12

54 9 4
                                    

Blondyn biegł z zawrotną prędkością. Zaczynało się ściemniać, więc Kapitan powinien już być u siebie w pokoju. Chłopak wparował na podwórko posiadłości, gdy z całej siły został, wręcz staranowany. Uderzył o ziemię, zaczynając kaszleć. Cholerny Yoongi... podniósł się z ziemi i wbiegł do środka, trzymając się za bok. Dalej słyszał za sobą krzyki. Wbiegł po schodach na górę, zderzając się z kimś na schodach. Odbiło go i gdyby nie to, że został złapany to spadłby ze schodów.
— Gdzie byłeś? — Poczuł ulgę, słysząc głos Kapitana.
— Na spacerze Kapitanie. — Chłopak uśmiechnął się lekko.
Kapitan złapał jego ramię, a chłopak boleśnie się skrzywił.
— To nie wygląda mi na zwykle otarcie ze spaceru. — Głos Kapitana był spokojny, ale jego uścisk wskazywał na to, że nie był zadowolony.
— Zaatakował mnie... — Park zaczął, zbierając slowa. — Min Yoongi... — Oczy Kapitana się rozszerzyły.
— Ze wszystkich ludzi... akurat cholerny Min Yoongi? — Warknął w stronę chłopaka. Ten tylko spojrzał na niego zdezorientowany.  — Gdzie on jest? — Jego ton wyraźnie sugerował, że był zdenerwowany i to bardzo. W jego, zazwyczaj spokojnych, zielonych oczach grał teraz gniew.
Park wskazał drzwi wejściowe, nie chcą już nic mówić. Nie chciał irytować Kapitana jeszcze bardziej niż było to konieczne.
Kapitan z pewnością znał chłopaka, który zaatakował blondyna, wygląda na to, że nie zbyt się lubili.
Blondyn nie obejrzał się nawet za siebie. W tej chwili to już nie była jego sprawa, tylko Kapitana. Chłopak ruszył na wyższe piętro, poczuł potrzebę zaszycia się w jakimś cichym, spokojnym miejscu, gdzie mógł być sam.
Otworzył drzwi do swojego pokoju i od razu zamknął je za sobą jak tylko wślizgnął się do środka. Zdjął z siebie ubrania. Obejrzał ranę, którą zostawił mu Yoongi. Była głęboka i dalej krwawiła, ale nie na tyle, by się tym jakoś zbytnio martwić.
Chłopak obmył ją po prostu wodą, pozwalając by krew swobodnie spływała mu po łokciu.
Gdy rana była przynajmniej czysta, Park obwiązał ją czystym kawałkiem materiału. Umył twarz i włosy po czym ubrał się w czyste ubrania i położył na pościeli.
Jakim cudem blondyn zawsze potrafił się wpakować w kłopoty? Nakrył sobie twarz poduszką, chcąc po prostu zniknąć. Był zmęczony tym ciągłym pechem, który dziwnym trafem na nim osiadł.
— Coraz częściej zaczynam żałować, że dałem za ciebie jakiekolwiek pieniądze. — Głos Kapitana był beznamiętny, a i tak Park zerwał się jak oparzony. Nawet nie usłyszał jego kroków, czy chociażby otwierania drzwi.
— Zawsze mogę wsiąść na pierwszy lepszy statek Kapitanie. — Park uspokoił swój oddech. Poduszka z jego twarzy już dawno wylądowała na ziemi.
Ciemnowłosy stał oparty o framugę zamkniętych drzwi. Rękę miał skrzyżowane na piersi. Włosy lekko opadały mu na twarz.
— Na to nie masz pozwolenia. — Powiedział starszy, spoglądając wprost w oczy chłopaka. Jimin zastanawiał się dobrą chwilę nad tym co powinnien powiedzieć i czy w ogóle powinien powiedzieć cokolwiek.
— No tak... Zapomniałem, że nie ja tu decyduje o moim ciele. — Głos Parka był przygaszony. Gołym okiem widać było, że już go to męczyło, ale może tak miało być od początku? Może Kapitan zaplanował sobie to wszystko? Chłopak jakby nie patrzeć był teraz bardziej bezbronny niż kiedykolwiek.
Kapitan puścił słowa chłopaka mimo uszu. Zrobił kilka długich kroków do przodu i usiadł na skraju łóżka chłopaka. Nie pytał o pozwolenie, nawet nie wydał z siebie dźwięku. Zielonooki złapał go za ramię, naciągając tym samym jego koszulę. Blondyn nie protestował gdy Kapitan ją z niego zdjął i gdy później zdjął jego opatrunek.
Skóra go nieprzyjemnie zapiekła gdy palce starszego zaczęły dotykać naruszoną skórę blondyna.
— Nigdzie cię nie wypuszczę Jimin. — Park poczuł jak dreszcze szczypały go po kręgosłupie. Nie spodziewał się takich słów.
— Dlaczego? — Chłopak podniósł oczy, prosto na twarz starszego.
— Jesteś zbyt cenny bym cię wypuścił... Nawet jeśli żałuję, że się na to zgodziłem. — Po raz kolejny, beznamiętny głos, za którym ciemnowłosy chował każdą swoją emocję.
— Cenny... — Blondyn powtórzył. — Planujesz zbić na mnie fortunę? — Park bał się odpowiedzi starszego. Błagał o przeczącą odpowiedzieć. Kolejnego takiego koszmaru nie byłby w stanie przeżyć raz jeszcze.
Kapitan tylko zaśmiał się na słowa chłopaka, ale nie odpowiedział już nic.
Podniósł się z łóżka i ucałował czoło młodszego. Parka aż zamurowało. Nie był w stanie wydusić z siebie choćby głębszego oddechu, nie wspominając nawet o słowach. Pragnął wstać i złapać starszego za dłoń. Dowiedzieć się w końcu jak Kapitan miał na imię i w końcu oddać mu się. Nie mógł ubrać w myśli tego jak bardzo pragnął starszego przy sobie. Czy była to miłość? Ciężko było to stwierdzić. Miłość powinna być słodka, a to uczucie zostawiało go z bolesnym kręceniem w brzuchu i cierpkim posmakiem na języku, ze łzami w oczach albo kolejnym siniakiem. Tak to uczucie smakowało, więc Park miał dość konkretne wątpliwości czy to w ogóle można było nazwać zauroczeniem, a co dopiero miłościom?
Park go po prostu potrzebował w swoim pobliżu, by móc poprawie funkcjonować i nie ukrywał. Nie potrafił tego zrozumieć ani nawet pojąć.
Wyszyturmował z pokoju, łapiac swoją koszulę i ubierając ją w trakcie. Udało mu się dogonić Kapitana na schodach. Przykleił swój tors do pleców Kapitana.
— Dlaczego znów ode mnie uciekasz Kapitanie? — Głos blondyna był cichy, ale dla uszu starszego mocny i wyraźny. Jasnooki czuł jak jego słowa odbijały się echem w jego głowie. Czuł jak serce biło mu z zawrotną prędkością, a słowa z trudnością opuszczały gardło.
— Nie uciekam od ciebie Jimin. — Dopiero po dość długich minutach ciszy blondyn doczekał się odpowiedzi. Głos Kapitana brzmiał... Kojąco. Był spokojny i na miarę możliwości... ciepły, przynajmniej tak, na tamtą chwilę, określiłby go Jimin.
— Unikasz mnie, uciekasz ode mnie. — Jimin ani śnił wypuścić starszego ze swoich objęć.
Kapitan wziął głęboki oddech i lekko poluźnił uścisk młodszego. Odwrócił się tak, by głowa blondyna mogła spoczywać na jego klatce piersiowej. Ciemnowłosy zachował swoje przemyślenia dla siebie. Nie był typem osoby, która lubiła spowiadać się z tego co robiła ani tłumaczyć tego dlaczego było tak, a nie inaczej.
Kapitan jedną ręką uniósł młodszego, wrócili na piętro, do pokoju młodszego. Dopiero wtedy pozwolił Parkowi swobodnie stanąć na swoich stopach.
Starszy złapał podbródek jasnookiego, zmuszając go tym samym do spojrzenia mu prosto w oczy.
— Niczego mi nie ułatwiasz tancerko. — Powiedział, przyglądając się twarzy mlodszego. Park patrzył na niego jak na posąg ze złota.
— Nie rozumiem Kapitanie... — Chłopak zaczął, ale momentalnie przerwał gdy poczuł ciepłe wargi na tych swoich. Było to zaledwie muśnięcie, a już wystarczyło, by chłopak poczuł znajome wiercenie w brzuchu i cierpki posmak na języku, ale było mu mało. Czuł niedosyt.
— Nie musisz... — Powiedział, patrząc mu prosto w oczy. — Wystarczy, że ja wiem co robię. — Mężczyzna wyszczerzył zęby w stronę młodszego chłopaka. Starszy wsunął mu lekko dłoń we włosy, by później przenieść ją na jego kark i lekko studiować go opuszkami palców. Jimin czuł jak jego kręgosłup był nawiedziany przez dreszcze. Jak miał się przed tym bronić?
— Byłoby mi dużo łatwiej... gdybym wiedział co ja robię. — Szepnął, przyglądając się twarzy Kapitana. Atmosfera dookoła nich była gęstą, powietrze lekko duszące. Serce Jimina tłukło mu się w piersi tak niemiłosiernie mocno.
— Jeśli... — Starszy zastanowił się konkretnie nad doborem słów. — Nie mogę sobie pozwolić na ciebie Jimin. — Opuszki palców Kapitana delikatnie poruszały się wzdłuż kręgosłupa Jimina tuż pod jego koszulą, pod którą starszy bezczelnie wsunął dłonie. Jego słowa zdecydowanie przeczyły jego czyną.
— Dlaczego? Co cię powstrzymuje Kapitanie? — Dotyk mężczyzny wręcz palił jego skórę. Z jednej strony błagał o więcej, a z drugiej musiał wyjaśnić z Kapitanem kilka kwestii.
— Nie potrafię się kontrolować Jimin... — Powiedział gdy jego dłoń wróciła do gładzenia policzka młodszego. — Mogę zrobić ci krzywdę...
— To mi ją zrób. — Nie zastanowił się nad odpowiedzią, ale tak czy inaczej by jej nie zmienił. Złapał Kapitana za kołnierz jego koszuli i złączył ich usta. Czuł dłonie wędrujące po swoim ciele. Usta Kapitana smakowały tak dobrze. Nie mógł myśleć ilekroć mężczyzna lekko przygryzał jego wargę.
— Prosisz się o śmierć Jimin. — Wydyszał starszy po kilku dłuższych chwilach.
— Więc mi ją daj. — Wzrok Jimina i ciemnowłosego się spotkał. Park widział coś niezrozumiałego w oczach starszego. Mężczyzna nie był pewny tego co miało się wydarzyć. To była sekunda gdy Kapitan nachylił się nad jego szyją i wbił w nią zęby, Park wydał z siebie zduszony okrzyk, będąc zaskoczonym, już pomijając fakt, że bolało niemiłosiernie. Kapitan odsunął się lekko tylko po to by ucałował ranę na szyi chłopaka.
— Jeszcze nie. — Pogładził go po policzku. — Jeszcze nie pozwolę Ci umrzeć. Będziesz musiał poczekać. — Lekki uśmiech na twarzy Kapitana był czymś orzeźwiającym, czymś miłym, nowym.
— Poczekam. — Serce blondyna było przerażająco głośne w jego piersi. Czuł jak lekko się trząsł z podniecania całą tą sytuacją.
Kapitan pogładził go po włosach i po raz drugi tego dnia, złożył pocałunek na jego czole.
— Odpocznij. Jutro wyruszymy w morze.

I'm fine.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz