XXXII

720 27 1
                                    

Do sali tronowej wpadłam niczym burza. Biegłam przez całą drogę, a moi strażnicy ledwo byli w stanie za mną nadążyć. Być może patrząc na to z boku wyglądało to śmiesznie, a nawet niedorzecznie, ale w tym momencie nie przejmowałam się etykietą czy opiniami. Musiałam jak najszybciej odnaleźć Mordreda. Z początku sądziłam, że zastanę go w sali narad, szybko jednak zostałam wyprowadzona z błędu przez posłańca. Mordred jak i inni zebrali się właśnie w sali tronowej. 

Zamkowe korytarze świeciły pustaki co już powinno mnie zaalarmować. O tej porze zawsze się ktoś tutaj kręcił. Służba zajmowała się swoimi obowiązkami, rycerze dyskutowali pomiędzy sobą lub planowali wspólne świszczenia, doradcy przemykali obładowani księgami lub rożnymi pismami. 

Kładę ręce na wielkich stalowych drzwiach i popycham je z całą mocą. Kosztuje mnie to sporo wysiłku, ale w końcu drzwi ustępują i rozchylają się przede mną. 

Gdy tylko wchodzę do środka uderza we mnie panujący tam gwar. Nigdy nie widziałam tutaj tylu osób. Na żadnym święcie, zwołanym przej ojca zebraniu czy nawet mojej koronacji ta sala nie mieściła takiej liczy osób. Wydawało się to wręcz nieprawdopodobne. 

Oprócz ilości ludzi w oczy rzucała się też ich różnorodność. Od wystrojonych lordów po odzianych znacznie skromniej mieszkańców wsi. Od rycerzy i żołnierzy w pełnych zbrojach po ubrane w zwiewne sukienki panny. Od starców wspierających się o laskach po malutkie dzieci nie umiejące jeszcze chodzić i trzymane na rękach przez swoich rodziców. 

Wszyscy oni rozglądają się dookoła jakby i oni nie wiedzieli dlaczego się tutaj znaleźli. Zaczepiają swoich sąsiadów zadając im pytania lub mówiąc o czymś z ożywieniem, gestykulując przy tym zaciekle. Ich głosy mieszają się ze sobą tworząc jeden wielki jazgot. Nie sposób jednak nie dosłyszeć w nim tonu zmartwienia. 

W końcu zostaję dostrzeżona.

Stojące najbliżej mnie osoby przerywają rozmowy rozstępując się na boki. Tworzą dla mnie przejście. 

- Królowa! To królowa! - woła ktoś 

- Przejście dla królowej! 

- Królowa idzie!

Zebrany tłum z trudem robi dla mnie miejsce. Niektórzy niemal wtapiają się w ściany. Ścisk musi być niewyobrażalny. 

Czym prędzej przechodzę pomiędzy nimi posyłając im wdzięczne uśmiechy. Oni jednak nie odpowiadają tym samym. Ich twarze są pełne przerażenia, zgrozy oraz szoku. 

Droga zajmuje mi chyba cała wieczność, ale w końcu docieram do końca tłumu i moim oczom ukazuje się podwyższenie. Dostępu do niego broni kilkunastu rycerzy, zarówno odzianych w barwy Emyrcji jak i Taraku. Za nimi dostrzegam doradców i generałów. 

Moje spojrzenie ucieka w kierunku Mordreda. Mężczyzna wygląda na przybitego i zaniepokojonego. Stoi samotnie, nieco dalej od innych jakby nie chciał być zauważonym. Ręce ma zaciśnięte w pięści, a na jego czole co chwila pojawia się charakterystyczna zmarszczka. 

Rycerze rozstępują się podobnie jak tłum i pozwalają mi przejść.

- Królowo - wita mnie Theon 

- Co się stało? - pytam rozglądając się ponownie dookoła

- Ja...może to król powinien...chyba... - jąka się doradca

Nigdy nie widziałam go tak spłoszonego i niepewnego. Nawet po śmierci mojego ojca, nawet gdy groziła nam wojna z Tarakiem był bardziej opanowany. 

- Mów! - ponaglam go. Rosnąca we mnie niecierpliwość daje o sobie znać.

- Wydało się - odzywa się zamiast niego Mordred. Mężczyzna podchodzi do mnie i bierze mnie za rękę - Wiedzą już o cieniach, wszyscy. Zawładnięci przez cienie zaatakowali wioskę. Zabijali wszystkich i wszystko na swojej drodze.Tylko kilku udało się ujść z życiem. Przybyli tutaj. 

Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz