Prolog

51 20 24
                                    

To była najnudniejsza impreza, na jakiej byłem. Przysięgam. Było za gorąco, za głośno, piwo było paskudne, a Justin i Charlie wstawili się znacznie szybciej niż ja. Na domiar złego Sarah zdecydowanie wolała rozmawiać z Caroline niż ze mną, a poza tą czwórką nie przepadałem za ludźmi ze szkoły. Stałem więc pod ścianą, przysłuchując się coraz głupszym żartom Justina i tęsknym wzrokiem wypatrywałem Sary w tłumie.

Inaczej  wyobrażałem osbie ten wieczór. Myślałem, że jeśli wreszcie spotkamy się w innej sytuacji, poza szkołą, wśród muzyki i kolorowych świateł albo w ogrodzie pod gwiazdami, to w końcu…

Ale oczywiście nic się nie wydarzyło. Jak zawsze. Nikt nawet nie zaproponował durnej gry w butelkę, która mogłaby zmusić mnie do jakiegoś wyznania — nie żebym naprawdę wierzył, że to najlepsza droga do zdobycia dziewczyny.

— Nie wyglądasz na zadowolonego z życia. — Spojrzałem na Charliego. Jak długo patrzył, jak tępo wpatruję się w przestrzeń?

— Całkiem możliwe, że nie bawię się najlepiej — przyznałem. — Chyba pójdę do domu.

— I zostawisz mnie tu z Justinem?

W tym momencie Justin objął mnie ramieniem, drugim przyciągając do siebie Charliego.

— Dobrze słyszę, że źle się bawicie? — Kiedy odwrócił twarz w moją stronę, skrzywiłem się, czując silny zapach alkoholu. — Wprowadzam zakaz marudzenia.

— Świetnie. Pozwolisz, że będę go przestrzegać ze swojego pokoju… — Ruszyłem w stronę wyjścia, ale Justin najwyraźniej nie zrozumiał sugestii. — Stary, możesz mnie już puścić.

— Nie, stary.

— Błagam was, zróbmy coś, zanim umrę z nudów — jęknąłem. Sekundę później, kiedy zobaczyłem uśmiech na twarzy Justina zrozumiałem, że nie powinienem był tego mówić. — Albo nie. W zasadzie nie ma nic złego w spokoju…

— Możemy iść znaleźć Sarę.

W duchu wymierzyłem solidnego kopa najpierw jemu, potem sobie, a na koniec Charliemu, tak profilaktycznie.

— Nie.

— Tak!

Justin puścił Charliego pomaszerował przez pokój pełen uczniów w justinowym stanie trzeźwości. Przez kolejne kilka minut, kiedy razem Charliem przeszukiwali kolejne miejsca, starałem się odwrócić ich uwagę.

Czy było coś złego w próbie znalezienie Sary i nawiązania z nią jakiekolwiek kontaktu tego wieczoru? Oczywiście, że nie. Ale nie zamierzałem tego robić, kiedy operacją dowodził ci dwaj.

— Jest! — zawołał triumfalnie Justin, wskazując na dwie dziewczyny siedzące przy ogrodowym stole pod rozłożystym drzewem. Tak jak myślałem, Sarah rozmawiała z Caroline, izolując się od pozostałych ludzi na imprezie. W tym również ode mnie. — Idziemy!

Westchnąłem, wiedząc, że już nic nie mogę zrobić i podążyłem za swoimi przyjaciółmi. Jednak ze względu na to, że wypatrzyliśmy dziewczyny z okna na piętrze, zanim wreszcie dotarliśmy do ogrodu, obie znalazły już sobie inne towarzystwo.

— No cóż, chyba nic z tego — mruknąłem. Cofnąłem się w stronę domu, jednocześnie czując ucisk w żołądku. — Mówi się trudno.

— O nie, nie, nie, nie, nie. — Charlie złapał mnie za kaptur bluzy.

— Powiedziałeś, że ją zaprosisz na tą imprezę — przypomniał Justin. — I jak poszło?

— Jak widać — westchnąłem, doskonale wiedząc, dokąd zmierza ta rozmowa.

— Właśnie. Więc teraz musisz się bardziej postarać.

