10.

44 14 14
                                    

Kolos z matmy poszedł mi nie za dobrze. Nie spodziewam się sukcesu. Mam mieszane uczucia. Niby rozwiązałam wszystkie zadania, ale wątpię, że poprawnie. Wszystko, co tłumaczył mi Corey, było przydatne, ale ja ledwo to spamiętałam. Raczej spodziewam się, że oblałam. Na samą myśl, że będę musiała raz jeszcze zdawać to na egzaminie, jeży mi się skóra na karku.

Dziś dzień wyników.

Wiszą już podobno w gablocie przed dziekanatem w budynku głównym. Chcąc nie chcąc, idę tam jak na skazanie. Zatrzymuję się przed gablotą i mam wrażenie, że lista sięga od sufitu do podłogi. Najgorzej, bo moje nazwisko jest na literę B, a ja mam metr sześćdziesiąt pięć wzrostu. Szukam swojego nazwiska, ale literki są małe i ledwo widzę. Studenci się przepychają i mnie poszturchują. Nic nie mogę odczytać.

Ostatecznie po kilku minutach poszukiwań, JEST!

Emma Burton.

NIE WIERZĘ! NO PO PROSTU NIE WIERZĘ!

ZALICZONE!

Wyciągam szybko telefon i piszę do dziewczyn, że zdałam, a potem do Davida, choć on umilkł od wieczoru, gdy nie pozwoliłam mu się obmacywać na korytarzu. Ja jednak nie odpuszczam, bo boję się, że przestanę widywać Coreya.

To chore. Jestem nienormalna.

„Gdzie jesteś?" — piszę do Davida.

„Kończę trening na basenie" — odpisuje po chwili.

„Zdałam tę cholerną matmę, uwierzysz?" — piszę rozemocjonowana.

„To super, przyjdź tu! Pójdziemy to uczcić" — odpisuje.

Nie zastanawiam się wiele, tylko wychodzę z budynku głównego i idę w stronę hali sportowej. Niebo zaszło chmurami. Zbiera się chyba na deszcz. Obejmuję się ramionami, bo jestem tylko w cienkiej bluzce i idę szybkim krokiem. Październik był do tej pory ciepły, więc nie taszczę ze sobą wszędzie kurtki. Przyspieszam z każdym krokiem, bo jest mi coraz chłodniej. Wpadam przez szklane drzwi do hali i wbiegam na półpiętro.

Nie zwracając uwagi na nic, szturmuję męską szatnię. Na szczęście żaden z chłopaków, którzy są w środku, nie jest nagi, ale i tak podnoszą się głosy. Chłopcy pogwizdują, a jeden nawet pokazuje mi goły tyłek. Mijam go, dając mu klapsa w mokry pośladek.

Reszta chłopaków zaczyna głośno rechotać. Nie znam ich i wcale mnie to nie obchodzi. Tego z gołą dupą też nie znam, ale mam przecież pięciu braci, wiem, co to znaczy męskie towarzystwo i jak się w nim zachować, żeby nie dać sobie wejść na głowę. Rozglądam się, ale nigdzie nie widzę Davida. Biegnę wzdłuż szafek. Jest ślisko i staram się nie wyrżnąć potylicą o podłogę.

— David! — wołam go, ale mi nie odpowiada.

Wciąż mam na twarzy uśmiech. Szeroki. Nie wierzę, że zdałam! Zakręcam na końcu szafek i wchodzę w kolejną alejkę. Wśród chłopaków dostrzegam Coreya, który właśnie wszedł do szatni z basenu.

— COREY! — drę się na całe gardło, a on zamiera.

Pędzę przez alejkę i wpadam mu w ramiona. Obejmuję za kark i uwieszam się na nim. Nie obchodzi mnie, że jest cały mokry.

— Zdałam tę matmę! Wierzysz? ZDAŁAM! — piszczę mu do ucha, a on stoi z rozłożonymi rękami.

Mokry, półnagi i dosłownie oniemiały.

Dopiero po chwili czuję, jak obejmuje mnie ramionami w pasie i zaczyna śmiać mi się do ucha.

— To wszystko twoja zasługa! — skaczę w miejscu i wciąż go przytulam.

MądralaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz