POV: Edgar.
Siedziałem w kabinie pisząc jeszcze chwilę z Fangiem. Nie chce mi się mu tłumaczyć, więc próbowałem za wszelką cenę ominąć ten temat. Niestety, Fang trzymał na swoim i nie odpuszczał. Stwierdziłem, że go zignoruje. Wkurzyłem się na niego. Tak właściwie wkurzyłem się bardziej na to, że będę musiał mu się tłumaczyć. Czyli jednoznacznie wychodzi na to, że wkurzyłem się na siebie. Jak zwykle to samo.
W końcu, usłyszałem dźwięk otwierania się jednej z kabin, a za chwilę kroki w stronę kabiny w której aktualnie siedziałem. Westchnąłem cicho i przygotowałem się na to, żeby otworzyć mu drzwi. Tak jak myślałem, za chwilę usłyszałem pukanie i zanim jeszcze Fang zdążył się odezwać, otworzyłem mu drzwi. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem i przekręciłem oczami. Fang wszedł i zamknął za sobą drzwi, o które zaraz się oparł.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - spytał, patrząc na mnie.
- Trudno się domyślić, wiesz?... Nikt normalny nie wychodził by z jednej kabiny, tylko po to, żeby wejść do drugiej - odpowiedziałem, przekręcając oczami.
- Czyli jestem nienormalny, ta? - zaśmiał się lekko.
- A żebyś wiedział, że jesteś... Po co tu przyszedłeś?
- Nie wiem... Pogadać, czy coś...?
- Jak przyszedłeś robić wywiad, to odrazu ci mówię, że ci go nie udzielę
- Co? Nie… Znaczy, można to tak nazwać
- Nic ci nie powiem, nie ma opcji
- Edgar, no błagam cię! Martwię się no! - popatrzyłem na niego z niedowierzaniem i starałem się jak najbardziej, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ta, martwi się. Już bardziej bym się nabrał, jakby ktoś mi powiedział, że Chester jest gejem. Szanse na to, że bym w to uwierzył, były napewno o wiele większe niż przy słowach “martwię się o ciebie”. Chyba nikt mi tak nigdy nie powiedział. No dobra, może Colette kilka razy, ale Colette jest wyjątkiem. Colette jako jedyna zawsze przy mnie jest, gdy jest ze mną źle. Na przykład właśnie wtedy, gdy brałem narkotyki. Tylko Colette przy mnie była w tym momencie, pomogła mi z tego wyjść. Tak właściwie, to gdyby nie ona, najprawdopodobniej skończył bym jak Chester, który mnie w to wciągnął. On był na odwyku raz lub dwa, sam nie wiem. Ale z tego co widzę, to chyba średnio mu ten odwyk pomógł. Wydaje mi się, że jedyne co go powstrzymuje, to brak kasy. Jak dobrze, że już nie mam takich problemów... Z moich rozmyślań wyrwał mnie Fang: - Halo, żyjesz?
- Uhh... Ta, żyje. Zamyśliłem się... O czym mówiłeś?
- Martwię się o ciebie. Co się stało, że zwymiotowałeś?
- To nic takiego, poprostu się źle poczułem
- Mhm, ta. Od czego niby?
- Boże, człowieku, nie wiem od czego! Poprostu źle się poczułem i tyle
- Dobra, uznajmy, że ci wierzę... Jest jeszcze jedna rzecz... - popatrzyłem na niego ze zdziwieniem i za chwilę zamarłem. Chodzi o te ręce, prawda? Co ja mam mu powiedzieć? Muszę udawać, że nic nie wiem. Najwyżej ucieknę z desperacji i tyle.
- Co niby?
- No... Pamiętasz, jak przedwczoraj byłem u ciebie?
- Tak... i co w związku z tym?
- Kurde, nie wiem jak zacząć...
- Poprostu powiedz i tyle, nie rób problemu
- Dobra, spokojnie... No więc gdy siedziałem obok ciebie na łóżku, to zobaczyłem coś na twoim rękawie... W sensie, miałeś na nim krew. Nie chciałem wtedy o tym rozmawiać, bo wiedziałem, że i tak byłeś już przybity, więc wolałem z tym poczekać... - siedziałem wryty. Nie wiedziałem co powiedzieć. Chciałem poprostu uciec, żeby uniknąć tłumaczenia się z tego, ale nie mogłem nawet ruszyć ustami. Co ja mu niby powiem? Mam dwie opcje; kłamać albo mówić prawdę. Byłaby jeszcze trzecia, którą byłaby poprostu ucieczka, ale jak narazie nie wchodziło to w grę. Mogę go jeszcze ignorować, ale wtedy pewnie domyśli się sam. Chyba, że jest tępy a tego nie wiem. Narazie będę kłamał, reszta jakoś się potoczy.
- I co zamierzasz z tym zrobić? Wywaliłem się wcześniej na schodach, zahaczyłem ręką i się skaleczyłem. Nic wielkiego - chyba jeszcze nigdy tak nie skłamałem jak w tym momencie. Błagam, co ja powiedziałem... Jak ja się niby miałem skaleczyć o schody?... Jaki ja mam łeb...
- Skaleczyłeś się o schody ta? Jak niby?
- No... Zdarłem sobie skórę
- Tak, tak. Pierdol, pierdol, ja posłucham... To nawet tak nie wyglądało - westchnąłem ciężko patrząc na swoje buty. Tak łatwo się nie poddam. - Co się dzieje, Edgar? Martwię się, poważnie...
- Nic mi nie jest przecież
- No dobra, to teraz odpowiedz mi na jedno pytanie... Edgar, czy ty się okaleczasz? Odpowiedz szczerze. - patrzyłem pusto na moje buty, za wszelką cenę unikając kontaktu wzrokowego. Czułem, jak do moich oczu napływają łzy, ale nie mogłem tego pokazać. Przetarłem szybko oczy i odetchnąłem ciężko.
- Nawet jeśli, to co z tego? - odpowiedziałem cicho, drżącym głosem. Za chwilę poczułem oplatające mnie ramiona. Nie odwzajemniłem uścisku, wtedy bym zaczął płakać a właśnie przed tym się powstrzymywałem.
- Dlaczego...?
- Żeby wyładować napięcie, pomaga mi to... - tym razem już się nie odezwał i przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej. Po chwili oddałem uścisk, wtulając się w Fanga. Potrzebowałem teraz takiego przytulasa. Byliśmy w takiej pozycji przez jeszcze dwie minuty po czym odsunęliśmy się od siebie. Chłopak westchnął i popatrzył na mnie smutno.
- Edgar... Nie rób sobie tego, proszę. Porozmawiaj ze mną, z siostrą, kimkolwiek... tylko nic sobie nie rób. Chociaż dla mnie. Proszę cię - powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. Miał w tych oczach coś, przez co uległem. Westchnąłem ciężko.
- No dobra, postaram się... Ale wiedz, że to dlatego, że mnie do tego zmusiłeś. Nic więcej.
- Chociaż tyle dobrego... Dziękuję.
- To ja powinienem podziękować. - uśmiechnąłem się lekko. Totalnie straciliśmy poczucie czasu i zanim się obejrzeliśmy, trzeba było już iść pod salę, bo zostało tylko kilka minut przerwy.
CZYTASZ
Fangar
FanfictionHistoria Fanga i Edgara (nie mam pomysłu na nazwę i opis... kiedyś się pojawią:p) ❗TW❗: samookaleczanie, alkohol, myśli samobójcze, ed, narkotyki Milego czytanka 💋