Rozdział 5G

6 2 5
                                    

Przeczytaj, jeśli w rozdziale 4D wybrałxś opcję G.: Orzeł
-------------------------------------------------------------------------

Dopiero potem dotarło do mnie, że być może powinienem zrobić coś innego. Niestety, ta myśl nawiedziła mnie dopiero, kiedy wszyscy zebrali się już wokół ciała Michaela. Teraz Caroline siedziała na podłodze, z nogami przyciśniętymi do piersi, a Amber płakała, przytulona do Christophera. Tylko Justin stał nad Michaelem i wpatrywał się w niego z twarzą bez wyrazu. Może tak samo jak mną, o wiele bardziej wstrząsnęła nim śmierć Charliego? Za bardzo, by teraz przejmować się Michaelem...

— Nie żyje — powiedziała Sarah, przyciskając palce do jego szyi. Mimo wszystko, musieliśmy mieć pewność. Byłem jednak pod wrażeniem, że odważyła się podejść tak blisko, dotknąć go... Zawsze wydawała mi się taka delikatna. Nie aż tak jak Caroline, ale jednak... Nagle przyszło mi do głowy, że może dopiero tutaj dowiemy się, jacy jesteśmy naprawdę.

— Co my teraz... zrobimy... — załkała Amber i jeszcze mocniej przylgnęła do Chrisa. Jej z kolei nigdy nie podejrzewałby o histerię. I tak — nawet w takiej sytuacji. — Musimy... musimy...

— Musimy się uspokoić. — Justin złapał się za głowę, wbił palce między włosy. — Michael nie żyje — powtórzył. — Charlie też. Jedyne, co teraz możemy zrobić, to wydostać się stąd i zadzwonić na policję.

— I co im powiemy? — zapytał Christopher z paniką w głosie.

— Prawdę. Co innego możemy zrobić?

— Mamy inny problem.

Wszyscy spojrzeliśmy na Sarę. Wciąż klęczała przy Michaelu, ale teraz przyglądała się jego twarzy.

— Spójrzcie na jego usta.

Pochyliłem się niechętnie. Sarah miała rację, cokolwiek właściwie miała na myśli. Skóra wokół ust Michaela była czarna, jakby za jednym razem próbował zjeść cały słoik dżemu jagodowego. Albo jakby wyciekła z nich bardzo ciemna krew...

— Nie jestem specem — przyznałem. — Ale tak chyba nie wyglądają usta człowieka po śmierci.

— Nawet nie wiemy, co mu się stało — dodała Sarah, a do mnie po raz pierwszy dotarło, że to prawda. Strzelba leżała tuż obok niego, ale on sam nie miał żadnych widocznych ran. W dodatku leżał prosto, nie miał jak upaść na tyle tragicznie, by skręcić sobie kark. O ile teraz mogliśmy w ogóle mówić o tragedii.

— Jakieś pomysły? — rzucił Justin.

— Przestań! — warknęła Amber. — Jak możecie mówić o tym w taki sposób?

— Jaki? — wyrwało mi się. Spojrzała na mnie z nienawiścią.

— Jakby... Jakby to było normalne.

Nikt nie odpowiedział. Podświadomie czułem, że wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że nic tutaj nie było normalne. Dwoje naszych przyjaciół zginęło. Ale co mogliśmy zrobić poza tym, co powiedział Justin?

— Dobra... — Westchnąłem. Miałem tak dość, jak jeszcze nigdy w życiu. Siegnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej dziesięciocentówkę. Podrzuciłem ją, ignorując zdumione spojrzenia pozostałych.

Nie chciałem już podejmować żadnych decyzji. Mogliśmy dalej snuć się po tym przeklętym domu i czekać, aż znów wydarzy się coś strasznego, albo...

Złapałem monetę. Orzeł.

— Idziemy — zakomenderowałem i podniosłem strzelbę z podłogi. Wyglądało to niezwykle dramatycznie jak na fakt, że przeszedłem jedynie kilka kroków, zanim uniosłem broń i wycelowałem w drzwi wejściowe i nacisnąłem na spust. Huk wystrzału po raz kolejny przeciął powietrze. Siła odrzutu popchnęła mnie na podłogę. Za mną rozległa się fala krzyków.

Podniosłem się, walcząc z bólem w stłuczonym łokciu. Przycisnąłem rękę do siebie zdrowym ramieniem i wbiłem wzrok w drzwi. Nic. Nie było ani jednej rysy. Jakim cudem nie trafiłem?

— Mark?

Zaskoczony odwróciłem się w stronę kuchni. Rozpoznałem głos przyjaciela, ale to nie był Justin ani nawet Christopher. Ani Charlie, ani Michael...

— Billy? — zapytałem z niedowierzaniem, chociaż doskonale znałem odpowiedź. Prawdziwe pytanie brzmiało: co ten obcięty na buzz cuta kretyn tu robił?

— Co ty wyprawiasz? — Billy wszedł do salonu. Chyba jeszcze nie zauważył pozostałych. Wyglądał dokładnie tak samo jak w chwili, gdy zostawiłem go w jego własnym przedpokoju, gdy opuszczaliśmy imprezę. Miałem wrażenie, że to wydarzyło się w innym życiu. — Usłyszałem strzał... — dodał, kiedy nie odpowiedziałem.

— Próbowałem rozwalić drzwi — oznajmiłem, przypominając sobie, co powiedziałem Billy'emu w jego domu. Że idziemy do Starego Wilsona. Co za idiota...

Podniosłem się gwałtownie, kiedy dotarło do mnie, co oznaczała jego obecność. Podbiegłem do Billy'ego i złapałem go za ramiona.

— Jak tu wszedłeś?! — Zacisnąłem pięści na materiale jego bluzy.

— Przez okno na piętrze — wypalił od razu, patrząc na mnie z przerażeniem. — Mark, no co ty...

Puściłem go i odwróciłem się do pozostałych. Patrzyli na nas w całkowitym bezruchu.

Okno. Na piętrze.

— Idziemy — powtórzyłem. Puściłem Billy'ego i nawet zignorowałem jego zduszony okrzyk, kiedy zobaczył Michaela, wciąż leżącego na wznak na podłodze. Położyłem rękę na poręczy schodów i dopiero wtedy podniosłem wzrok. Serce zamarło mi w piersi. Na szczycie schodów ktoś stał. I tym razem nie był to nikt z naszej paczki.

Kobieta miała na sobie koszulę w kratę i zwykłe dżinsy. Była boso, ale poza tym wyglądałaby całkiem zwyczajnie, gdyby nie krew na ubraniu i wpatrujący się we mnie pusty, lewy oczodół. Poczułem ciarki na plecach i na pewno zacząłbym wrzeszczeć, gdybym tylko był do tego zdolny. Kobieta mieniła się delikatnie, przez jej ciało widziałem paskudną tapetę w korytarzu na piętrze. Nie miałem wątpliwości, że mam przed sobą panią Wilson, we własnej, nieumarłej osobie.

O. Uciekaj, uciekaj, uciekaj!
P. Porozmawiaj z panią Wilson

Na końcu wszyscy giną [wersja demo]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz