Rozdział 1B

24 6 15
                                    

Przeczytaj, jeśli w Prologu wybrałxś opcję B. Idź z pozostałymi.

-----------------------------------------------------------------------------------

Wyrwałem Justinowi do połowy opróżnioną butelkę piwa i duszkiem wypiłem jej zawartość.

— No to idziemy. — Zaskoczony odkryłem, że mój głos brzmiał pewnie, jakby należał do kogoś innego. Wszyscy zawsze śmiali się, że Caroline wygląda na taką, która boi się własnego cienia. Podejrzewałem zresztą, że właśnie od tego zaczęła się cała rozmowa o Starym Wilsonie. Osobiście byłem jednak pewien, że gdyby przyszło co do czego, z naszej dwójki to ja uciekałbym szybciej.

Justin poklepał mnie po ramieniu, Charlie ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Spojrzałem na Sarę. Nadal nie potrafiłem odgadnąć, co o myślała. A może po prostu miała to gdzieś? Może wcale jej nie obchodziło, czy z nimi pójdę?

Miałem wielką nadzieję, że to nieprawda, bo teraz nie mogłem się już wycofać.

— No to idziemy — powtórzył Michael z uśmiechem, wstając od stołu. — Pasażerów linii Stary Wilson uprasza się o zabranie prowiantu, ciepłych ubrań i bielizny na zmianę.

— Naprawdę włamiemy się do tego domu? — zapytał Charlie z niedowierzaniem.

— Wiesz... nikt nie każe ci iść — rzucił Justin. Spojrzałem na niego z ukosa.

— Ty też? — prychnąłem. — Nie musisz nas już podpuszczać.

— Bo już się daliśmy podpuścić — mruknął Charlie. Westchnął ciężko. — No dobra, chodźmy, bo ucieknie nam "zabawa stulecia".

Na moment wszyscy rozeszli się po domu, żeby pozbierać swoje rzeczy — porzucone w trakcie melanżu telefony, torebki, czy, jak w moim przypadku, okrycia wierzchnie. Zatrzymałem się na moment, żeby wyłowić z kupy porzuconych byle jak ubrań swoją kurtkę. Przez moment rozważałem, czy nie udać, że ktoś mi ją ukradł i nie mogę nigdzie iść, ale wątpiłem, czy kogokolwiek przekonałaby taka wymówka. Noc i tak była ciepła, i to wyjątkowo jak na sam początek lata.

— Już wychodzisz?

Odwróciłem się i podskoczyłem na widok Billy'ego, który opierał się o drzwi, jakby stał tu już od dłuższej chwili, ale — sądząc po całej jego postawie — właśnie wytoczył się z pobliskiej łazienki.

— Okazuje się, że część ludzi woli imprezować gdzie indziej — powiedziałem, zanim zdążyłem się nad tym zastanowić. Gospodarz raczej nie chciał słyszeć, że jego goście wolą bawić się u kogoś innego. — Jakiś idiota wpadł na pomysł, żeby iść do domu Starego Wilsona — przyznałem, chociaż nigdy nie powiedziałbym tego w twarz Michaelowi. Ale nie oceniające mnie — facet był ode mnie o głowę wyższy i pewnie ważył dwa razy więcej.

— Idiota? — powtórzył Billy. — Przecież to genialny pomysł!

Uśmiechnąłem się pod nosem i w końcu wyciągnąłem swoją kurtkę spod sterty pozostałych.

— Chciałbym mieć połowę twojego entuzjazmu — stwierdziłem, zarzucając kurtkę na ramiona. — Do poniedziałku?

Billy w odpowiedzi pomachał mi butelką piwa.

Wyszedłem przez frontowe drzwi. Reszta czekała na mnie na chodniku przed domem. A mówiąc "reszta" nie miałem na myśli "całej reszty grupy poza mną", tylko raczej "część grupy, która zdecydowała się na mnie poczekać".

— Gdzie reszta... reszty? — zapytałem, nadal walcząc z kapturem kurtki. W ekipie brakowało Michaela, Christophera i Amber, co pozwoliło mi na cudowną sekundę naiwności. Może się rozmyślili, a Charlie zaraz mi powie, że idziemy do domu?

Na końcu wszyscy giną [wersja demo]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz