Gwałtownie otworzył oczy. Na dworze dalej było ciemno. Blondyn podniósł się z dużą prędkością. Coś usłyszał. Jego ognisko dalej się tliło, więc nie minęło zbyt dużo czasu od jego zaśnięcia.
Czuł jak serce biło mu w klatce piersiowej, był pewny, że zaraz mu wyskoczy. Dłonie zaczęły mu się trząść gdy usłyszał łamanie gałęzi gdzieś w niedalekiej odległości.
Nie zastanawiając się Jimin kopnął w ognisko, tym samym je gasząc, dookoła niego zapanowały egipskie ciemności, nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do mroku gdy coś złapało go za dłoń. Krzyknął, starając się wyrwać, ale dłoń napastnika skutecznie mu to uniemożliwiła, druga ręka zakneblowała mu usta.
Znalazł go! Kapitan go znalazł!
Park bał się jak nigdy dotąd, próbował się wyrwać, w jakikolwiek sposób; kopać się czy ugryźć napastnika, ale nic to nie dało.
Chłopak był kompletnie bezsilny, miał ochotę popłakać się tu i teraz.
— Zamknij się blondyno, bo nas usłyszy! — Agresywny szept wybrzmiał przy jego prawym uchu.
— Taehyung?
— Nie! Królowa Islandii! — Powiedział lekko za głośno, w jego głosie czuć było, że coś się dzieje.
— Co ty tu robisz? Kapitan cię wysłał? — Park nie mógł wyjść z podziwu, że akurat chłopak go znalazł. Dużo to nie polepszyło jego sytuacji, Kim był pieskiem Kapitana, przecież czuł do niego zdecydowanie więcej niż powinien.
— A jak myślisz? Ratuje ci dupę. — Powiedział, rozluźniając uścisk. — Kapitan przeczesuje całą wyspę! Przysięgam, że to dosłownie kwestia czasu, są naprawdę niedaleko. — Syknął zniecierpliwiony. — Więc zbieraj patałaszki księżniczko i się stąd zmywamy!
— Ale dlaczego? Nie pomagasz Kapitanowi? — Jimin nie miał pojęcia co się dookoła niego działo, w głowie miał mętlik.
— Oczywiście, że pomagam, ale przy okazji jeszcze sobie. Bez ciebie na statku będzie nam wszystkim lepiej.
— Dzięki, pocieszyłeś mnie. — Prychnął blondyn. No tak, Taehyung w życiu nic by dla niego nie zrobił i vice versa.
Taehyung już nie odpowiedział. Ciągnął blondyna przez zarośla, starając się oddalić od miejsca, w którym Jimin spał.
— Pośpiesz się, bo nas znajdzie! — Syknął Taehyung, gdy Jimin już poraz siódmy potknął się w ciemnościach o jakieś rośliny czy wystające korzenie.
Chłopak podniósł się po raz kolejny z kolan. Czuł jak płuca go paliły, od tak dawna nie biegał. Po kolejnych długich minutach w końcu stanęli. Park nie miał najmniejszego pojęcia gdzie byli.
— Gdzie ty mnie prowadzisz, co? — Wydyszał Jimin, starając się złapać oddech.
Taehyung spojrzał na Parka w półmroku.
— Nie bierz tego do siebie blondyno. — Powiedział, sprawiając, że Park zgubił wątek. — Każdy musi sobie jakoś radzić, a ty po prostu masz pecha. — Mocny uścisk na szyi od tyłu sprawił, że Jimin zamarł. Oddech utknął mu w płucach, dłonie zaczęły się trząść, bał się nawet mrugnąć. Nie wiedział czego bardziej się bał. Tego, że ta ręka nie należała do Kapitana czy tego, że dobrze wiedział kto był jej właścicielem.
— Dawno się nie widzieliśmy. — Pierwszym odruchem była próba wyrwania się. Nie mógł tak zostawić swojej wolności. Z całej siły uderzył łokciem w bok napastnika, powodując jego puszczenie.
Chłopak upadł na miękkich nogach, po to by w sekundzie się podnieść i biec w kompletnie inną stronę. Jego myśli były rozbiegane na każdą możliwa stronę. Za sobą słyszał krzyki i kroki. Usłyszał nawet strzał, nie wiedział co tam się działo, nie chciał wiedzieć. Jego serce biło z zawrotną prędkością. Pierwsze łzy kręciły się w kąciku oka.
Czuł jak płuca go paliły gdy zbiegał z górki, po której dzień wcześniej wspinał się w takim samym pośpiechu. Było to głupie, ale musiał się schować pomiędzy ludźmi. Festiwal powinien się już zacząć, na ulicach ludzi musiało być pełno.
Wbiegł pomiędzy budynki, mając deja vu, paręnaście godzin temu biegł, ale w drugą stronę. W pewniej chwili poczuł szarpnięcie. Uderzył plecami o kamienną ścianę. Na chwile przed oczami zrobiło mu się ciemno.
Poczuł piekące uczucie na szyi. Mroczki przed oczami rozpłynęły się mu w szybkim tempie.
Nie dowierzał gdy zobaczył przed oczami twarz Kapitana. Nawet w półmroku rozpoznał jego twarz. Zignorował nawet ten sztylet przy jego szyi.
— Taki jesteś, co? — Syknął Kapitan, spoglądając wprost w przestraszone oczy Jimina.
— Nie teraz... Naprawdę nie teraz! — Krzyknął blondyn. Odwrócił głowę, ale czując ból i ciepła ciesz spływająca po jego obojczykach, wrócił do poprzedniej pozycji . No tak, miał nóż przy szyi.
Kapitan lekko spłoszony Kapitan cofnął nóż.
— Taehyung powiedział Walterowi gdzie jestem... Goni mnie razem ze swoimi ludźmi! Nie mogę tu zostać. Dasz mi reprymendę później, okej? — Ciemnowłosy dłuższą chwilę myślał nad odpowiedzią, a blondyn czuł presję czasu.
— Idziemy na statek. — Powiedział oschle. Nie patyczkował się z blondynem. Przerzucił go sobie jak worek ziemniaków przez ramię i zabrał ze sobą.
Jimin nawet nie miał zamiaru protestować. Towarzystwo Kapitana wydawało się być teraz najlepszy rozwiązaniem, pomimo tego, że wiedział, że będzie miał później problem przez to, że uciekł. Szczerze był w stanie to znieść i tak planował uciec po raz kolejny, ale musiał wymyślić lepszy plan, zwłaszcza, że teraz Kapitan, jeśli oczywiście po tym wszystkim zdecyduje się go zatrzymać przy sobie, na pewno będzie bardziej uważny. Nie utrwalony kilka minut gdy tyłek Parka uderzył o drewnianą podłogę w kajucie Kapitana. Znów tu był. Szczerze trochę tęsknił za zapachem tego miejsca. Zapach słonego morza, drewna oraz palonego wosku uspokajał go.
Kapitan usiadł przy stoliku z mapą. Wyciągnął jeden z noży i zaczął go obracać w dłoni. Widać było, że intensywniej nad czymś myślał, a może na coś czekał? Jego kamienna twarz była wręcz nie do rozczytania. Mimo wszystko blondyn nie bul w stanie odwrócić wzroku od ciemnowłosego, którego nie widział zbyt dobrze, jedynie na tyle ile pozwalały zapalone świeczki.
Jimina ta sytuacja zaczynała lekko stresować. już dłuższą chwile temu podniósł się z ziemi i usiadł na łóżku. Wyginał sobie palce w różne strony. Bardzo, by chciał wiedzieć co chodzi Kapitanowi po głowie. O czym tak bardzo rozmyśla. Może nad karą dla blondyna za to co zrobił?
Chłopak wziął głęboki oddech gdy usłyszał pukanie do drzwi. Spojrzał na Kapitana, a później znów na drzwi. Panowała grobowa cisza przez kilka sekund do momentu, w którym Kapitan zezwolił gościowi na wejście.
Taehyung.
Jimin nie mógł uwierzyć oczą. Co on tu robił?
Chłopak wydawał się być tak samo zdziwiony jak blondyn. Spoglądał na niego dużymi oczami.
Kapitan odchrząknął, zwracając tym samym uwagę Taehyunga.
— Chciałem zakomunikować, że nie udało nam się odnaleźć zguby, ale wyglada na to, że sama wróciła. — Powiedział niepewnym głosem.
— Dobrze. — Powiedział Kapitan, podnosząc się z miejsca. W dwóch krokach znalazł się przed Kimem. Był od niego o głowę wyższy i zdecydowanie większy.
To była dosłownie sekunda gdy dłoń Kapitana złapała chłopaka za kark, a druga podcięła mu gardło sztyletem, który przeznaczony był do trzymania mapy.
Czyli jednak ciemnowłosy na coś czekał.
Taehyung wydawał z siebie nienaturalne dźwięki, próbował walczyć o oddech, który mu zabrano.
Krew od razu trysnęła z jego rany. Krople doleciały również do Jimina, brudząc jego twarz.
Park przyglądał się Kapitanowi z przerażeniem. Trzymał Taehyunga za ubrania, nie pozwalając mu upaść na ziemie. Chłopak jeszcze kilka dobrych sekund dusił się własną krwią, po czym przestał się ruszać. Wisiał bezwładnie, jak na haku, w uścisku ciemnowłosego.
Blondynowi automatycznie zrobiło się nie dobrze i słabo. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Jego wzrok zawiesił się na kałuży krwi, która tworzyła się pod zwłokami Kima.
Kapitan rzucił tylko przelotne spojrzenie, na bladą jak ściana, twarz blondyna, po czym zabrał Taehyunga na pokład. Nie zamknął za sobą drzwi, więc Jimin słyszał jego ciężkie kroki po schodach. Na dłuższą chwile nastała cisza. Oddech Jimina nie zdążył się jeszcze umiarkować, a przyspieszył jeszcze bardziej gdy blondyn usłyszał głośny plusk.
Ciemnowłosy wrzucił ciało Taehyunga do wody.
Uderzyło to Jimina. Kapitan nawet się nie zawahał, by zabić osobę, z którą podróżował tyle czasu.
Zmieniło to kąt patrzenia Parka. Kapitan nie zawaha się by zrobić to samo z nim, może nawet dziś się tego doczeka gdy starszy wróci pod pokład?
Podniósł się z łóżka na chwiejnych nogach. Złapał jeden ze sztyletów i schował sobie do buta, po czym nie spoglądając w dół, przekroczył kałuże krwi i wyszedł na pokład.
Zaczynało już świtać, młodszy podążał za śladem krwi pozostawionym na pokładzie, podniósł głowę do góry, spoglądając na Kapitana, który stał niedaleko steru. Bez dłuższego zastanawiania się dołączył do mężczyzny. Nadal czuł obawy, ale nie chciał o tym myśleć.
Oparł się o barierkę w niewielkiej odległości od zielonookiego.
Wziął głęboki oddech.
— Przepraszam. — Powiedział to praktycznie szeptem, nie wiedział czy nawet Kapitan go usłyszał. Odwrócił się na pięcie z zamiarem wrócenia pod pokład i błaganie o zachowania życia.
Poczuł szarpnięcie i w sekundzie znów znalazł się przy barierce.
Ciepłe usta Kapitana uderzyły o te jego, fundując mu jeden z najlepszych pocałunków jego życia. Od razu złapał ciemnowłosego za kark, dając się ponieść chwili. Czuł jak dzwoniło mu w uszach gdy mężczyzna zszedł pocałunkami niżej. Wziął głęboki oddech gdy poczuł wbijające się zęby w jego szyje.
— Jesteś mój. — Syknął Kapitan, ale niekoniecznie brzmiał jak zazdrosny kochanek. Bardziej jak zwierze pilnujące swojego kawałka mięsa, a Jiminowi spodobało się to aż za bardzo.
— Kupiłeś mnie już? — Głos Jimina był ściszony, Kapitan był na tyle blisko, że prawdopodobnie nawet słyszał jak głośno serce chłopaka biło.
W tamtej chwili dłonie ubrudzone we krwi, ciało pływające za nimi nie robiło już na nim kompletnie wrażenia. Nie obchodziło go to w nawet najmniejszym stopniu.
Chciał być dotykany, żeby te oczy przed nim patrzyły tylko na niego.
— Twoja ucieczka przeszkodziła mi w tym. — Odpowiedział praktycznie od razu, co nie zdarzało się zbyt często. Park złapał szczękę starszego, przysuwając się bliżej. Sam czuł dłoń mężczyzny na swojej szyi. Przypomniała mu o ranie, która zrobił kilkadziesiąt minut wcześniej, ale nie zwrócił na to większej uwagi.
Znów przywarł do ust zielonookiego, nie chcąc już myśleć o niczym innym.
Kapitan złapał młodszego pod uda, podnosząc go do góry, posadził go na barierce, przytrzymując go za plecy, nie przerywając przez cały ten czas pocałunku.
Lekko opuścił blondyna, pozwalając mu wygiąć plecy za barierkę.
Co było w tym wszystkim najśmieszniejsze? Blondyn nie czuł strachu, a nawet stresu, wystawiając swoje życie na łaski Kapitana. Był gotowy zaufać mu na tyle, by uwierzyć, że starszy go nie puści.
— Dobrze się bawicie, co? — Chwila zawahania, zatrzymany oddech w płucach, strach. Jimin z powrotem wrócił na stały grunt, stając za Kapitanem.
— Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszał na mój statek Walter. — Powiedział praktycznie bez emocji zielonooki. Jimin wziął kilka głębokich oddechów, trzymając się koszuli starszego, by na pewno nie stracić przytomności. Musiał wziąć się w garść, Walter nie mógł go takiego zobaczyć.
Chłopak lekko się wychylił zza pleców starszego. Zmierzył spojrzeniem Waltera, który stał wraz z kilkoma większymi facetami. Wziął obstawę.
— Wybacz, ale przyszedłem odebrać co moje. — Powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy, spoglądając prosto w oczy Jimina. — Miło mi, że się nim... zająłeś. — Powiedział, robiąc niewielką pauzę, tak jakby szukał odpowiedniego słowa na to czego właśnie był świadkiem.
— Co jest na moim statku jest moje, a go tutaj znalazłem, nic nie zostało ci zabrane. — Powiedział najspokojniej na świecie, jakby mówił o pogodzie, a nie o chłopaku, który rozpaczliwie trzymał się jego koszuli za jego plecami. — Więc łaskawie bym prosił, żebyś wrócił do siebie, a nie brudził mi pokład. — Powiedział, zakładając ręce. — No chyba, że mam ci pomóc? — W sekundzie jego dłoń znalazła się z tyłu, wyciągając rewolwer zza paska spodni, który Jimin zobaczył dopiero teraz.
Wycelował prosto w głowę Waltera. — Więc, którą opcje wybierasz Walter? — Po dłuższej chwili namysłu, mężczyzna przed nimi uniósł dłonie do góry w obronnym geście.
— Dobrze, tym razem pójdę, ale mam nadzieje, że jesteś tego świadomy Jimin, że w końcu wrócisz ze mną, prawda? — Chłopak zagryzł wargę do krwi, ignorując pytanie. Odwrócił głowę, nie chcąc spoglądać w ciemne oczy mężczyzny, które przeszywały jego dusze na wylot.
Przymknął oczy, wsłuchując się w odgłosy morza.
— Zapamiętaj to, wrócę tu po ciebie. — Głos Waltera odbijał się echem w głowie chłopaka.
Kapitan zrobił krok do przodu, dając znał chłopaki, że już musi go puścić.
Blondyn nawet nie zdawał sobie sprawy jak kurczowo trzymał się mężczyzny, dopóki nie spojrzał na pomiętą koszulę na plecach.
Wziął głęboki oddech, opierając się o barierki. Było mu lekko słabo, mimo że byli na świeżym powietrzu. Pod żadnym pozorem nie chciał tam wracać, nie chciał żeby Walter dopiął swego. Słyszał oddalające się kroki starszego, wrócił na niższe piętro, za pewne po to, żeby ogarnąć syf, który tam powstał po dość chaotycznej reakcji Kapitana.
Blondyn spoglądał na horyzont, słońce zaczęło się zza niego wychylać. Zawiesił na nim spojrzenie, marząc żeby ten koszmar się w końcu skończył.