Wie pani, co to jest kiosk? Nic dziwnego, bo kioski już dawno wyszły z użytku. Kiedyś ludzie zamawiali w nich jedzenie. To były takie duże terminale, gdzie można było wybrać to, na co ma się właśnie ochotę. Były też takie, w których doładowywano karty komunikacyjne. Jeszcze wcześniej kioskami nazywano małe stoiska informacyjne, bankowe albo kupowało się w nich smartfony. Już wyjaśniam. Smartfon, to taki prymitywny metaport. Ale wróćmy do kiosków. Jeszcze wcześniej, to były takie miejsca, gdzie kupowało się głównie gazety, a poza tym, różne inne pierdoły. O gazetach pani słyszała? Tak, na historii o tym uczą. Pomyśleć, że kiedyś ludzie drukowali newsy na papierze. Skąd o tym wszystkim wiem? Lubię chodzić po muzeach. Babcia mnie do nich zabierała, gdy byłem dzieckiem i opowiadała mi, jak było kiedyś. Jest chyba jeszcze w Warszawie taki skansen kiosku. Chyba w dzielnicy Ożarów więc praktycznie samo centrum.
Babcia mi opowiadała, że jej ojciec prowadził kiosk. Zawsze, jak o tym mówiła, to pamiętam, jak dziś, miała taki błogi wyraz twarzy. Uśmiechała się, zamykała oczy i wzdychała. Mówiła, że kioski miały specyficzny zapach gazetowego papieru i tuszu. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, ale była we mnie ciekawość, że faktycznie musi być to coś niesamowitego. Któregoś razu poszedłem z babcią do tego skansenu. Przed wejściem do środka byłem naprawdę podekscytowany, że w końcu poczuję ten zapach, który babcia tak dobrze wspomina.
- Czujesz? – zapytała, gdy weszliśmy do środka.
Poniuchałem, coś tam poczułem, ale czy to było takie wspaniałe? Muszę przyznać, że się zawiodłem. Babcia najwyraźniej zauważyła mój brak entuzjazmu, bo uśmiechnęła się i powiedziała tylko, że kiedyś zrozumiem.
Gdy byłem już dorosłym mężczyzną, uświadomiłem sobie, że też mam takie swoje zapachy. Wie pani, o co mi chodzi? Węch, to szczególny zmysł i są zapachy, które wywołują szczególne wspomnienia i wprowadzają w melancholię. Myśli pani, że dobrze użyłem tego słowa? W porządku, To teraz powiem pani coś o moich zapachach. Ma być najdziwniejszy, czy najładniejszy? No to mówię o najdziwniejszym. To jest płyn do płukania zmieszany z całodniowym olejem do smażenia frytek. Spokojnie, nie ma nic złego w pani reakcji. Miał być dziwny, to jest. Otóż wzięło się to stąd, że moja mama przez większość swojego życia pracowała w barze z frytkami. W ogóle, frytki, to jest nieśmiertelna potrawa, ale nie o tym. Jak już wróciła do domu, to cała pachniała tą fryturą. Z całą pewnością dla większości osób nie jest to przyjemna woń, ale dla mnie tak pachniała mama. Gdy wracała z nocnej zmiany, to często była tak padnięta, że od razu kładła się spać, a czasami nawet w ubraniu. Lubiłem do niej przychodzić i kłaść się obok. Zawsze mnie przytulała i ja tak sobie leżałem, a ona spała.
Powiem pani więcej. Gdy zmarła moja babcia, to miałem ogromną chęć poczuć ten kiosk i te stare gazety. Chciałem wrócić do miejsca, które tak bardzo mi się z nią kojarzyło, rozumie pani? Dla mnie to bardzo ciekawe, bo okazuje się, że to, czy zapach jest przyjemny, czy nie, to mocno osobista sprawa. Węch, chyba jak nic innego, łączy się z takimi naszymi przeżyciami, emocjami i tak dalej. Pani się pewnie na tym lepiej zna. Dla jednego zapach frytury będzie obrzydliwy, bo się nażarł kiedyś smażonego ziemniaka, a później rzygał. Taki przykład. A dla mnie, to zapach dzieciństwa, bo tak pachniała moja mama.
Pyta pani, czy z ojcem kojarzę jakieś zapachy? Tak, duszący smród alkoholu. Ojciec był policjantem. Zajmował się zwalczaniem nielegalnych destylarni i można powiedzieć, że to było nawet jego chore hobby. Wie pani dlaczego? Bo mimo panującej prohibicji, oni tam sobie część tej kontrabandy zabierali. Ciężko było o alkohol, a ojciec miał do niego praktycznie nieograniczony dostęp. Widzi pani, jak się ludziom czegoś zakazuje prawem, to oni jeszcze bardziej tego pożądają. Nie inaczej jest z alkoholem. Przemyt ma się dobrze, a policja pozwala na istnienie szarej strefy, bo trzeba mieć zaufanych gorzelników, którzy w razie czego strzelą z ucha na konkurencję. Czy to uczciwe? Zależy dla kogo. Czy moralne? Nie. Czy opłacalne? Jak cholera. Droga pani, ale tak było od zawsze i tak będzie. Zmienia się tylko towar.
Wracając do ojca. Co tu dużo gadać. Był gnojem. Lał mamę, wyzywał od najgorszych i jak był w domu, to siedzieliśmy jak myszy pod miotłą, a on i tak zawsze znalazł sobie powód, żeby zrobić awanturę. Miałem młodszą siostrę, a wie pani dlaczego już nie mam? Któregoś razu ojciec wrócił nachlany, jak świnia i od razu zaczął się do mamusi rzucać. Ta go prosiła, żeby przestał, że dzieci patrzą i w ogóle. Nie trafiało to do niego. Złapał ją za włosy, a ta upadła na kolana i zaczęła go błagać, żeby przestał, zanosząc się przy tym płaczem. Wtedy moja siostra podleciała do nich, uwiesiła się ojcu na przedramieniu i krzyczała, żeby puścił mamusię. Ojciec bezwiednie machnął ręką i mała poleciała przez cały korytarz. Pech chciał, że przy drzwiach wejściowych stała taka drewniana ławeczka. Ojciec na niej siadał, jak zakładał buty. Siostra uderzyła tyłem głowy o tę ławkę i bezwładnie opadła na podłogę. Ojciec puścił mamusię i stanął w bezruchu, jakby się zamienił w słup soli. Ja płakałem i nie wiedziałem, co się właściwie dzieje, a mama zaczęła krzyczeć i na czworaka do tej mojej siostrzyczki. Jak ta moja mama krzyczała, droga pani. Nigdy nie pomyślałbym, że człowiek może z siebie takie dźwięki wydawać. Mała zmarła na miejscu. Ojca zamknęli i dostał dożywocie. Nie, droga pani, nie odwiedzam go. Nigdy mu nie wybaczyłem i wiem, że tego nie zrobię.
CZYTASZ
Nomad
Science FictionMężczyzna po przejściach decyduje się porzucić życie na Ziemi i wyruszyć w podróż do gwiazd z biletem w jedną stronę. W tym celu odwiedza panią psycholog, od której potrzebuje zaświadczenia, dzięki któremu może mieć czansę na dostanie się na pokład...