26.04.1742.
Jimin czekał niecierpliwie, miał dziś do zrobienia bardzo dużo rzeczy jakby na to nie patrzeć, a brakowało mu czasu na to wszystko. Czekała go wizyta w gabinecie Waltera, nie miał pojęcia jak długo będzie musiał tam zabawić, co nazbyt go frustrowało. Nie lubił się spieszyć, a wiedział, że dziś będzie musiał jak nigdy. W końcu, po sześciu latach miał zamiar się stąd wyrwać już na dobre. Planował opuścić miasto, ale to były odległe myśli, narazie musiał się martwić o tu i teraz, bo jeśli o to nie zadba, prawdopodobnie wszystko skończy się fiaskiem. Walter dobrze wiedział, że Jimin kiedyś będzie chciał stąd uciec, dlatego już od początku miał go na oku, przydzielając mu jednego ze swoich sługusów. Średniej budowy, wysoki facet o mało przyjaznej twarzy podążał za Jiminem wszędzie gdzie tylko się dało. Gdy akurat Park zadowalał klientów Bobby stał przed drzwiami, a czasami nawet w pomieszczeniu, dokładnie obserwując co jego podopieczny wyczyniał. Blondyn nigdy nie uważał Bobby'ego za wroga, mężczyzna często był mu pomocny, zanosił go do pokoju gdy ten nie był w stanie sam tego zrobić, przynosił mu jedzenie i zajmował się nim gdy był chory. Postrzegał go bardziej jako „starszego brata" niżeliby zagrożenie, którym mimo wszystko był, zwłaszcza dla planu Jimina.
Chłopak przeciągnął się, głośno ziewając. Koszmary nie dawały mu sypiać od kilku dobrych tygodni, ale nie robił z tym nic. Czasami w tej robocie lepiej było być niezbyt przytomnym albo pijanym. Łatwiej szło to wszystko znieść psychicznie choć niekoniecznie fizycznie. Dziś czekał go tylko jeden klient, przywieźli kilka nowych osób, także one przejęły większość jego pracy. Współczuł tamtym dzieciakom, ale mimo wszystko dla niego to były świetne wieści. Rozłożył się na dużym łóżku w przeznaczonym do tego pokoju, czekał. Mimo wszystko seks był przyjemny, ale klienci nigdy nie zwracali uwagi na jego potrzeby bądź samopoczucie. Dlatego zazwyczaj nie czerpał z tego zbytniej przyjemności.
Drzwi do pomieszczenia się otworzyły. Dziś wyjątkowo przyjrzał się osobie, która go odwiedziła. Wysoki mężczyzna, o stosunkowo jasnej cerze, na jego twarzy dało się zobaczyć kilkudniowy zarost oraz kilka blizn naruszających jego skórę. Jimin spoglądając na niego stwierdził, że spogląda na „anomalie". Miał prawie czarne włosy, jednak jego oczy nie były ciemne, tak jak można by się było spodziewać, jego oczy były zielone, jak szkoło od butelki po rumie, który Walter często popijał w towarzystwie blondyna. Był bardzo przystojny, jednak z jego oczu biła zimna obojętność, co zdecydowanie dodawało mu grozy. Nie odezwał się ani słowem, odkąd przekroczył próg pomieszczenia, w którym miał zostać obsłużony. Niespiesznie zdejmował z siebie ubrania, zostawiając je gdzieś z boku na podłodze. Jimin przyglądał się jego precyzyjnym ruchom. Sam leżał tylko w przezroczystym szlafroku, także miał czas, by przyjrzeć się tatuażom, które wystawały zza jego flanelowej koszuli. Jego kolejne ruchy były bardziej chaotyczne, w szybkim tempie znalazł się na łóżku, przy okazji pozbywając się wierzchniego odzienia Parka. Nie minęło kilka sekund, a mężczyzna dość namiętnie pocałował usta blondyna. Jego dłonie błądziły po chudym ciele chłopaka, sprawiając, że ten nie był w stanie nawet myśleć. Dawno nie czuł się tak podniecony, jak przy tym mężczyźnie. Rzadko się to zdarzało, ale jego klient go rozciągnął zanim przystąpił do dalszych czynów. Jimin wiedział, że tym razem ten stosunek na pewno mu się spodoba. W momencie, w którym zielonooki wbił się w niego swoim dużym interesem, blondynowi aż brakło powietrza. Czuł go naprawdę głęboko w sobie.
— Jak masz na imię? — Blondynowi zakręciło się w głowie gdy usłyszał głos swojego klienta.
— Jimin. — Niebieskooki przyjrzał się mężczyźnie, ale nie zapytał go o imię. Chciał, och bardzo chciał, ale tego nie zrobił, prawdę mówiąc nawet nie miał prawa tego zrobić, przynajmniej tak twierdził Walter.
— A więc Jimin... — Jego imię w ustach tego faceta brzmiało tak dobrze, mógł słuchać jego głosu już do końca życia. Zielonooki złapał nadgarstki Parka i położył je na swoich ramionach. — ... radzę trzymać się mocno. — Mężczyzna złapał go za plecy i podniósł do siadu. Blondyn owinął dłonie na szyi klienta, czując jak idealnie jest wypełniany przez członka mężczyzny, na którym siedział. Czuł jego głębokie ruchy, nie mógł powstrzymać swojego głosu, gdy ten go dotykał, wręcz krzyczał z przyjemności co nie zdażyło się ani razu od początku, gdy zaciągnięto go tutaj do pracy.
Niedługo po tym mężczyzna zostawił należytą zapłatę i pożegnał się, opuszczając pomieszczenie. Jimin podniósł się z łóżka i poprosił Charlotte, by przygotowała mu kąpiel. Był zmęczony, zielonooki dał mu potężny wycisk, ale blondyn nie mógł zaprzeczyć, że mu się podobało. Czuł się usatysfakcjonowany. Był zadowolony, że na sam koniec spotkała go taka miła niespodzianka. Chłopak wszedł do cieplej wody i szybko umył się z resztek spermy klienta.
Odświeżony udał się do gabinetu Waltera. Nie było to zdziwieniem dla blondyna gdy zobaczył starszego mężczyznę przy jego biurku, z wyłożonymi nogami na drewnianą powierzchnie, popijając jedno z jego drogich win wprost z butelki. Były już popołudniowe godziny, Jimin miał szczęście, że nie trafił na wieczór gdzie Walter byłby już kompletnie pijany i prawdopodobnie nie wypuściłby Parka przez pół nocy, korzystając dowoli z jego towarzystwa, wtedy prawdopodobnie plan blondyna przepadłby w łzach i gniewie. Z tego co podsłuchał ostatnio z rozmowy swoich klientów o tym, iż jutro z rana odpływa statek towarowy, na który Jimin mógłby się załapać i uciec do innego miasta. Chciałby mu się udało. Marzył, by stąd zniknąć i odzyskać choć kawałek ze swojego życia, które zostało mu zabrane sześć lat temu. Często wyobrażał sobie jakby to było gdyby po prostu pewnego dnia spalił to miejsce. Był wstanie, nawet myśląc o tym, poczuć satysfakcję. Byłoby mu lżej z myśląc, że to miejsce już nie egzystuje i już nikt nie zostanie tak skrzywdzony jak on. Jednak mimo wszystko jego priorytetem było wyrwanie się stąd i dopilnowanie tego, by go nie znaleźli, bo jeśli tak się stanie Walter prawdopodobnie osobiście go zabije.
— Wypłata za miesiąc. — Powiedział, nie zbyt się interesując swoim gościem. Jimin miał dziś szczęście, Walter nie był w humorze na zabawy. Starszy mężczyzna rzucił kopertę z kilkoma banknotami na drewnianą podłogę. Blondyn powinien się cieszyć, że w ogóle cokolwiek dostaje od tego starego dupka, większość osób przebywających tu musi tu pracować za darmo. Park zgiął się po swoją kopertę.
— Byłem pewny, że będziesz miał dłuższą zmianę, skoro twój klient drogo płacił za ciebie. — niebieskookiego to nie obchodziło. Miał kompletnie gdzieś ile pieniędzy za niego brał ten staruch. Jimin nawet nie mógł patrzeć na Waltera, ale zmuszał się, już raz został pobity za to, że odwracał wzrok. Przez tego cholernego gnojka, Jimin nie potrafił na siebie spojrzeć w lustrze. Nie spojrzał na siebie od sześciu lat, tak czuł się bezpieczniej. Brzydził się sobą za każdym razem, a spoglądanie na swoją twarz pogarszałoby wszystko trzykrotnie.
Minuty ciągnęły się nieubłaganie długo. Chłopak stał w miejscu, czekając aż popijający wino Walter w końcu pozwoli mu odejść, ale się nie doczekał. Brązowooki podniósł się z miejsca i zbliżył się do Jimina.
— Pokaż mi, że zasługujesz na te pieniądze, chłopcze. — Blondynowi aż się cofnęło gdy to usłyszał. Dookoła niego roznosił się odór alkoholu i cygara. Chłopak został popchnięty na biurko Waltera, zrzucając przypadkowo jakieś kartki, ale starszy nie wydawał się być tym zainteresowany. Niebieskooki ciasno przylegał brzuchem do drewnianej powierzchni, starając się nie zwrócić śniadania. Nienawidził starszego, tak bardzo go nienawidził.
Walter bez ostrzeżenia pozbył się spodni młodszego i gwałtownie w niego wbił. Jimin przez dobrą chwile nie był wstanie oddychać. Czuł jak łzy spływały mu po policzkach. Czuł jak jego wnętrze było rozrywane, identycznie jak za pierwszym razem gdy stracił dziewictwo ze swoim szefem. Starszy miał najwyraźniej tak samo dużo frajdy, jak za każdym razem, gdy sprawiał Jiminowi ból. Czasami blondyn zastanawiał się czy to aby na pewno nie jest hobby brązowookiego, zważając na to, że średnio cztery razy w tygodniu musi zadowalać Walter'a osobiście.
Starszemu nie zajęła długo zabawa ciałem młodszego. Od razu gdy spuścił się w nim kazał mu wyjść. Park był zmęczony, czuł się potężnie wyczerpany znoszeniem tego wszystkiego znowu, po jego głowie przeszła myśl „jakim cudem wytrzymałem tu tak długo?". Trudno było mu znaleść odpowiedź na to pytanie, więc puścił je w niepamięć. Miał na głowie inne sprawy. Chłopak ścisnął kopertę z pomiętymi banknotami w dłoni. Miał zamiar opuścić to miejsce choćby musiał przypłacić to życiem. Chciał swoją wolność z powrotem.
Blondyn czekał, aż korytarz opustoszeje. Wiedział, że Bobby stał na zewnątrz i pilnował jego drzwi, mimo że te były zamknięte na klucz. Musiał mieć po prostu pewność, że nikogo poza Bobbym nie będzie na zewnątrz. Przez drzwi nasłuchiwał kroków i gdy w końcu wszystko ucichło poszedł do łazienki, uprzednio zapalając kilka świeczek i pociągnął z całej siły za materiał oddzielający wannę od reszty pomieszczenia, robiąc przy tym dużą ilość hałasu. Usiadł na ziemi i złapał się za nogę. Nie czekał długo, aż Bobby wpadł do pokoju, by sprawdzić co się stało.
— Pomóż mi... — Syknął Jimin. Był świetnym aktorem. Zbity z tropu Bobby podszedł do chłopaka i przyklęknął przy nim.
— Co się stało? — Zapytał, przyglądając się niższemu.
— Chciałem się odświeżyć, ale na ziemi było pełno wody i się poślizgnąłem. — Wyszeptał z udawanym bólem na twarzy. Gdy Bobby nachylił się trochę bliżej, by podnieść chłopaka ten podskoczył do góry i związał mu na szyi kotarę, którą zerwał. Czuł dziki przypływ szału, mimo że Bobby był zdecydowanie większy i silniejszy to nie był wstanie się uwolnić. Możliwe, że to przez to, że był zaskoczony, może niewyspany. Jimin nie miał głowy, by się nad tym zastanawiać. Ściskał mocniej i mocniej materiał do momentu, w którym miał pewność, że Bobby na pewno się już nie obudzi. Blondyn czuł się jak naćpany. Właśnie kogoś zabił... Zerwał się z miejsca, nawet nie oglądając się na ciało, zabrał uprzednio spakowane rzeczy i wyjrzał zza drzwi. Korytarz był spowity w pół mroku, ale nie słyszał nikogo. Szybko zamknął za sobą drzwi na klucz i specjalnie zabrał go ze sobą. Mógł sobie tak zyskać trochę więcej czasu, gdyby zorientowali się wcześniej, że coś jest nie tak.
Na palcach krążył po korytarzach. Najbardziej obawiał się schodów, były tylko jedne, dlatego zawsze istniało ryzyko, że ktoś tam może być. Żeby otworzyć drzwi na schody Jimin użył klucza, który zabrał Walterowi gdy ten nietrzeźwy ruchał go bezopamiętania. Wiedział, że dużo ryzykował dlatego zrobił to dziś, dziś zabrał mu te klucze i dziękował bogom, że starszy tego jeszcze nie zauważył. Przekręcił klucz w zamku i znalazł się po drugiej stronie. Znów zakluczył drzwi, zabierając klucz ze sobą i po cichu, trzymając się ściany szedł na wyższe piętro. Na szczęście na wyższych piętrach już były okna, wyżej mieściła się zwykła karczma, a pod nią cały zakład Waltera. Wyżej były jeszcze jedne drzwi, ale na szczęście otwierał je ten sam klucz co te niżej.
Właśnie znalazł się w karczmie, ze względu na to, że w ciągu niezbyt długiego czasu miało zacząć świtać, wszędzie było pusto. Jimin już miał dobiegać do drzwi gdyby nie to, że usłyszał głosy z zewnątrz. Z prędkością światła skoczył za bar, kładąc sobie dłonie na ustach, żeby na pewno nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Stresował się i bał jak nigdy. Czuł jak pot spływał mu po twarzy. Najwyraźniej właściciel baru zawitał wcześniej, ale Jimin miał jeszcze szanse. Wystarczyło, żeby karczmarz zniknął na zapleczu razem z osobą, z którą rozmawiał. Słyszał kroki bardzo blisko siebie i ściszoną rozmowę, kobiecy głos razem z męskim. Nie minęła sekunda, a ktoś wszedł za bar. Jiminowi stanęło serce. Całe życie zdażyło przelecieć mu przed oczami gdy ktoś go szarpnął w górę.
— Co się tu chowasz, uciekaj póki Walter śpi. — Znał ten głos, to była Charlotte. Poczuł lekką ulgę, ale nadal czekały go jeszcze drzwi wyjściowe i ucieczka na statek.
— Dziękuje. — Szepnął blondyn. Starsza kobieta jeszcze lekko go objęła na pożegnanie i ruszyła na zaplecze, by prawdopodobnie przytrzymać chwile dłuższej właściciela, by ten nie mógł zobaczyć Jimina.
Chłopak po cichu przemknął do drzwi wyjściowych i w końcu opuścił budynek. Chciał płakać, chciał krzyczeć i śmiać się w niebogłosy, bo mu się udało. Na dworze jeszcze było ciemno. Jimin, prawie nic nie widząc szedł przed siebie za dźwiękami morza. Na szczęście dok był oświetlony latarniami. Klucz do swojego pokoju i do drzwi wyjściowych, które zabrał Walterowi wrzucił do wody, nie poświęcając im zbytniej uwagi. Blondyn dostrzegł dwa statki, które czekały na odpłynięcie z samego rana. Biegiem rzucił się na ten pierwszy z brzegu. Nie widział zostawionej deski, więc musiał wejść do wody, a z wody po drabinie na pokład. Bał się zostawiać ślady, ale z tego co widział przy drugim statku również nie było deski, by wejść na pokład. Chłopak nie chciał wchodzić do wody, było to głupotą jakby nie patrzeć, po pierwsze zostawiłby za sobą mokre ślady, a chciał zabrać się „na gapę", a po drugie nawet nie umiał za dobrze pływać.
Rozejrzał się dookoła i zobaczył linę. Była przywiązana do słupka na ziemi i drugiego już na statku. Blondyna zżerał stres, ale nie mógł się przecież teraz poddać, był już tak daleko, nawet zabił cholernego człowieka, żeby w końcu uciec. Chłopak trząsł się jak galareta gdy złapał za sznur, trzymał się go mocno poruszając się bardzo wolno do przodu. Zwisał w dół, wspinając się jak mógł. Ręce go zaczynały boleć, był pewny, że jak zaraz nie stanie na nogi to zwymiotuje i do tego straci przytomność. Kilka minut później stanął trzęsącymi się stopami na drewnianej powierzchni. Nie mógł uwierzyć, że mu się udało. Najciszej jak potrafił zszedł pod pokład do ładowni, bał się, że mimo wszystko ktoś mógłby być na statku, dlatego nie chciał nikogo obudzić. Gdy już mu się udało zejść. Ulokował się z samego tyłu pomiędzy beczkami, z bodajże prochem, ale nie mógł stwierdzić dokładnie. Przykrył się starymi workami i innymi szmatami, które leżały pod ręką, leżąc na ziemi udało mu się zasnąć, będąc niewidocznym.