Niezwykle subtelnie pociągnęli mnie w stronę  ludzi zgromadzonych pod drzewem.

—...ich dusze podobno wciąż są uwięzione w tamtym domu.

Zmarszczyłem brwi, przyglądając się całemu towarzystwu. Sarah siedziała ze skrzyżowanymi rękami, jasne włosy opadały jej na ramiona. Razem z Caroline sceptycznie patrzyły na Michaela (chociaż sceptycznie spojrzenie tej drugiej wypadało trochę blado), który najwyraźniej właśnie był w środku opowieści, a Christopher i Amber przytakiwali na potwierdzenie jego słów. Justin szturchnął mnie wymownie, a przy tym na tyle mocno, że musiałem oprzeć się dłońmi o blat stołu. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, a mi pozostało udawać, że właśnie postanowiłem przyłączyć się do rozmowy.

— Historie o duchach? — zaśmiałem się, patrząc wymownie na Michaela. — Poważnie?

— Uważasz się za większego eksperta w tej dziedzinie?

— Od ciebie? W każdej — skłamałem, wciskając się na wolne miejsce obok Caroline. Kątem oka zauważyłem, jak Justin nerwowo obgryza paznokcie.

— No to powinieneś iść z nami — stwierdził Chris. Poczułem ucisk w żołądku.

— Iść? Dokąd?

— Do domu Starego Wilsona.

— Chyba do Starego Domu Wilsona — poprawił go Charlie. — No co? — zapytał, kiedy na niego spojrzałem.

— Mamy kolejnego chętnego — zaśmiała się Amber, sięgając po butelkę piwa. — Ty też się piszesz? — Wskazała na Justina.

— Nikt się na to nie pisze — oznajmiła Sarah zdecydowanym tonem w tej samej chwili, kiedy ja zapytałem:

— Po co chcecie tam iść?

— A potrzebujemy jakiegoś konkretnego powodu?

— Żeby wleźć do nawiedzonego domu? Tak! — zawołał Charlie, czym wywołał salwę śmiechu. — No co?

— Po prostu szukamy towarzyszy do dobrej zabawy — stwierdził Michael, znów zwracając się do Sary i Caroline. — Ale tu ich najwyraźniej nie znajdziemy. Mam rację?

Na samą myśl o Starym Domu Wilsona — albo domu Starego Wilsona, zależnie od tego, kto opowiadał tę historię — poczułem dreszcze na plecach. Wszyscy w miasteczku wiedzieli, co się tam stało… A przynajmniej tak twierdzili. Jedni opowiadali, że cała rodzina została zamordowana, a sprawcy nigdy  nie złapano. Inni, że dzieci umarły, a Wilson i jego żona popełnili samobójstwo. Najpopularniejsza wersja zakładała jednak, że to Wilson zabił żonę i dwójkę swoich dzieci. Ale niezależnie od tego, co naprawdę się tam stało, nie miałem najmniejszej ochoty tam wchodzić. Nie miałbym nawet bez tych wszystkich koszmarnych historii. To był duży, opuszczony dom za miastem, który odstraszał samym widokiem. Po co ktokolwiek miałby się pchać do środka?

— Pójdziemy — oznajmiła nagle Caroline.

— Co… — Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, a wtedy ktoś kopnął mnie pod stołem. Charlie? Sarah?

— Skoro tak bardzo boicie się iść bez obstawy. — Sarah zerknęła na przyjaciółkę. — To idziemy.

— My też — oznajmił od razu Justin. On i Charlie zerknęli na mnie z ukosa, ale subtelność nie była potrzebna. Wszyscy na mnie patrzyli. Miny Justina i Charliego wyraźnie nakazywały mi chwytać za rogi byka, nawet jeśli ten był duchem. Michael, Christopher i Amber patrzyli na mnie z kpiną. Caroline z nadzieją. Tylko twarz Sary pozostała obojętna. Myślała, że nie dam się podpuścić? A może ona też chciała, żebym poszedł z nimi?

Tak czy siak, to ja musiałem w końcu coś odpowiedzieć.

A. Wracaj do domu

B. Idź z pozostałymi

______
Da mi ktoś znać, czy da się zostawiać komentarze? Z góry dzięki.

Na końcu wszyscy giną [wersja demo]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz