Plan

338 15 14
                                    

Szybko czmychnęłam do pokoju, a tam załatwiłam nam samolot i zaczęłam trochę pracować. Około szesnastej Dylan zawołał mnie na dół na obiad. Na  obiad były jakieś owoce morza, czy coś. Potem zostałam zmuszona pójść z innymi na plaże, a tam dostałam bardzo ważny telefon i ,,niestety" był on na temat mojej ucieczki od braci i na szczęście mojego ślubu.

Mój plan na temat małżeństwa jest prosty od kiedy Monty zaręczył się z Mayą.

1. Podczas kolacji na której będzie ojciec May ona poinformuję go o jej związku z Montym, on znając życie będzie próbował zaaranżować małżeństwo mi i Adrienowi.

2. Ja i Adrien będziemy grali, że się nie znamy i nie ma opcji, że się zwiążemy.

3. Fabrykuję własną śmierć.

4. Przechodzę metamorfozę.

5. Na następnym balu Adrien mi się oświadczy.

6. Żyję z nim długo i szczęśliwie.

Kiedy się rozłączyłam, wróciłam na swój koc, ale nie na długo, bo po chwili byłam cała mokra. A kogo to była sprawka? Otóż Vincenta. Prychnęłam pod nosem i nic nie zrobiłam, bo rozumiałam, że robi to dla zemsty. Założyłam okulary przeciw słoneczne na nos i zaczęłam się opalać. Po jakimś czasie znów ktoś mnie oblał. Zdjęłam okulary i pokazałam Dylanowi moje bez emocjonalne i lodowate oczy. Potem znów założyłam okulary i wróciłam do opalania. Ale wiecie co? Nic nie trwa wiecznie. Znów zostałam oblana. Zdjęłam okulary, bo dobrze wiedziałam, że moje oczy pokazują teraz wszystkie możliwe emocję, a przez nie wszystkie najbardziej przebijała się złość.

- Jesteście jak dzieci. - Skomentowałam i udałam się do willi.

Tam się wykąpałam, ubrałam w piękną białą sukienkę i zeszłam na dół po lody. Wzięłam łyżkę, litr lodów i pobiegłam najszybciej jak umiałam na górę. Tam pracowałam aż do rana. Wieczorem powiedziałam moim braciom i ojcu, aby się spakowali bo jutro rano, czyli dzisiaj, mamy samolot. Zwlekłam się z łóżka i powoli zeszłam na dół. Podeszłam do ekspresu i zaparzyłam sobie kawę. Gdy tak siedziałam, ta kawa mi nie pomogła. Oparłam głowę o ramiona i przymknęłam oczy, ale nie na długo bo do kuchni wpadło stado małp (czyt. święta trójca), a za nimi szedł ojciec. Podniosłam na nich wzrok i dopiłam czarny jak zło napój.

- Wszystko w porządku? - Zapytał ojciec siadając naprzeciw mnie.

- Tak. Tylko się nie wyspałam. - Odpowiedziałam uśmiechając się słabo.

- Na pewno? - Dopytał.

- Na pewno. - Odpowiedziałam i odwróciłam wzrok na moich braci. - Gotowi?

- Jak nigdy. - Odpowiedzieli chórowo.

- Za piętnaście minut wyjeżdżamy, więc bądźcie wtedy na dole przygotowani.

Powiedziałam wstając od stołu. Poszłam na górę, gdzie się ubrałam i przygotowałam. Zeszłam na dół z walizką w ręku i zobaczyłam wszystkich moich braci wraz z ojcem i ich bagażami. Wyszłam z domu gdzie stały dwa helikoptery. Jednym pilotem był Krzysiek, a drugiego imienia nie pamiętam. Tak czy inaczej ja i chłopaki podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja, tata i dwója najstarszych Monetów w jednym helikopterze, a w drugim św. trójca. Potem przesiedliśmy się do samolotu i ruszyliśmy do Pensylwanii.


Rodzina Monet Piosenka ( moja wersja)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz