4. Witaj w domu

230 18 0
                                    

Asher

Słyszałem, jak tysiące ludzi skandowało moje imię. Czułem, jak adrenalina krążyła po całym moim ciele. Czułem też, jak coraz ciężej zaczerpnąć mi powietrza, które w każdej chwili daje mi wrażenie, że zacznie mnie dusić.
Jednak ostatnia z działek, jakie zażyłem sprawiła, że nieco lżej znosiłem to wszystko. Może to nie była jednak taka jedna działka? Być może było ich więcej? Straciłem poczucie tego wszystkiego, gdy tylko przekroczyłem granicę tego miasta. 
Portland był moim domem, miejscem, w którym czułem się najbezpieczniej na świecie i doskonale wiedziałem, że nie ważne gdzie bym się znalazł, to Portland zawsze będzie na mnie czekało. 
Teraz wcale tego nie czułem. Nie czułem ulgi, gdy tylko znalazłem się w tym mieście. Czułem raczej wstyd i wręcz obrzydzenie do własnej osoby, która miała czelność się w nim pojawić. Nie potrafiłem przyznać tego przed samym sobą, że już wcale nie byłem tym samym chłopakiem z czapką z daszkiem, przyjacielem, bratem czy dobrym synem. 
Wstydziłem się tego, jaki powróciłem do tego miasta, a powróciłem do niego w możliwie najgorszej wersji siebie.
To właśnie te używki pozwalały mi przynajmniej na chwilę zapomnieć o tym, jak bardzo brzydziłem się tego, kim się stałem. Tylko w taki sposób mogłem siebie akceptować. 

W niewielkiej słuchawce usłyszałem głos jednego z gości, którzy mieli dopilnować, by koncert był na jak najwyższym poziomie. Nagłośnienie, światła, sama muzyka oraz wiele innych rzeczy potrzebowało masy ludzi.

- Asher, jesteśmy gotowi. Wchodzisz za trzy...- Przymknąłem na moment powieki, starając się skupić na własnym oddechu.- Dwa...- W tym momencie musiałem skupić się tylko i wyłącznie na odwaleniu dobrej zabawy dla oczekujących mnie ludzi. Zawiodłem wiele osób, moją rodzinę, przyjaciół, Hope... Zawiodłem nawet samego siebie, jednak nie mogę już na to więcej pozwolić. Nie mogę zawieść już nikogo innego.- Jeden! Leć i pokaż, na co Cię stać Weston!

Wyszedłem na scenę, gdy nagle z tłumu rozbrzmiały oklaski czy pełne zadowolenia krzyki. Widziałem wyrywające się dziewczyny, zajmujące barierki, które wyciągały dłonie w moim kierunku. 

Przyszedł czas na przedstawienie.

- Jak się macie?- Zawołałem do mikrofonu, który spoczywał w mojej dłoni. W odpowiedzi otrzymałem głośny okrzyk tutaj obecnych. 

Powiodłem swoim spojrzeniem po całym stadionie, który był zapełniony wpatrującym się w moją postać tłumem. Rozbrzmiały pierwsze nuty jednej z moich piosenek, które cieszyły się szczególną popularnością. Zacząłem śpiewać słowa tym samym starając się wyciszyć natarczywe myśli, które jedynie wbijały kolejne szpileczki, zadając mi tym samym wewnętrzny ból. 

Mogłem powiedzieć, że w pewnym sensie odniosłem sukces, zagłuszając dobijające mnie myśli. Ludzie bawili się w najlepsze do nut moich piosenek, nie zdając sobie nawet sprawy, że to wszystko było jednym wielkim przedstawieniem, w którym idealnie odgrywałem swoją rolę. Najzwyczajniej maskowałem swoją prawdziwą twarz.
Wcześniej taki nie byłem. 
Kontakt z moimi fanami był dla mnie najlepszą nagrodą. Doceniałem to wszystko. Jednak po jakimś czasie showbiznes mnie zniszczył.

Asher, skup się na śpiewaniu.- Starałem się skupić swoją uwagę na czymś innym, byle nie na własnych myślach.

W pewnym momencie dostrzegłem pojedyncze napisy, namalowane farbą na arkuszu, trzymanym w dłoniach jednego z moich fanów.

"Witaj w domu - Portland cię kocha".

Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale takich napisów było znacznie więcej i być może to właśnie był moment, w którym zacząłem tracić kontrolę. Powoli opuściłem dłoń, w której trzymałem mikrofon. Najzwyczajniej wpatrywałem się w jeden z wielu napisów, który witał mnie w "domu". W tle brzmiał podkład, który bez moich słów był jedynie cichą melodią. 

Nie powinno mnie tutaj być. 

Nie zasługiwałem na to wszystko. 

Tak bardzo na to nie zasłużyłem. 

Od trzech lat słysząc o Portland widziałem tylko twarze ludzi, których tutaj pozostawiłem. Widziałem swoich rodziców, Claytona, Fina razem z Rain oraz Hope, która pomimo wszystko sprowadziła mnie do tego miasta z powrotem, tamtej nocy na dworcu. 

- Asher wszystko w porządku?- W słuchawce dobijał się do mnie głos Kevina, który był ze mną na każdym koncercie. Jednak ja nic nie odpowiedziałem. W tym momencie miałem wrażenie, że jakiekolwiek słowo nie będzie w stanie opuścić moich ust. 

Odczułem, jak serce w pewnym momencie zaczęło bić szybciej niż powinno. Oddech był coraz cięższy do złapania. Natomiast obraz przed oczami zaczynał powoli się rozmywać.
Po chwili usłyszałem nieprzyjemny dla ucha pisk, gdy tylko mikrofon, który chwilę temu spoczywał w mojej dłoni, odbił się o podłoże sceny. 
Rozejrzałem się dookoła, widząc jak na twarzach każdego z członków zespołu, który na każdym koncercie bacznie wspierał mnie na scenie, widniało zmieszanie. 

W takich momentach przypominałem sobie słowa mojej Hope.
Pragnąłem usłyszeć jej głos, na którym mógłbym się w całości skupić. 
To Hope pokazała mi, jak z tego wyjść. 
Moja Hope.

Hope, którą zostawiłem...

Nie mogłem już dłużej tutaj być.

Postawiłem krok po chwili drugi, dalej następny do momentu, w którym znalazłem się na backstage'u. Całe otoczenie zaczęło mnie przytłaczać, a nawet dusić w sobie. Po chwili przykucnąłem, przeczesując drżącymi dłońmi swoje włosy. Wokoło mnie zebrała się ekipa, starając się dotrzeć do tego, co się ze mną działo. Usłyszałem z oddali głos Kevina, który starał się skupić na sobie moją uwagę. 

Nie wiedział jednak, że wszystkie moje myśli były skupione na tym miejscu, na Portland. Na ludziach, których zraniłem i zostawiłem bez słowa. 

W pewnym momencie zacząłem tracić grunt pod nogami. Myśli po chwili zaczęły ustępować, jedna po drugiej. Czas zdał się zatrzymać, jednakże tylko na mnie. Następne sekundy przyniosły za sobą czerń.

M.

No i kochani rozpoczynamy dopiero zabawę ;)

My Only HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz