XXXVII

751 31 9
                                    

POV Mordred

Roznoszący się po okolicy dźwięk uderzanych bębnów, rżenie koni i odgłos równych kroków maszerujących dziesiątek, jak nie setek żołnierzy wpada do moich uszu zagłuszając mówiącego do mnie generała. Biedak zdziera sobie gardło co i tak nie ma większego sensu. Odnotowuję tyko co któreś wypowiadane przez niego słowo i nawet nie staram się złączyć ich w spójną całość. Jego paplanina nic nie zmieni. Jego rady nie zdadzą się na nic. Kiedy to do mnie dotarło przestałem słuchać.

Te dźwięki, zapachy, to unoszące się wokół napięcie, wszystko to było mi tak dobrze znane. Wszystko zaczynało się od nowa.  

Z grzbietu mojego wierzchowca zerkam na podążających za mną ludzi. Najodważniejsi mieszkańcy Emyrcji i Taraku kroczą ramię w ramię. Chyba po raz pierwszy w historii. 

Nasze królestwa w przeszłości nigdy nie były wrogami, ale stosunki pomiędzy nimi można było określić tylko jako poprawne. Korzystaliśmy z tego co mieliśmy sobie nawzajem do zaoferowania. Zezwalaliśmy na handel pomiędzy naszymi ziemiami. Nasi poddani mogli swobodnie przekraczać granice i nie obawiać się zatrzymania. Wątpię jednak by w chwili potrzeby jednak kraina mogła liczyć na drugą. 

Wszystko zmieniło się kilka lat temu. Ten pokój, ta współpraca, wszystko uległo zniszczeniu. Z mojej winy. 

Pamiętam jak kilka tygodni temu na czele mojego wojska wjechałem na te ziemie. Pamiętam szarżujących przeciwko nam rycerzy gotowych oddać życie za tę ziemię i swojego króla. Pamiętam tą największą, decydującą potyczkę, potyczkę, która nieoficjalnie zakończyła wojnę. 

Dziesiątki martwych ludzkich ciał, niektóre w całości inne tylko w częściach pokrywały dolinę jeszcze nie tak dawno porośniętą kwiatami. Czerwona od krwi trawa zdawała się być ostra niczym sztylety. Ziemia zamieniła się w błoto i gotowa była pochłonąć nas wszystkich. W ramach kary, w ramach zemsty. 

Był moment kiedy miałem nadzieję, że tak się stanie. Chciałem by mnie pochłonęła, bym mógł uciec od samego siebie, od tego co zrobiłem i co musiałem jeszcze zrobić. Musiałem jednak grać dalej. Grałem w bardzo niebezpieczną grę, której zasady sam tworzyłem. Jak więc mogłem przegrać? Parłem ku zwycięstwu powoli zatracając siebie. Oddawałem fragmenty mojej duszy by utrzymać się na planszy. Strącałem po kolei każdy wrogi pion, a gdy strąciłem ostatniego króla powinienem wygrać. Jednak na mojej drodze stanęła królowa. 

Zasady się zmieniły, wszystko się zmieniło. Wszystkie plany, wszystkie zasady przestały mieć znaczenie. Gdy weszła do mojego namiotu nie chciałem już dłużej grać. Poczułem ogromne zmęczenie. I tylko niezłomna siła woli i pamięć o tym co na nas czyhało sprawiły, że nie padłem u jej stóp na kolana. Nie błagałem o wybaczenie. 

Była wspaniała. Nie tylko z wyglądu, ale przede wszystkim z charakteru. Widziałem ją po raz pierwszy, a wiedziałem, że oto jest kobieta o woli ze stali i płomiennej sile. Kobieta zdolna pociągnąć za sobą całe narody. Chyba sama tego nie wiedziała, ja jednak wiedziałem i postanowiłem jej to uświadomić. 

Jakiekolwiek plany wobec niej maiłem wcześniej rozwiały się niczym pył na wietrze. Mogłem spalić cały świat, mogłem ciągnąć tę wojnę w nieskończoność i sam stać się tym co chciałem zatrzymać, jej bym nie skrzywdził. Była bezpieczna w chwili kiedy nasze oczy się spotkały, ale nie mogła o tym wiedzieć. Jeszcze nie wtedy. 

To było piekło. Być przy niej i udawać. Czuć jej strach i złość i nie móc temu zaradzić. Była tak blisko, a jednak tak daleko. Gdy zostałem z nią sam na sam, kiedy nie było nic poza nami i tą komnatą oszalałem. Wiedziałem, że przepadłem dla niej nieodwołalnie. Jej oczy się zamknęły i odpłynęła w sen, aja patrzyłem na nią jak oczarowany. Patrzyłem całą noc. 

I gdy nie mogłem już dłużej udawać wyznałem jej prawdę. Potrzebowałem jej pomocy, tak i to bardzo. Samolubnie jednak chciałem też jej przychylności. Marzyłem, że kiedy dowie się dlaczego zrobiłem to wszystko, nienawiść do mnie zniknie z jej serca. Nie łudziłem się, że mnie pokocha, nie planowałem być jej przyjacielem. Mogłem być wszystkim, tylko nie wrogiem. Chociaż z drugiej strony, zimna obojętność chyba też załamałaby mi serce. Jego resztki. 

Zdarzył się jednak cud. Piękna pokochała bestię. Czym na to zasłużyłem? Nadal nie potrafię odnaleźć odpowiedzi na to pytanie. Może to nie jest prawdziwe? Czasem boję się, że to tylko kaprys losu, część kary jaka na mnie czeka zanim oficjalnie trafię do piekła. Może to tylko gra, pozory. Nie, na pewno nie. Ja jestem potworem, ja niszczę i oszukuję, ona jest światłem, aniołem. Więc czemu również mnie kocha? Cud, prawdziwy cud, na który nie zasłużyłem, i za który będę dziękował do końca mojego życia. Czy będzie ono trwało jeszcze kilka godzin czy kilkadziesiąt lat spędzę je na dziękowaniu losowi za łaskę, która mi okazał i na dziękowaniu Dali, że posklejała moje rozbite serce oraz zeszyła rozdartą zniszczoną duszę. Moja uzdrowicielka, moja żona, moja królowa. Mój król. 

- Panie! - głośne wołanie nadjeżdżającego jeźdźca roznosi się dookoła - Panie!

Mężczyzna popędza swojego konia, a zwierze gna ile sił. W kilka sekund jest już przy nas. To jeden ze szpiegów. Szpieg z Taraku. 

- Panie - woła chociaż znajduje się tuż obok

- Jakie wieści przynosisz? - pytam 

- Zbierają się - mówi, a w jego głosie słychać przerażenie 

- Wiem, dlatego tutaj jesteśmy - czyżby nie wiedział, że jeden z innych szpiegów już nas o tym poinformował

- Nie zawładnięci Panie, ale cienie. Ciemność pochłania wszystko. Nadciąga koniec świata. 





To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 28 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz