5. Bezsilność

209 22 0
                                    

     Na kolejny trening szedłem z niepokojem. Olek mi się podobał, to dalej dla mnie dziwne. A gdybyśmy nie byli pokłóceni, to co? Powiedziałbym mu?

Wyśmiałby mnie? A może odwzajemnił?

– W co ja kurwa wierzę? – mruknąłem do siebie, lekko rozbawiony.

Dwóch mężczyzn, razem. To się nie łączy. Nie w świecie siatki i reflektorów. Nie w naszym świecie.

Chyba dobrze wyszło, że nie rozmawialiśmy.

     Wparowałem do szatni ze zmieszaną miną. Atmosfera była inna. Aleksander przybrał na swoją twarz pierdoloną maskę i udawał szczęśliwego. Tylko tak kurwa nie było. Ugh, naprawdę nikt tego nie widział?

— Wszystko okej? – spytał Shoji.

— Mhm, sorry. Trochę niezbyt.

Starałem się przebrać jak najszybciej. Nie chciałem zbędnych pytań. Co niby miałem powiedzieć? Może szukałem problemu tam, gdzie go nie było? To wszystko kompletnie mnie dobijało.

Najgorsze były te śmiechy. Śliwka wrócił do formy, przynajmiej w oczach innych. Zmienił taktykę? No tak, przecież nikt nie będzie wiedział, że coś jest nie tak, widząc ten charyzmatyczny uśmiech.

I usta, które chciałbym całować.

Westchnąłem, chcąc wyjść na salę treningową. Cały czas starałem się unikać kontaktu z innymi. Jako tako mi się udało, co trochę pocieszało mnie w duchu.

Gdy już skończyliśmy, szybko wziąłem swoje rzeczy i ruszyłem do wyjścia.

— Hej, Janusz! Już idziesz? Nawet się nie pożegnałeś – roześmiał się Łukasz.

— Jakoś tak wyszło – mi nie było do śmiechu.

— Ej no Mar... – kapitan też zaczął coś ględzić, jednak mu przerwałem.

— Daruj sobie.

Wyszedłem, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałem, czy dobrze robię. W oczach drużyny pewnie nie. Ale nie dziwiłem się im. Będąc w błędzie, też postrzegałbym to w ten sposób.

— Hej, hej! – Kaczmarek mnie dogonił – O co chodzi, co?

— Nic – warknąłem. Sam sobie też bym nie uwierzył.

— Nic? Widzę, daj spokój.

— Łukasz, zostawisz nas? – z nikąd pojawił się Aleksander, czyli ostatnia osoba, z którą chciałem rozmawiać. Zwierzu posłuchał się go i zawrócił. Chyba, bo dalej szedłem niemalże jak czołg – Może być zaczekał? Też tu idę!

— Nie dzięki.

— Marcin! – podbiegł i stanął przede mną – Dlaczego taki jesteś?

— Dobrze wiesz, dlaczego – roześmiałem się. Był tak głupi?

— Nie możesz po prostu udawać, że tego nie było? Czy między nami nie może być znowu dobrze?

— Byłeś u lekarza?

— Tak – odpadł szybko, spuszczając wzrok.

Doskonale wiedziałem, że nie powiedział mi prawdy. Roześmiałem się, ale z oczu poleciały mi pojedyncze łzy. Za bardzo to przeżywałem?

— Może i masz ładne oczy. Ale cholernie nie potrafią kłamać. Nie mnie, znam cię na wylot. Ale wiesz co potrafisz? Potrafisz bardzo ranić.

Minąłem go, a chwilę później kilka kropel przerodziły się w mocny płacz. Dobrze, że tego nie widział. Stał w miejscu, nie słyszałem żadnych kroków. Po chwili oszołomienia odszedł w inną stronę. Cieszyło mnie to, nie byłbym w stanie z nim rozmawiać.

     Ciężkie dni powoli przeradzały się w ciężki tydzień. Napięta atmosfera nie wpływała na mnie dobrze.

Cały czas czułem urazę do Olka. I denerwowało mnie jego udawanie. Bo gdy zostawaliśmy sami, to znikało. Ale nie często byliśmy bez innych, za równo ja, jak i on tego nie chcieliśmy.

Wychodząc z szatni przypadkiem trąciłem Olka. Może za mocno, bo upadł na ziemię.

— Hej, Janusz! Co ty robisz, może go przeproś! – Kaczmarek wstawił się za chłopakiem, na co ja tylko się roześmiałem – Jest kapitanem, okaż trochę szacunku.

— To, że jest kapitanem niczego nie zmienia. Wy jakoś nie przewodzicie drużyną, a szanuje was.

Z szyderczą miną wyciągnąłem prawą rękę, by pomóc mu wstać. Zrobiłem to specjalnie, bo teraz musiał złapać mnie tą chorą. Niepewnie złapał mnie swoją dłonią. Na jego twarzy pojawił się grymas, przez zęby, by jak zwykle zachować pozory. Ale cicho syknął z bólu, co dawało mi potwierdzenie, że mam rację.

— I co, tyle? Żadnego przepraszam?! – Zwierzu chyba bardzo przejął się całą sytuacją.

— Łukasz, odpuść – Aleksander wstawił się za mną. Kurwa za mną! Przecież on miał rację. Roześmiałem się w twarz kapitana i wyszedłem.

— Naprawdę dasz mu się tak traktować?! – krzyki z opuszczonego przeze mnie pomieszczenia dawaly mi satysfakcję. Przystanąłem, by posłuchać. Od tej pory miałem nowe konflikty.

— Tu nie chodzi o to popchnięcie – musiałem się skupić, bo Śliwka mówił naprawdę cicho – Wyjaśnię to z nim prywatnie, dobra?

Odszedłem dość zdezorientowany. Czyli rozumiał moją racje, ale jakoś nie potrafił jej przyjąć? Dlaczego, do cholery mnie nie słuchał?

    Najchętniej wykrzyczałbym całemu światu, jaki z Olka jest idiota. Wykrzyczałbym to nie tylko jemu, ale i temu wścibskiemu Kaczmarkowi.

Chociaż on też tylko martwił się o Śliwkę. Faktycznie, gdyby ktoś bez powodu zachowywałby się tak jak ja, to także byłbym zły. Obaj chcieliśmy go chronić.
Nie mogłem być za to zły na Łukasza.

Ale na Aleksandra już tak. Byłem tak zły, że prawie zapomniałem swojego auta. Naprawdę szybko musiał zrozumieć moją racje, bo ta sytuacja doprowadzała mnie do szału.

Dotknąć Dna // Marcin Janusz x Aleksander Śliwka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz