I. percy źle reaguje na komplementy

269 19 159
                                    

— Czy ciebie naprawdę by tak zabolało, gdybyś chociaż raz przyszedł na pierwszą lekcję? — Percy wysłuchiwał wykładu blondynki w pośpiechu, myjąc zęby.

— Mówiłem ci, że to nie moja wina. Budzik mi nie zadzwonił — powiedział z buzią pełną piany.

— Ominęła się już historia i zaraz cię ominie jeszcze chemia — kontynuowała dziewczyna.

— Tak, bo naprawdę przejmuje się tym, że ominie mnie lekcja z panią Moll — parsknął chłopak, mógł niemal zobaczyć jak Annabeth przewraca oczami pod salą chemiczną.

— Masz 10 minut — powiedziała.

— Uspokój się Ann — westchnął Percy, wypluwając pianę z ust — tata mnie podwiezie, zaraz będę.

— Mam nadzieję — mruknęła jeszcze, po czym się rozłączyła.

Percy odetchnął głośno. To naprawdę nie jego wina, że ten głupi budzik nie dzwoni, okej?

Zahaczając wcześniej o sypialnie, żeby wziąć plecak do szkoły (dwa zeszyty i długopis), udał się do salonu, gdzie Posejdon popijał kawę, przeglądając telefon.

Siedział na niewielkiej kanapie, która była w tym mieszkaniu chyba od zawsze. Tego dnia miał na sobie jedną z tych swoich kolorowych hawajskich koszul, tym razem tą z papugami i kwiatami, czyli jego ulubioną. Do tego standardowo spodnie khaki i para niebieskich crocsów z białymi skarpetami. Przydługie siwiejące już włosy związał w koka. Wyglądał jakby dopiero co przyszedł z tropikalnej plaży pomimo panującej zimy. Typowy tata.

— Gotowy, rybko? —  przewrócił oczami na przezwisko, którego jego tata używał. Kiedy był młodszy może było to urocze, ale teraz raczej go irytowało, niż rozczulało. Percy doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc zaczął to po prostu ignorować, może przestanie. Chociaż w głębi duszy wiedział, że tak nie się stanie, mężczyzna bardzo lubił dokuczać, czy to jemu, czy jego bratu, nazywając go ciągle kijanką, pomimo wieku dwudziestu-dziewięciu lat. Patrząc na to w ten sposób "rybka" nie była, aż taka zła.

— Gotowy — powiedział, zarzucając plecak na jedno ramię.

— W takim razie w drogę  — powiedziawszy to wstał, chowając telefon do kieszeni i ruszył w stronę garażu, podążał tuż za nim, usadowiając się na przednim miejscu. Posejdon włączył cicho radio i zaczął prowadzić.

— Zostajesz dzisiaj u Beth? — zapytał, kiedy mijali jego ulubiony sklep skate'rski. Uwielbiał swojego ojca za to, że w porównaniu do jego przyjaciółki nigdy nie robił mu morałów, o opuszczaniu lekcji. Nawet jego mama, która była najlepszą osobą na świecie, czasami wypominała mu, że powinien chodzić na pierwsze lekcje, ale on nigdy. Zapewne dlatego, że sam je opuszczał w młodości, a przynajmniej tyle wywnioskował z opowieści cioci Demeter.

— Wiesz, że nie lubi, kiedy ją się tak nazywa.

— Raczej mało mnie obchodzi, rybko — Posejdon uśmiechnął się do niego. — Poza tym mam trochę więcej przywilejów w nazywaniu twoich znajomych niż ty.

No cóż, to był akurat fakt. Nie wiedział, jakie czary tu działały, ale dosłownie nie było żadnego, jego znajomego, który by nie lubił jego taty i nie próbował mu się jak najbardziej przypodobać, nawet Nico, a przez Persefonę byli tak właściwie rodziną.

— Rachel dziś u niej zostaje, żeby budować te jej całe lego, a ja naprawdę nie chce robić za piąte koło u wozu, więc raczej wrócę od razu do domu — westchnął, sięgając po termos, po czym wziął łyka kawy i wykrzywił usta z niesmakiem — Zapomniałem, że nie słodzisz.

state of grace || pjo mortal auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz