8 Lena

75 34 0
                                    

Kolejna nieprzespana noc sprawia, że nie mogę skupić się na tym, co najważniejsze – na codziennym życiu. Sprawa z drezdeńskim gangiem nie daje mi spokoju. Boję się, że nie dam rady dłużej tego ciągnąć. To dopiero trzy miesiące bez Roberta, a ja mam wrażenie, jakby nie było go tutaj ze sto lat. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.

Gdyby nie groźba wiszącej nade mną kary, nie zdecydowałabym się na te drastyczne kroki. Kinga ma rację, jesteśmy pięć milionów do przodu, ale tym samym dziesięć do tyłu. Kiedy udało nam się zgarnąć pierwszy transport, nie wierzyłam, że tak się da. To było jak zbawienie, a ja wiem, że będzie miało krótkie nogi. Jak kłamstwo, którym raczę najbliższych.

Po prostu to czuję.

Dopijam kawę i spoglądam za okno na jesienny krajobraz. Chciałabym być normalną kobietą, która teraz żyłaby przygotowaniami do Bożego Narodzenia. Kiedyś taka byłam. Dzisiaj mam na barkach całą tę ferajnę. Teść może sobie mówić, że to on dzierży władzę. No, może i tak jest, ale to ode mnie wymaga się stanowczości. Tylko za czym ja gonię? Kiedyś stał obok mnie mój mąż i to on był robotem napędowym wszystkich moich działań. Ale dziś go tutaj nie ma. Zresztą podejrzewam, że gdyby się nie ukrył, to rzeczywiście już by go nie było. Wcale. A ja muszę zapewnić bezpieczeństwo Oliwii. I to bezwarunkowo.

– Dzień dobry – wita się ze mną Major wchodzący do kuchni.

Kiwam mu głową i zawieszam na nim spojrzenie. Od razu przypomina mi się ten mężczyzna, którego tu wczoraj zastałam. Niby wygląda jak każdy inny przebywający w tym domu ochroniarz, ale coś w nim było takiego, że ciarki przeszły mi po kręgosłupie. Nabrałam dziwnych obaw, ale skoro Major jest prawą ręką Roberta, to zakładam, że skonsultował to z nim. W końcu powiedział, że wszystko sprawdził, więc nie wiem, skąd te wątpliwości.

– Coś nowego? – pytam.

Mężczyzna chwyta krzesło barowe i spogląda na mnie, czekając, aż wyrażę zgodę, aby usiadł obok mnie. Znów kiwam głową, po czym dopijam ostatni łyk kawy.

– Tak, w przyszłym tygodniu kolejny transport jedzie z Krakowa – informuje i zaplata palce nad blatem stołu. – To będzie spora dostawa i...

– Nie wiem – przerywam mu, kiedy w mojej kuchni zjawia się Kinga.

– Czołem! – woła od wejścia.

Dziś wygląda zupełnie inaczej niż parę dni temu. Jest nieco weselsza.

– Dobrze, że jesteś – mówię do niej. – Mamy naradę.

– Co tym razem? – pyta zaciekawiona.

– Za tydzień kolejna dostawa – informuje Major.

– Świetnie! – woła i klaszcze w dłonie. – Dzięki niej będziemy bliżej wyjścia.

– Zostaw nas, proszę – zwracam się do mężczyzny, co ten bez słowa wykonuje. – Jesteś pewna? – dziwię się. – Mam złe przeczucia.

– Nie pękaj, bratowo – odpiera uśmiechnięta i nalewa sobie wody, którą pije hektolitrami. – Tam też pojadę.

– Chyba oszalałaś! – protestuję, wstając. – To nie jest bezpieczne.

– Przypomnieć ci, jak się nazywam? – ripostuje, patrząc na mnie chłodno.

W jednej chwili zmienia się z kochanej dziewczyny w kopię swojego starszego brata. Równie silna i nieugięta.

– Wiem, co potrafisz – przyznaję. – I to mnie martwi najbardziej.

– Nie przejmuj się. Mój brat spierdolił, zostawiając nas w gównie po uszy, więc ktoś tu musi coś robić.

– Jak znowu wyjdziesz z domu?

Prawo Żony. Krwią naznaczone #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz