Torres

10 2 1
                                    

Leżę na łóżku w małym pokoju Harvardzkiego kampusu i nasłuchuję tego, co dzieje się za drzwiami. W duchu poklepałem się po ramieniu za to, że udało mi się zorganizować jednoosobowy pokój i nie dołączy do mnie zaraz jakiś pierwszoroczniak. Larissa nie miała tyle szczęścia i na dodatek dziewczyna z jej pokoju na koniec zeszłego semestru zrezygnowała z nauki na tym uniwersytecie, tym samym zwalniając miejsce w pokoju.
Trzymam w dłoni drobną bransoletkę z dwoma białymi koralikami, na których widnieją inicjały "A.S". Białe koraliki otaczają inne o niebieskim kolorze. Całość dopełnia złoty karabińczyk. Upadła dziewczynie, która wpadła na mnie w księgarni, a ja postanowiłem ją zabrać. Blondwłosa dziewczyna i tak była poza zasięgiem mojego wzroku, szybko gdzieś poszła. Kiedy głosy za drzwiami stawały się coraz głośniejsze i żywsze postanowiłem odwiedzić Larissę, która tak jak ja spędza tutaj cały rok. Odłożyłem delikatną biżuterię na szafkę nocną, zgarnąłem z niej telefon i wyszedłem z pokoju. Widok nie był zaskakujący, za trzy dni rozpoczyna się semestr jesienny, co za tym idzie, korytarze były przepełnione studentami i ich rodzinami. Ojcowie prosili swoich synów o umiar w imprezowaniu i skupieniu się na nauce, a matki przestrzegały swoje już dorosłe córki, przed nieplanowaną ciążą, zrujnowaniem sobie życia i chłopakami takimi jak ja. Dużo łez i pożegnań.
Pokój Larissy znajdował się niemal naprzeciwko mojego, jednak teraz dostanie się do niego, graniczyło z cudem.
- Przestań mamo, jestem już dorosła! - mówiła jedna z pierwszorocznych do matki wiszącej na jej ramieniu z oczami pełnymi łez.
Z drugiego końca korytarza słychać było ojca chwalącego swojego syna i płaczące dziecko. Ci ludzie zabierają tutaj nawet małe dzieci, nie rozumiem tego i nie pochwalam. Na podłodze stoi cała masa toreb podróżnych i plecaków, tylko cudem nie przewróciłem się o jedną z nich. Kiedy już udało mi się przedostać pod drzwi pokoju Lari, zapukałem i chwyciłem za klamkę, przekręcając ją. Po otwarciu ich na oścież zauważyłem dziewczynę siedzącą na łóżku ze słuchawkami w uszach, czytającą książkę. Minęło kilka sekund, nim zobaczyła, że wszedłem, a kiedy już się to stało, lekko się wzdrygnęła.
- Kurwa, nie strasz mnie! - krzyknęła Larissa, kładąc dłoń na klatce piersiowej.
- Od kiedy zrobiłaś się taka płochliwa? - zapytałem zaskoczony, siadając na krześle obok biurka.
- Od kiedy czekam na nową współlokatorkę. Aż boję się pomyśleć, kogo mi tu wrzucą. - odpowiedziała, zamykając książkę i kładąc ją na poduszce.
- Daj spokój, zawsze można poprosić o zamianę. - powiedziałem, wkładając ręce do kieszeni czarnej bluzy. - Jadę zaraz do Lexington.
- No tak, koniec miesiąca. Bierzesz ze sobą Theo? - zapytała z troską w głosie.
- Tak, zaraz powinien tu być. - odparłem.
Dziewczyna spojrzała na mnie pytający wzrokiem. O moich comiesięcznych wypadach do Lexington wie tylko ona i Theo. Tak naprawdę tylko dzięki temu mogę studiować na Harvardzie. Choć z jednej strony nie jestem dumny z całej sytuacji i mojego egoizmu to z drugiej pozwala mi to godnie żyć i nie martwić się o jutro, tak jak było to w Kolumbii.
- Uważaj na siebie Torres. - powiedziała cicho w moim kierunku.
- Jeżdżę tam już ponad dwa lata i jakoś żyję. Nie przesadzaj. - wyznałem, śmiejąc się pod nosem.
Czasem przytłaczało mnie matkowanie Larissy, ale taka już była. Nie lubiła ludzkiej krzywdy, nawet jeśli ktoś na nią zasługiwał. A ja zdecydowanie zasługiwałem. Nagle poczułem wibracje w kieszeni dresowych spodni. Wyjąłem telefon i sprawdziłem wiadomość.

Theo:
Czekam przy Nissanie. Strasznie obsrały ci go ptaki, chyba będzie trzeba podjechać na myjnię xD

Zaśmiałem się pod nosem, po czym schowałem telefon i przeniosłem wzrok na siedzącą dalej w tym samym miejscu Anderson. Ostatnio wyglądała na zmęczoną i zdezorientowaną, ale nie chciała powiedzieć, co się dzieje. Nie mam zamiaru naciskać. Podniosłem się z krzesła i stanąłem przy oknie, zerkając na parking. Theo stał przy moim samochodzie i żywo gestykulował, rozmawiając z kimś przez telefon. Obstawiam, że z Emily, mimo zgrania oboje mają mocne charaktery. Często się sprzeczają, chyba po prostu to lubią.
- Chcesz jechać z nami? - zapytałem, odwracając wzrok w kierunku łóżka, na którym siedziała dziewczyna, teraz poprawiając poduszkę za swoimi plecami.
- Nie mogę, muszę czekać na Molly. Chciała, żebym z nią poszła do Mr.Bertley's na burgery. Już jej to obiecałam. - powiedziała, z niechęcią przewracając oczami.
- Współczuję. - wycedziłem, po czym skinąłem głową w stronę szatynki na pożegnanie i wyszedłem z jej pokoju.
Ruszyłem zatłoczonym korytarzem w kierunku schodów prowadzących na niższe piętro a później do wyjścia, witając się skinieniem głowy z Michaelem Sparkiem siedzącym na recepcji. Dzięki niemu mogę wychodzić i wracać kiedy chcę, nie zgłasza tego do rektora, za co ja odwdzięczam mu się drobnymi sumami pieniędzy.
Po wyjściu z budynku założyłem na głowę kaptur grubej, bawełnianej bluzy i poszedłem w kierunku parkingu, po drodze mijając kolejne grupy ludzi zmierzających do akademika. Wszedłem na teren parkingu i od razu zauważyłem Theo, wycierającego mokrymi chusteczkami maskę mojego samochodu. Wygląda to komicznie. Podszedłem do niego szybkim krokiem i zatrzymałem się dwa metry od chłopaka.
- Co ty robisz? - pytam z zaciekawieniem.
- No miałeś ptasią kupę na masce, więc ją wytarłem, żeby Nissan dobrze się prezentował. - odpowiedział dumny z siebie Theo, szeroko się uśmiechając.
Kiedy chłopak skończył wycierać ptasie gówna z samochodu, mogliśmy w końcu ruszać. Wsiadłem za kółko białej Z'tki i czekałem, aż na miejscu obok usiądzie Theo.
- Jak sprawdzam się w roli car wash girls? - zapytał mnie, wsiadając do samochodu i puszczając mi zalotnie oko.
- Masz za małe cycki. - odpowiedziałem, po czym głośno się roześmiałem.
- I tak wiem, że ci się podobało. - wzruszył ramionami w odpowiedzi.
Śmiejąc się pod nosem, wrzuciłem DRIVE na skrzyni biegów i wolno wyjechałem z parkingu, ostrożnie wymijając ludzi krzątających się po placu. Muszę pomyśleć nad wynajmem pokoju hotelowego, nie lubię takich tłumów. Wyjechałem z Cambridge i wjechałem prosto na trasę Concord Turnpike, prowadzącą prosto do Lexington. Jechałem siedemdziesiąt mil na godzinę, rozglądając się dookoła i myśląc o tym jak bardzo nienawidzę Ameryki. Wszyscy dookoła śnią swój amerykański sen podczas kiedy ja najmocniej w świecie pragnąłem wrócić do Kolumbii, do rodziny, która mi została. Zrobiłbym to, gdybym tylko mógł, jednak nie jest to tak proste jak się wydaje. Musi zginąć jedna osoba, żeby mój pobyt w Medellin był bezpieczny. Wrócę tam.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 12 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zanim przepadnęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz