05

109 13 0
                                    

W pokoju było za cicho. Dla Parka czas się zatrzymał, był w stanie patrzeć na zielonookiego godzinami. Nie żeby starszy robił coś specjalnie interesującego, po prostu dla Jimina był niezwykle fascynujący, każdy ruch czy słowo mocno go pociągały.
— Dopłyniemy za dwa dni. — Zielonooki otworzył oczy, skupiając wzrok, na wpatrzonej w niego, sylwetce blondyna.
— Miło, że udzieliłeś mi odpowiedzi, prędzej spodziewałbym się tego, że zapomnisz o moim pytaniu Kapitanie.
— Nie doceniasz mnie Jimin. — Jego głos lekko się zmienił. Był bardziej miękki niż do tych czas, jakby „rozczuliło" go to co blondyn powiedział, chociaż młodszy wątpił w to z całego serca. Dlaczego miałoby go to rozczulić? To przecież nie tak, że Jimin odgrywał tu jakąś ważną rolę.
W ciągu kilku minut na górnym pokładzie zrobiło się głośno.
— Znów coś się stało? — Jimin powiedział to bardziej do siebie niż do ciemnowłosego, jednak tamten odpowiedział.
— Nie, zazwyczaj w środku drogi załoga urządza niewielkie posiedzenia od świtu do zmierzchu, czasami nawet dłużej, zwłaszcza, że kurs był prosty. — Wytłumaczył starszy. — Możesz iść do nich zajrzeć, dostaniesz alkohol jak ładnie poprosisz albo ściągniesz koszulę. — Uśmiech, który pojawił się na twarzy Kapitana był szybki i przelotny, ale był. — Później do was dołączę. — Park puścił uszczypliwość starszego mimo uszu. Niekoniecznie był zadowolony z pomysłu opuszczania tego miejsca, ale wzmianka o alkoholu go zainteresowała. Chyba tego było mu trzeba, trochę zwykłego rozluźnienia i opróżnienia mózgu. Może jak dobrze pójdzie będzie mógł w spokoju się napić.
— Nie każ mi długo czekać. — Rzucił Jimin, wychodząc z pomieszczenia. Powolnym krokiem skierował się w stronę głośnej muzyki.

***

Statkiem aż bujało gdy nietrzeźwi mężczyźni zaczynali tańczyć na całego. Zdawało się, że tupot ich stóp lekko przygłuszał muzykę, jednak to wszystko ładnie się ze sobą spajało, dając jeszcze głośniejszą muzykę.
Blondyn popijał już trzeci kufel rumu, siedząc obok Taehyunga na jednej z beczek z prochem. Kapitan dalej się nie pokazał, choć minęło już południe. Słońce schowało się za chmurami, dzięki czemu nie było tak ciepło, jak w poprzednich godzinach.
Kim wydawał się być znudzony, Jimin musiał przyznać, że chłopak miał niezłą głowę do picia, jeszcze przy takich „turbulencjach", wlał w sobie pięć kufli i dalej siedział jakby nigdy nic. W pewnym momencie ożył, jakby wpadł na jakiś genialny plan. Wyrwał z rąk blondyna kufel i z hukiem położył go na beczce. Złapał za dłonie Jimina i pociągnął go na środek pokładu. Wrzucił go w wir tańczących pijanych chłopów, którzy co ruszy przerzucali nim to w prawo, to w lewo. Kątem oka blondyn dostrzegł jak Taehyung posyła mu cwany uśmiech i znika na schodach do kajuty Kapitana.
W Parku aż coś zawrzało. Niech tylko ten mały gnojek pojawi się z powrotem na pokładzie to zobaczy co to znaczy zadzierać z Park Jiminem.
Jak na tą chwile chłopak złapał kufel od jednego wysokiego mężczyzny i w ciągu kilku sekund go opróżnił, oddając właścicielowi. Podwinął rękawy swojej koszuli i dołączył się do rytmicznego skakania do melodii bębnów i tamburyna. Co chwila ktoś go łapał pod pachę i obracał.
Prawdę mówiąc, bawił się naprawdę dobrze, mimo że praktycznie nikogo tu nie znał, a obce dłonie dotykały go co rusz. Poczuł jak pochłonięty alkohol zaczynał na niego działać. Jego humor był o połowe lepszy niż wcześniej, a ciało rozluźniło się na tyle, by mógł poruszać się tak jak chciał, bez stresu. Poczuł dłonie na swoich biodrach, ale zignorował to, bawił się dalej w pijanym amoku.
Z transu wyrwało go pociągnięcie za rękę.
— Co ty robisz? — Gniewny głos przy jego uchu, lekko go ocucił. Park zmierzył się wzrokiem z Kapitanem.
— Jak to co? Nie ty kazałeś mi do nich dołączyć Kapitanie? — Jimin powiedział to dość odważnie. Niekoniecznie go w tej chwili obchodziło co kapitan o tym pomyślał. — Trochę za mocno ściskasz moje ramię. — Blondyn powiedział to z uśmiechem na ustach. Uścisk ciemnowłosego lekko się poluźnił.
— Oh naprawdę mnie irytujesz. — Syknął Kapitan.
— Miło słyszeć. — Pijany Park poklepał zielonookiego po klatce piersiowej. — Skończyłeś już z Taehyungiem? Mam z nim do pogadania. — Kapitan był lekko zaskoczony zachowaniem Parka, chłopak wręcz nie zwracał na niego uwagi. Starszy nie miał pojęcia dlaczego go to tak bardzo denerwowało.
— Idziemy. — Starszy wypuścił to z siebie, będąc wściekłym.
— Hmm? Czemu, tu jest tak fajnie!
— Jesteś pijany, chodź ze mną. — Ciemnowłosy tracił cierpliwość do pijanego chłopaka. Pociągnął go lekko za ramię, by ten się nie wywrócił.
— Nie chce! — Zachowywał się jak dziecko, któremu zabroniono jakieś rzeczy. To miał być ten chłopak, których nie wyrażał praktycznie żadnych emocji? Przebierał na twarz tylko ten głupi uśmiech i używał sarkazmu na potęgę? Aż trudno było w to uwierzyć.
Zniecierpliwiony starszy złapał Parka za biodra i przerzucił go sobie przez ramię, jak worek ziemniaków, opuszczając pokład pełny ludzi. Zignorował jego narzekanie i prośby, by zielonooki go odstawił na ziemię.
Dopiero gdy Kapitan zatrzasnął drzwi od swojej kajuty postawił blondyna na ziemi, który lekko się zatoczył, siadając na łóżku.
— Jakiż to biznes miałeś do Taehyunga, huh? — Głos starszego wrócił do „normy".
— Dlaczego miałbym ci powiedzieć Kapitanie? — Odezwał się młodszy z udawaną irytacją. — Dlaczego cię to w ogóle interesuje? To nie tak, że to twoja sprawa, prawda? — Lekko się zaśmiał, opadając na łóżko.
— Masz naprawdę nie wyparzony język... Co ty na to by to zmienić? Może w końcu zaczniesz odpowiadać na moje pytania. — Kapitan w ciągu kilku sekund znalazł się nad blondynem. Przygniótł go swoim ciałem do łóżka, łapiąc za szyje.
Parkowi całe życie przeleciało przed oczami, ta scena już kiedyś miała miejsce, ale wtedy główniej roli nie grał Kapitan.
— Po co szukałeś Taehyunga? — Wysyczał starszy. Jimin szukał czegoś czym mógłby się obronić, wtedy udało mu się dostrzec niewielki przedmiot wystający z buta zielonookiego.
Sztylet.
Jimin nachylił się na tyle ile był w stanie.
— Nadal masz zamiar milczeć?! — Starszy wydawał się być jak w trasie. Park szarpał się w żałosnej próbie zdobycia tlenu. Nie chciał umrzeć, nie tak. Złapał za rękojeść sztyletu, nawet się nie zastanawiając przejechał nim po ramieniu starszego, na co ten odskoczył, zaskoczony.
Jimin, łapczywie oddychając, sturlał się z łóżka, uciekając za nie.
W dłoni dalej ściskał zakrwawiony sztylet. Schował się w kącie, przyglądając się Kapitanowi, który próbował zatamować niewielkie krwawienie.
Jimin wtedy upewnił się w przekonaniu, że gdy dotrą na wyspę będzie musiał się ulotnić jak najszybciej, nie mógł zostać z ciemnowłosym. Nie chciał drugiego Waltera.

I'm fine.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz