XXI

1K 46 0
                                    

Zatrzymaliśmy się przy niewielkim strumieniu po mniej więcej godzinnej jeździe. Pomimo iż bardzo chciałam aby Mordred jak najszybciej wyjaśnił mi co dokładnie zaszło nie rozmawialiśmy podczas drogi. Ta cisza była jednak inna. Nie było złości i niechęci, lecz troska i skupienie. Mordred co jakiś czas spoglądał na mnie z bólem w oczach, zapewne ciągle żałując zabrania mnie w tamto miejsce. Ja natomiast uciekałam wzrokiem w kierunku jego rany, która cały czas krwawiła. 

Nigdy nie zrobiłam nikomu krzywdy. Owszem ćwiczyłam z mieczem i niejednokrotnie przypadkowo kogoś nim uderzyłam. Był to jednak zawsze wypadek, a nie świadome działanie. Naszła mnie teraz myśl czy byłabym w stanie brać udział w wojnie. Nie jako uzdrowicielka zajmując się rannymi lecz jako dowódca i żołnierz. Byłam teraz królową, władczynią Emyrcji, oczekiwano ode mnie obecności na polu bitwy. Czy byłam w stanie zatopić stal w ciele wroga? Czy potrafiłam odebrać komuś życie patrząc mu w oczy i wiedząc, że sprawiam ból nie tylko jemu, ale i jego rodzinie, bliskim, znajomym, sąsiadom? Śmierć odciska swoje piętno nie na jednym lecz na wielu. Zawsze i wszędzie. 

Pozwalamy naszym koniom odpocząć ściągając z nich wszystkie bagaże. Od razu sięgam po skrawek czystego materiału i moczę go w wodzie. 

- Mogę? - pytam podchodząc do Mordreda i wskazując na jego ramię 

Mężczyzna kiwa głową i pomaga mi unieść rękaw swojej koszuli bym mogła oczyścić ranę. Delikatnie przykładam mokry materiał do jego skóry wypatrując na jego twarzy jakichkolwiek oznak bólu. Mordred jednak jest tak zamyślony, że chyba nie dociera do niego, że jego rany są naruszane. 

Żałuję, że nie mam ze sobą żadnych leczniczych maści czy prawdziwych opatrunków. Powinnam je nosić przy sobie na wypadek właśnie takiej sytuacji. 

Kiedy kończę przemywać cięcie na ramieniu zajmuję się zadrapaniami. Jestem zaskoczona, że miałam siłę i sposobność by zadać mu takie rany. Pamiętam to jak przez mgłę.

- Skończone - mówię po chwili - Nie mam jednak czym tego owinąć. 

- Obejdzie się  - zapewnia mężczyzna zerkając na moje dzieło - Masz do tego talent, prawie nic nie poczułem. 

- Opatrywałam żołnierzy - wyznaję. Żołnierzy, którzy krwawili i umierali w wyniku wojny, którą on rozpętał. Czy jednak aby na pewno? - Możesz zacząć mówić. 

Siadam naprzeciwko niego gotowa go wysłuchać. Mordred nabiera powietrza. Początkowo wzorkiem unika mojej twarzy, ale po chwili skupia na mnie swoje spojrzenie. 

- Wiesz, już że miałem trzech starszych braci. Jako najmłodszy z rodzeństwa nigdy nie miałem zostać królem. Miałem tego świadomość i zupełnie mi to nie przeszkadzało. Siedzenie na tronie nie było dla mnie. Widziałem się za to w roli generała wojsk lub posłańca. Dzięki tym zadaniom mógłbym podróżować, a mnie ciągnęło do nieznanych miejsc. Moim marzeniem było wyruszyć na Wyspę Łez. Słyszałem o niej tyle historii i opowieści, że chciałem zobaczyć ją na własne oczy. To było moje marzenia, a fakt, że owe historie były głównie straszne nie miało znaczenia. Wręcz przeciwnie, tylko mnie to bardziej motywowało. Moim bracia wiedzieli o tym marzeniu, wielokrotnie im o tym wspominałem. Trzy lata temu obchodziłem swoje dwudzieste urodziny. Zakładałem, że z tej okazji zwyczajowo odbędzie się na zamku uczta, a potem urządzimy wyścigi konne. Okazało się jednak, że moi bracia przygotowali coś innego. Nocą w tajemnicy przed wszystkimi wyciągnęli mnie z łóżka i zaprowadzili do portu gdzie czekała już na nas niewielka łódź. Okazało się, że miało się właśnie spełnić moje największe marzenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że marzenie okaże się być początkiem koszmaru. 

W jego oczach zaczynają się szklić łzy. Jedna spływa mu po policzku, ale Mordred szybko ją ściera zawstydzony. Łapię go za dłoń i ściskam ją delikatnie. Nieme zapewnienie, że mnie musi hamować przy mnie łez. Uśmiecha się niepewnie i kontynuuje swoją opowieść. 

Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz