Rozdział 7

3.8K 320 92
                                    





Tucker

Zazwyczaj uważam się za opanowanego, inteligentnego mężczyznę, który myśli logicznie i nie daje się złapać na prowokacje innych. Jednak wystarcza mały pstryczek w nos od Joy, żebym dał się jej podejść. Jak każdy facet mam w sobie tę dziecięcą upartość, która nakazuje mi podjąć wyzwanie za każdym razem, gdy pojawia się na horyzoncie, a fakt, że blondynka naprzeciwko mnie podważa moje umiejętności, dodatkowo popycha mnie do działania. Poddaję się zagrywkom Joy i wyrzucam z siebie propozycję, nim zdążę porządnie ją przemyśleć.

– Umów się ze mną, Joy – proszę niemal rozkazującym tonem. – Pokażę ci, że nie jestem tak beznadziejny, jak sądzisz.

Blondynka, która do tej pory wydawała się dość opanowana podczas naszej rozmowy, ma teraz na twarzy więcej emocji, niż jestem w stanie zliczyć. Mam wrażenie, że przeżywa cały kalejdoskop uczuć, ale z całą pewnością to zaskoczenie dominuje wśród tej mieszanki. Zaplata długi blond kosmyk na palec, a następnie go rozwija i tak w kółko, a ja boję się, że jeśli zaraz nie przestanie, to całkiem się go pozbędzie. Niewiele myśląc, chwytam ją za nadgarstek i unieruchamiam jej dłoń swoją, odciągając jej uwagę od blond fal.

– Co ty na to? – pytam, gdy dalej odpowiada, wciąż trzymając rękę na jej.

Bierze głęboki wdech, jakby celowo zwlekała, chcąc dać sobie więcej czasu do namysłu. Spogląda na mnie jeszcze raz, upewniając się, że nie żartuję, po czym rozchyla usta, szykując się do zabrania głosu.

– Zróbmy to – rzuca, posyłając mi nieśmiały uśmiech. – Chodźmy na randkę. – Przez moment dostrzegam w jej oku błysk, którego nie potrafię zdefiniować.

– Sprawię, że cofniesz wszystko, co dzisiaj o mnie powiedziałaś – przechwalam się, dumnie wypinając pierś.

Nagle orientuję się, że wciąż trzymamy się za dłonie, więc uwalniam blondynkę z mojego uścisku, czując chłód w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą znajdowały się jej drobne palce.

– Jeszcze się o tym przekonamy, Ashford – chichocze, brzmiąc przy tym absurdalnie uroczo, co jest w jej stylu.

Joy jest dwudziestopięcioletnią kobietą, ale wciąż ma w sobie spore pokłady dziewczęcej słodyczy i łagodności. Może to z powodu jej wrodzonej nieśmiałości, a może delikatnej urody, ale wygląda jak laleczka ze swoimi dużymi oczami i rumianymi policzkami. Ma w sobie coś, co powoduje, że nie da się na nią spojrzeć, nie uśmiechając się przy tym. Ktokolwiek wymyślał jej imię, musiał wiedzieć, co robi.

Opróżniam do końca szklankę, pozwalając gorzkiej whisky rozlać się po moim gardle, a następnie odstawiam ją na bar na tyle głośno, że spojrzenia wszystkich wokół koncentrują się na mnie. Nic sobie z tego nie robię, zakładając na siebie czarny, zimowy płaszcz, po czym zwracam się do blondynki po raz ostatni.

– Widzimy się w sobotę, Joy. – Mrugam do niej zawadiacko. – Weź wolne na cały weekend – dodaję z cwanym uśmiechem.

– Zamierzasz zająć aż tak wiele mojego czasu? – Unosi pytająco brew.

– Po prostu obawiam się, że będziesz musiała ochłonąć po tym, co dla ciebie szykuję – droczę się. – To będzie twoja najlepsza testowa randka w historii.

– Testowa? – rzuca lekko zduszonym głosem.

– Wiesz, takie próbne rendez vous – tłumaczę. – Ja postaram się udawać tak dobrze, żebyś mi uwierzyła, a ty ocenisz moje umiejętności i na koniec przyznasz, że się myliłaś i nie jestem ani wybredny ani beznadziejny.

Temporary Fix [Love Songs #3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz