz - mruknął Feliciano pojawiając się przede mną. Był dla mnie jak dziadek. Mimo jego wieku był sprawny i pełnił funkcje mojego zaufanego lekarza. Gdy ojciec nie miał czasu, to właśnie Feliciano się nami opiekował, dlatego mam do niego bezgraniczne zaufanie i szacunek.

- Sporadycznie - odpowiedziałem oglądając papierosa tlącego się pomiędzy moimi palcami.

Mężczyzna podszedł jeszcze bliżej mnie przez co oderwałem wzrok od papierosa i spojrzałem na jego twarz, która wyrażała troskę i zarazem powagę.

- Musisz być teraz dla niej wsparciem - powiedział wpatrując się w moje oczy.

Pokręciłem głową, nawet nie wiedząc czemu zaprzeczam.

- I tak już dużo przeze mnie wycierpiała, gdy zostanie ze mną, zniszczę ją, tak jak niszczę wszystko i wszystkich dokoła - odpowiedziałam znów zaciągają się papierosem.

- Każda miłość ma zalążek cierpienia - powiedział zabierając mi papierosa i przygniatając go butem na chodniku. - Nie istnieje miłość, w której nie ma cierpienia. Cierpienie to normalna rzecz jeżeli chodzi o miłość, a widać gołym okiem, że ci na niej zależy.

Od małego nienawidziłem rozmów o moich uczuciach. Byłem wychowany, że miłość to uczucie, które robi człowieka słabym. Słabość była czymś złym, więc miłość też.

Na pewno to moje życie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz