6. Polubię ci brata na złość?

77 9 58
                                    

      O szturmie na sklep czwórki zapoconych i obklejonych kurzem nastolatków uprzedził wiszący u drzwi dzwonek.

      – Dzień dobry; mama, możemy oranżady? – automatycznie przywitał się z klientami i od razu zapytał zadyszany Chevy. Jedną ręką unosił klejącą się do piersi koszykarską koszulkę i się nią wachlował, a drugą przyciskał do boku zmasakrowaną piłkę.

      Świecący gołą klatą Hubert i odziana w sportowy stanik Nina z ulgą powitali zejście z pełnego słońca. Zaś nawet w takich okolicznościach nierozstająca się ze swoją zieloną bluzą Riley zachowywała się, jakby różnica temperatur nie robiła na niej wrażenia.
      Jessy wolał zostać dziś w łóżku. Rodzeństwo nie wnikało w powody jego odmowy wyjścia na ten skwar, by pograć w gałę, której tak czy siak nie lubił. Jeśli się gniewa, to najwyżej trochę się do siebie niepoodzywają, a potem zaczną gadać normalnie jak zwykle. Zawsze to tak u nich przy kłótniach działało.

      Loretta machnęła tylko na nich ręką w przyzwoleniu, wraz z Susan i paroma innymi plotkarami ze wsi zajęta rozmową z jeszcze jedną starszą, acz odstającą kobietą w eleganckim (dość kuriozalnym) stroju, której Chevy jeszcze nigdy tu nie widział. Przyglądał się jej, podchodząc do lodówki z zimnymi napojami – no, głównie piwem – by wyjąć cztery oranżady. Przy okazji całą czwórką przysłuchiwali się rozmowie.

      – No i jaki on jest? Tak w domu, na co dzień? – dopytywała właśnie Susan z przejęciem, jakie nawet u niej nie bywało zwykle tak wielkie. Zresztą w tym przypadku to nie tylko ona, wszystkie kobiety patrzyły na nowo przybyłą z żywym zainteresowaniem.

      A to zależy jak dla kogo. Tak dla mnie? Uroczy chłopak. – Nieznajoma wygięła na chwilę usta i machnęła głową w geście zwykle służącym zaprzeczeniu. – No, ale trzeba pamiętać, że ja przygotowuję mu jedzenie. Więc może nazwę go epitetem, którym nazywać go mogę w stu procentach obiektywnie: mądry – przyznała, wymawiając to tak wyraźnie, że aż dało się zaobserwować dokładną pracę języka. W szeroko roztworzonych przez chwilę oczach widać było, iż na myśli ma głównie rozsądność wkurzania konkretnie siebie, niekoniecznie wszystkich kucharek.

      Rozmówczynie dalej zasypywały pracownicę Buffetów gradem pytań – nie mogąc uwierzyć, że ta z nimi wytrzymuje, a już w szczególności, że zdobywa się na nazywanie Xaviera uroczym – i wszystkie te pytania brzmiały nader interesująco, jednak istniał limit tego, jak wolno nastolatkowie mogą się poruszać. Przełknęli więc ciekawość i – jako że nie bardzo wypadało im gulgać picie nawet ze zwrotnych butelek od razu w sklepie, gdy ten był tak zatłoczony – niechętnie wyszli na zewnątrz.

      – "Uroczy chłopak" – przytoczył odkapslowujący swój napój Hubert, kiedy drzwi się za nimi zamknęły. – Dobre sobie, co?
      Co ich kucharka robi w naszym sklepie? – zastanowił się Chevy z pewnym oburzeniem, podobnie jak kumpel nie oczekując odpowiedzi od nikogo konkretnego.
      – Lepsze pytanie brzmi: co ona na siebie włożyła? – Nina zrobiła wykpiewczą minę, i wszyscy się roześmiali. W tak rozładowanej atmosferze, zaczęli wlewać w siebie swoje oranżady, tworząc małe kółeczko po prawej od drzwi, z dala od "menelskiej ławki".

      Nabijali się właśnie z piaskowego kapelusza z wielkim rondem i jeszcze większym piórem, kiedy jego nosicielka zadzwoniła sklepowym dzwonkiem. Śmiechy zamilkły jak ucięte nożem. Dwójka z czwórki "kółkowiczów" obejrzała się szybko na schodzącą po niewielkich stopniach niską, pulchną kobietę w piaskowym, dziwacznie ozdobionym kombinezonie.
      Stawiając z gracją jeden jadowicie żółty pantofel za drugim, wpatrywała się lekko zmrużonymi oczyma prosto w jednego z nich.

Zepsute serce |boys love story|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz