7. Chcę kucyka vol. 2

118 8 95
                                    

      Tanville – jego spokojna, bajkowa, sielska wieś pełna przestrzeni, zbóż i zwierząt – została najechana przez prawdziwego potwora.
      Odkąd tylko czerwone auto wdarło się między te zupełnie do niego niepasujące czerwone stodoły, Chevy usłyszał tu i zobaczył takie rzeczy, o jakich się temu sennemu skrawkowi raju nawet nie śniło. Przez tych zaledwie garstkę dni wydobyło się tu więcej głośnych dźwięków, zadziało awantur czy przejechało pojazdów, niż bodaj przez calutką resztę roku. Z odstającego swoją nowoczesnością domu na wzgórzu wiecznie dobiegały krzyki, piski, kłótnie, błyskały jakieś światła i można było zaobserwować tam niestworzone rzeczy. Kończąca się ślepym zaułkiem, rzadko widująca coś większego od wozu dostawcy, piaskowa droga uczęszczana była teraz praktycznie codziennie, przeszkadzając dzieciakom w zabawach. Do rezydencji zjeżdżała masa niezwykłych samochodów z różnymi ludźmi, rzeczami... innymi samochodami! Stała się najgorsza sposobność z możliwych: nowi właściciele działki już na samym początku uczynili to miejsce głośniejszym, ruchliwszym, mniej przyjaznym i zdecydowanie mniej wspaniało-wakacyjnym, niż mogłaby to zrobić lwia część fabryk.
      A najgorsze, że nawet taki ktoś jak Jessy zdawał się na to oślepnąć.

      Owszem, Chevy doświadczył w ten ledwie początek – zawsze dotąd podobnych jedne do drugich – wakacji całego ogromu przedziwnych rzeczy. Lecz najdziwniejszą z nich był zdecydowanie widok swojego brata w towarzystwie Xaviera pierdolonego Buffeta.

      Jessy bawiący się z Xavierem drogimi sprzętami, pokazujący mu swoje koty, Chryste! kąpiący się z nim razem w basenie za willą – przecież to było jakieś chore!

      Już następnego zaraz po pamiętnym zniknięciu ranka, o zdecydowanie za wczesnej na kociarza porze, nie zastali go wraz z Riley w domu, a zobaczyli dopiero po spotkaniu z całą resztą grupy. Oczywiście w towarzystwie nowego "kolegi", który zdawał się tym odmiennym stanem rzeczy afiszować i specjalnie świecić nim rywalowi przed oczami. A ta ich mała grupka – Hubert, Nina, Luke i powiedzmy dwaj jego bracia – wkrótce zdawała się jedynymi sprzymierzeńcami w całej wsi!
      Mama opowiedziała w sklepie, jak uczynnymi, "wspaniałymi" ludźmi okazali się Buffetowie i "jak wielkim błędem jest ocenianie po pozorach". Wieści szybko się rozeszły, coraz to kolejne żony wysyłały swoich mężów, by potwierdzili je z Hunterem, i wkrótce nie było gospodyni, która nie zaniosłaby nowym sąsiadom spóźnionego powitalnego ciasta. Spotkanie podobne do tego wieczornego poszerzyło się najpierw o Georgię i Bucka, a później już albo schodzili się wszyscy na koniec wsi, albo zapraszali na spotkania przy własnych grillach czy rabatkach.

      Xavier dalej ciągnął tę swoją nagle obraną farsę i grał aniołka. Nawet gdy – jak się zorientowali po kolejnym piskliwym krzyku na całą wieś – konie im uciekły i jakimś cudem wtargnęły nigdzie indziej, jak na najwyraźniej kuszącą trawę podwórka Buffetów, zrobił awanturę "jedynie" grając przerażonego, nie wściekłego czy pełnego wyrzutów, które przecież jeszcze niedawno był gotów robić drzewu za to, że wyrosło w niewłaściwym miejscu. Był szczypany przez wioskowe babcie po polikach, traktowany przez mamę Cheviego przyjaźniej niż sam Chevy, a najgorsze, że jego brat zupełnie spuścił przy tym oczywistym wrogu rodziny gardę! I to Chevy wychodził na tego złego za próby ostrzegania przed nieczystymi zamiarami, które przecież musiały się za tym wszystkim kryć! Nie wiedział jeszcze co prawda jakie, ale jakieś na pewno!

      Niestety, po pewnym czasie nawet Hubert, Nina i Riley zaczęli stwierdzać, że chyba jednak jest przewrażliwiony.

      – Uwierzyłbyś? – zapytał swojego gniadego, gorącokrwistego wierzchowca, gdy już zsiadł z jego grzbietu w pustym stajennym korytarzu po skończonej samotnej jeździe, podczas której też nie szczędził końskim uszom narzekań, nawet w trakcie galopów. Zdyszał się od tego nieźle, więc reszta rozsiodływania odbyła się w milczeniu. Kiedy Selipe stał już wolno i przed dołączeniem do reszty koni na pastwisku pozwalał się jeszcze czule głaskać, na zewnątrz znów rozległ się dźwięk nadjeżdżającego sporego wozu, który normalnie podburzyłby jego pana nawet bardziej. Tyle że tym razem uszu tego doszedł też o wiele bardziej swojski – choć jakiś taki dziwnie cienki – dźwięk.
      – Co jest...? – powiedział dla odmiany sam do siebie, marszcząc brwi i idąc wyjrzeć, co się znowu dzieje.

Zepsute serce |boys love story|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz