Vivian
Przyjaźń. Czym ona w końcu była? Tym, że wymienialiśmy się swoimi sekretami? Czy bądź może serdecznymi stosunkami opartymi na wzajemnej życzliwości?
Ja niestety uważałam, że definicja przyjaźni była to ta pierwsza.
Myliłam się, jak zawsze.
Żyłam w ciągłym kłamstwie. Chciałam kogoś kto wysłuchałby wszystkiego co ode mnie było i za to uważałam przyjaźń, czyli moją kochaną Madison Europe.
Na szczęście, życie chodź trochę jest fajne, dlatego, że dało mi kolejną duszę do pokochania, która nie była taka fałszywa jak Madison.
Żyło mi się niedobrze będąc w wiedzy, która nie pozwalała mi wychwycić ją nawet marnym wzrokiem w szkole. To było wszystko strasznie skomplikowane. Nie pozwalałam sobie na to sama, żeby pójść do dziewczyny i ot tak ją przeprosić. Dla mnie liczył się tylko jej gest, który miałby zrobić to samo tylko na odwrót. Madison musiała przyjść do mnie.
Była piękna sobota, bo za szklanym oknem skrywała się wyśmienita pogoda. Niebo było prawie bezchmurne. Na błękitnej powierzchni można było nawet ukrywające się żółte słońce, które swoimi promieniami ogrzewało właśnie cały Boston.
W pierwszej minucie po wybudzeniu się ze strasznie długiego i głębokiego tak samo, jak głębokość oceanu, snu. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko nałożyłam na siebie bordową bluzę z kapturem, specjalnie dłuższą, ponieważ nie chciałam, żeby ten ktoś zobaczył moje, prawie nagie ciało. Następnie związałam swoje brązowe, jak gorąca czekolada, włosy, a tuż po tym skierowałam się w stronę drzwi od mojego pokoju,
-Już idę! - Krzyknęłam po czym zamknęłam drzwi do mojego pokoju na klucz.
Moim obowiązkiem w domu było zawsze otwierać wszystkim, bo jak tego nie zrobiłam, to niestety dostawałam za to potężną karę, a tego nie chciałam, bo dobrze wiedziałam, co mogłabym dostać. To samo co kilka lat temu, po szkole. Czy chciałabym mieć ponownie cygaro wciśnięte do skóry?
Nie.
Więc tak się nie stało. Od razu skierowałam się do nowoczesnych, drewnianych drzwi wejściowych od naszego domu, a tuż po tym pociągnęłam za czarną niczym pantera, klamkę.
Jednak okazało się, że przed wejściem stoi, duży szatyn z żółtą kurtką i przyciemnianymi okularami. Nie wahając się ani razu otworzyłam mu drzwi, a następnie ujrzałam za pomocą moich oczu, że szatyn trzymał jakąś paczkę.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta paczka mogła zmienić całe moje życie od początku do końca.
-Dzień dobry, mam paczkę! - No wiesz co nie zauważyłam. - Jak pani ma na imię? - Ostatecznie Zapytał.
Zapytał kurier uśmiechając się pozytywnie po czym zaczął patrzyć się tam, gdzie nie powinien. Czyli na moje.. Piersi. Tak. Byłam dosyć skrępowana, dlatego od razu zasłoniłam je swoim skrzyżowanymi dłońmi.
-Dobry, Vivian Roy. - Oparłam się o ramę drzwi, a następnie czekałam stabilnie na odpowiedź chłopaka.
-To świetnie się składa! Mam ewidentnie, dla pani paczkę. - Powiedział stanowczym głosem, pozytywnie się do mnie uśmiechając. Oczywiście ja to odwzajemniłam. Miał piękny wyraz twarzy, a nawet jego włosy wpasowywały się w jego wygląd. Chociaż nie widziałam jego oczu, co jest dla mnie tak na prawdę najważniejsze to i tak przypadł mi do moich gustów.
Czekaj, co? Pierwsze chwilę z zapoznaniem się z powyższą sytuacją były w ogrom ciężkie, bo nie dość, że nic nie zamawiałam, to nawet i nie wiedziałam od kogo ta paczka mogła pochodzić. A co, jeżeli była tam tykająca bomba?
CZYTASZ
Justice of Lies
Teen FictionSiedemnastoletnia Vivian Roy jest dobrą uczennicą, pupilkiem nauczycieli i wyzywaną od innych też kujonką. Dziewczyna jest jednak zniszczona psychicznie przez swoich niedobrych rodziców, którzy muszą pokazać światu publicznemu jacy oni mają dobrą i...