ROZDZIAŁ II. STRATA

24 3 0
                                    


Vivian

Strach. To jedno uczucie towarzyszyło mi przy dzisiejszym dniu w tej budzie, której tak nienawidziłam. Wszyscy myśleli jednak, że to ja jestem tą kujonką i to właśnie ja kocham szkołę. Nie. Tak nie było. Ja ją wręcz nienawidziłam.

Może, jednak byłam pupilkiem nauczycieli, lecz to nie zmienia dalej faktu, że ją kochałam i chętnie uczęszczałam na lekcje. Tak nie było. To wszystko sprawa moich kochanych rodziców. To właśnie oni kazali mi za wszelką cene chodzić i się uczyć na szóstki czy piątki, bo zawsze straszyli mnie tym co ostatni raz zadziało się u mnie, kiedy miałam nieszczęsne dziesięć lat.

Miałam jedyną przyjaciółkę, z którą zawsze spotykałam się po szkole, i której mogłam dosłownie wszystko mówić co mnie dręczyło. To właśnie była dla mnie definicja przyjaźni.

Trzymałam się z jedną dziewczyną, która tak samo ukrywała to co ja. Byliśmy idealne w świecie, lecz w domu... Było to coś niespotykanego nigdzie. Jej historia jest jeszcze gorsza od mojej, dlatego nie chciałam jej tego w jakiś cholerny sposób przypominać. Tylko w jednym słowie mogłam to ująć: O b l e ś n e

Nastolatka mieszkała tylko i wyłącznie z tatą. Nie miała rodzeństwa, chociaż jak mi kiedyś opowiadała to bardzo je pragnęła, lecz nie mogła...

Jej ukochana mama, która pomagała jej z problemami zginęła w wypadku samochodowym. Nie odzywała się do nikogo przez miesiąc, lecz z tego co wiem jej Ojciec wytykał jej wszelkie problemy, które były tak na prawdę z dupy wzięte. Mówiła mi tak samo nawet, że on jej wmawiał, że to przez nią właśnie jej rodzicielka umarła. Niestety wiem co czuła.

Moi rodzice mnie nie chcieli i ja to wiem, ale mi tego nawet nie powiedzieli, bo się bali jebanej prawdy.

Razem z Madison wspieraliśmy się nawzajem i mówiliśmy każdy szczegół z tego co działo się u nas w różnych dniach. Pomagaliśmy sobie i to właśnie świadczyło o tym, że mogłam nazwać ją jako przyjaciółkę. Kochałam ją.

Jeszcze wtedy mogłam ją tak nazywać.

***

-Cześć, Mady! - Gdy tylko zauważyłam znajomą mi twarz ubraną jak zawsze w niebieskie ogrodniczki i biało różową koszulkę, jak wypadało z kultury, musiałam się przywitać.

Przyjaciółka od razu wychwyciła mą twarz i podeszła do mnie, krótko przytulając. Kochałam to, bo nigdy nie dostałam takiego czegoś od własnych rodziców. Nawet jednego pocałunku w czoło. Nie mieli dla mnie chodź trochę szacunku i rąbanego wsparcia.

-Hej, Vivcia! - Wygłosiła.

Madison uśmiechnęła się do mnie, a ja czekałam na jej krótką odpowiedź, bo widziałam po jej ruchach twarzy, że chciała coś jeszcze dodać. Miałam nadzieje, że coś ważnego.

- Gdzie masz teraz lekcje? - Oznajmiła krótko.

A jednak się myliłam. Nie jest to nic ważnego. Szkoda chociaż bym się wyśmiała za wszystkie czasy z jakiegoś nowego lovelaska, Maddy.

-Ja mam teraz hiszpański, Ole ole! - Zaśmiałam się, a ta patrząc na mnie, odwzajemniła to samo, co wykonywałam. - Dobra, a ty co masz teraz? - Zapytałam powstrzymując się przed ponowną, falą śmiechu.

Może nie było to śmieszne zdanie, ale to jak to powiedziałam zawarło w moim umyśle tak samo jak i u dziewczyny. To na serio było śmieszne! Ole Ole!!!

-Geografie z tym pantoflem. - Chodziło o Jaspera Hayesa, który dostał taki przydomek, bo kleił się do wszystkich nauczycieli, co było niezręczne dla nas, czyli uczniów. Zwykle też faworyzował dziewczyny, a nie chłopaków, co znaczyło tym, że nieraz dostawałam lepsze oceny niż powinnam, ale nie zasmucał mnie ten fakt tylko jednak cieszył i stawiał mi banana na twarzy, bo wiedziałam, że z tego przedmiotu zawsze będą dobre oceny, jak nawet się na niego nie przygotuje.

Justice of LiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz