Zawsze myślałem, że bycie operatorem neurodrona, to praca marzeń dla kogoś takiego, jak ja. Na pierwszy rzut oka wystarczy znajomość podstawowych praw panujących w przestrzeni kosmicznej oraz świadomość niebezpieczeństw, które wiążą się z przebywaniem w pasie asteroid. Tego akurat uczą na kursie BHP i chociaż temat jest cały czas aktualizowany, to raczej nie sprawia większego problemu. Każdy dzisiaj wie, czego może się spodziewać. Dodatkowo, należy przejść kurs, zdać egzamin teoretyczny i praktyczny. Pierwsza praktyka odbywa się w symulatorze, a później już na żywym organizmie, że tak się wyrażę. Normalna sprawa, jak jazda samochodem. Co ja będę panią zanudzał szczegółami. Tak, ja wiem, że dla pani wszystko jest ważne, ale myślę, że jeszcze będzie okazja, żeby opowiedzieć o technikaliach.
Widzi pani, niby jesteśmy pod opieką psychologa, ale problem w tym, że psycholog jest tak samo, jak ja pracownikiem firmy. W jego interesie powinno być utrzymanie nas w jak najlepszej kondycji mentalnej, psychicznej, emocjonalnej. Jak zwał, tak zwał. Nie znam się na tym. Tylko że on jest jeden, a nas tam pracuje jakieś dwieście osób. Jego rola sprowadza się do coachowania nas, byśmy kolejny raz weszli do kontrolera.
Kojarzy pani taką firmę StarMiner? No jasne, że kojarzy pani. Każdy kojarzy. Jedna z największych spółek w układzie. Główna siedziba w USA na Ziemi. Monopolista na Księżycu i firma, która jako pierwsza zaczęła poważną eksploatację kolonii marsjańskich. W StarMinerze funkcjonuje oddzielna spółka, która zajmuje się tylko i wyłącznie badaniami psychologicznymi pracowników. My rozmawiamy o małym, polskim Mineksie, który dysponuje raptem trzema tankowcami. Droga pani, bądźmy szczerzy, to się może nazywać flotą tylko w dokumentach księgowych. Nie żebym narzekał na mojego pracodawcę, ale chcę pani pokazać skalę. Człowiek ma przyjść do pracy, wejść do kontrolera i przez osiem godzin tłuc się po odległej przestrzeni kosmicznej między stacją wydobywczą, a tankowcem. Co wydobywamy? Droga pani, eliksir życia, czyli wodę. Oczywiście pod postacią lodu, bo na Ceres nie występuję woda w stanie ciekłym. Ano ma pani rację. Woda potrzebna. Powiedziałbym nawet, że niezbędna. Ludziom na Ziemi wydaje się, że wody przybywa, ale to bzdura. Tej możliwej do spożycia mamy coraz mniej. Do tego dochodzi konieczność zaopatrzenia w wodę Marsa i Księżyca. Już dawno się ludzkość pomiarkowała, że to właśnie bez wody nie da się żyć. Wszelkie złota, czy inne krzemy przestały być takie ważne. Woda, pani kochana, woda daje życie.
Od kilku miesięcy łapią mnie jakieś napady. Nie wiem, co mi się dzieje. Czuję, jakbym miał za chwilę umrzeć. Najpierw było kłucie w klatce piersiowej, więc myślałem, że to zawał. Przechodziło, ale za jakiś czas wracało. Jak nie bolało, to serce mi jakoś nierówno biło. Spać nie mogłem, a w zasadzie to usnąć, a i tak, jak już się udało, to sen miałem płytki i najmniejsze szmery mnie budził. Zacząłem o siebie dbać. Lepiej jadłem i starałem się wcześniej kłaść spać. Nie pomagało. Któregoś razu doszło do incydentu. Miałem odebrać kolejny ładunek od kolegi z minera. Nie wie pani, co to miner? To też taki neurodron, tylko że z wiertłem laserowym, którym wycina bloki lodu. Ja od niego te bloki mam odebrać, załadować na pakę i kurs na tankowiec. Rozpocząłem procedurę, ale czuję, że jakieś drętwienie w wysięgnikach mnie dopadło. W pierwszej chwili pomyślałem, że to awaria transmitera synaptycznego, ale system nie wykazał żadnych błędów ani sieciowych, ani mechanicznych.
- Co ci się dzieje? – pyta mnie ten z minera.
- Cholera wie! – odpowiadam i czuję, jak drętwienie zamienia się w drgawki.
Zacząłem panikować, a wtedy, jakby mi drona jakaś inna siła przejęła. Zawirowałem, a te wysięgniki latały we wszystkie strony i nie mogłem nad nimi zapanować. Tamten się drze do mnie, ja nic z tego nie rozumiem i próbuję jakoś zapanować nad moim cyberciałem. Nagle w coś huknąłem wysięgnikiem i dronem szarpnęło tak, że straciłem orientację w przestrzeni. Pani nie wie jak to jest, to opowiem pani. Na Ziemi, jak w coś pani uderzy, albo w panią coś uderzy, to działają zasady dynamiki Newtona. Odleci pani parę metrów, upadnie pani, poobija się i tak dalej, widomo. W przestrzeni kosmicznej jest podobnie, ale z tą różnicą, że nie ma siły, która wyhamuje. Nie ma grawitacji, tarć i różnych innych sił, które występują w studni grawitacyjnej posiadającej atmosferę. Dlatego, gdy zostanie pani uderzona, to najpierw jest szarpnięcie, a później dryf z zachowaniem pędu. Jakby tego było mało, neurodronem czuje pani, jakby to było pani ciało. Pokażę na przykładzie. Łapię za tę szklankę. Moje palce zaciskają się na jej ściankach. Czuję ją i stawiany przez nią opór. Mój mózg jest w stanie ocenić ciężar szklanki oraz temperaturę zawartej w niej cieczy. Może nie jakoś dokładnie, ale przynajmniej wiem, czy jest ciepła, czy zimna w odniesieniu do temperatury mojego ciała. W neurodronie ma pani to samo i to jest, cholera, najdziwniejsze przeżycie, do którego ciężko się przyzwyczaić. Mało kto fizycznie opuszcza studnię grawitacyjną. Dlatego wchodzę do kontrolera, który łączy mój mózg z neurodronem. Staję się z nim jednością i mam tylko małą furtkę świadomości, która pozostaje w kontrolerze. Czyli jestem świadom, że steruję dronem z Ziemi, a nie, że nim jestem. Minery działają podobnie, tylko mają trochę mniej receptorów, bo nie muszą być takie precyzyjne. W ogóle neurodron, to taka ogólna nazwa na sterowane neuronalnie maszyny i jest ich cała masa rodzajów.
CZYTASZ
Nomad
Science FictionMężczyzna po przejściach decyduje się porzucić życie na Ziemi i wyruszyć w podróż do gwiazd z biletem w jedną stronę. W tym celu odwiedza panią psycholog, od której potrzebuje zaświadczenia, dzięki któremu może mieć czansę na dostanie się na pokład...