1.

181 20 33
                                    

Lecę.

Dosłownie spadam, ciągnięta niezidentyfikowaną siłą niczym w spirali. Wszystko się kręci wokół mnie albo to ja kręcę się wokół wszystkiego. Jak śmigło helikoptera. Próbuję skupić się na chłodnej trawie pod głową, ale nie jestem w stanie. Czuję, jak zbiera mi się na wymioty.

— Hej, księżniczko — słyszę czyjś niski głos. Dobiega z góry, więc chyba ktoś stoi nade mną. — Dobrze się czujesz? — pyta, śmiejąc się ze mnie.

Dobrze, że się zjawił. Jest mi głupio, ale nie będę zaprzeczać. Kręcę głową na nie. Nie mam siły udawać, że wszystko jest okej, gdy nie jest. Nie mam nawet siły otworzyć oczu. Nie wiem, jak i kiedy się tak upiłam.

— Hej, jesteś aż taka nawalona? — pyta lekko zatrwożony.

Kiwam głową na tak.

— Mam ci pomóc? — pyta znów.

Znów kiwam głową na tak. Jestem na kampusie londyńskiego Uniwersytetu. Tyle co zaczęłam studia. Było ognisko i upiłyśmy się z kumpelami jak głupie. Potem się zgubiłam. Która jest w ogóle godzina? Musi być późno, leżę na trawie i nie wiem, jak się tu znalazłam, a to musi być jeden ze studentów. Nie mam pojęcia, czy mogę mu zaufać, ale chyba gorzej być nie może.

Czuję, jak chwyta mnie za ramiona i próbuje podnieść do siadu. Kiedy mu się to udaje, kręci mi się tak w głowie, że wymiotuję mu na buty.

— Kurwa — klnie cicho i odskakuje w tył, ale wciąż trzyma mnie za ramiona. — Gdzieś ty się tak narąbała? — pyta z dziwnym akcentem albo bez niego?

Z akcentem, czy bez wiem na pewno, że nie jest Brytyjczykiem. Brzmi obco.

Podnoszę na niego wzrok. Jest wysoki. Ubrany w jasną oliwkową bluzę z kapturem i czarne spodnie z dziurami na kolanach. Ma blond włosy, przekłute oboje uszu i ładną twarz. Amerykanin albo Australijczyk. Mogę się założyć. Angielscy chłopcy to raczej emo z piercingiem w ustach niczym Harry Styles. Po miesiącu na kampusie mogę to jedno na pewno stwierdzić.

— Przepraszam — wycieram usta rękawem bluzki.

Chce mi się płakać ze wstydu.

— Nie przepraszaj, to nic takiego — zapewnia, starając się być miły, ale słyszę, że jest zirytowany. — Dasz radę wstać?

Kręcę głową na nie. Wzdycha ciężko.

— Co wy angielki macie w głowach? Wszystkie, które poznałem, upijają się jak szalone — mówi jakby sam do siebie. — W sumie amerykanki też nie są lepsze.

Teraz na bank wiem, że nie jest Brytyjczykiem. Jest Amerykaninem. Wiedziałam.

— Ja się nie upijam — bełkoczę.

— No, no, właśnie widzę — drwi ze mnie.

Fakt. Jestem urżnięta, ale tylko dziś. On jednak tego nie wie.

Czuję, jak wsuwa mi ręce pod moje ramiona i pod kolana. Podnosi do góry. Podrzuca lekko, żeby mnie poprawić w swoich ramionach, a moja głowa momentalnie opada w zagłębienie jego obojczyka. Czuję jego perfumy. Słodkie, ale nie mdlące. Energetyzujące. Idzie parę kroków i sadza mnie znów na trawie. Za plecami czuję coś twardego i zimnego. To chyba jakiś murek. Poprawia mnie, żeby utrzymać w pionie. Potem znika na chwilę i znów się przy mnie pojawia. Nie wiem, co właściwie robi, bo ciężko mi utrzymać oczy otwarte. Stawia coś obok. Pochyla się do mnie i znów poprawia mi głowę.

— Z kim tu przyszłaś? — pyta.

— Z koleżankami — odpowiadam i chwytam się za czoło.

— I co? Zostawiły cię? Co to za koleżanki, skoro cię zostawiły? — pyta znów, ale tym razem z niedowierzaniem.

MądralaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz