Zazwyczaj w życiu kierujemy się przede wszystkim naszymi zmysłami. To, co widzimy oraz słyszymy, przekładamy na nasze odczucia, które z kolei prowadzą nas do wiary w to, czego doświadczyliśmy.
Pamiętacie moment, w którym po raz pierwszy ujrzeliście twarz ukochanej osoby? To właśnie ta chwila sprawiła, że zyskała ona specjalne miejsce w waszym sercu. A ten dzień, kiedy na języku poczuliście słodki smak owocu, który momentalnie stał się waszym ulubionym? To również wniosło do życia pewne doświadczenie, jakie finalnie zdefiniowało w jakiś sposób waszą postać.
Dlatego zazwyczaj opieramy swoją wiedzę na jakiś temat o to, czego zasmakowaliśmy ustami, usłyszeliśmy uszami, dotknęliśmy dłońmi lub poczuliśmy nosem.
Jednak co jeśli nasze jak dotąd niezawodne zmysły są w stanie również sprawić, że w siebie zwątpimy? Że nasz umysł powoli zacznie być opanowywany przez szaleństwo, którego nie jesteśmy w stanie się pozbyć?
Sekunda niszcząca nasze wyobrażenie o świecie prowadzi do minuty zmieniającej nas w szaleńców, a ta z kolei zmieniana jest w godzinę, w której wewnętrznie umieramy.
To właśnie czułam w chwili, podczas której w jednym momencie dotykałam zakrwawionymi dłońmi twarzy Rotha, a w następnej ściskałam mocno zapaloną świecę, gdy obserwowałam egzekucję swego rówieśnika.
Leżąc na swoim posłaniu kurczowo wbijałam palce w stary koc. Jego niezbyt przyjemny zapach sprowadzał mnie ciągle do świata żywych, gdy za bardzo wybiegałam myślami do tego wykreowanego przeze mnie w mojej głowie.
Gubiłam się ciągle w pułapce własnych zmysłów. Które z tych sytuacji były prawdziwe? Ale tak niezaprzeczalnie i całkowicie prawdziwe?
Czyżbym powoli popadała w szaleństwo, pławiła się w nim jako swoją jedyną ochroną przed przyznaniem się do tego, czego byłam świadkiem?
Powoli wątpiłam w to, co zobaczyłam. Scena żywcem wyjęta z najgorszego koszmaru oraz ta druga, w której już tak całkowicie i na dobre straciłam trzeźwość umysłu. Obie wersje wypowiedziane na głos brzmiały niedorzecznie – każda bardziej irracjonalnie od swojej przeciwniczki. Szeptałam do siebie te dwie historie, licząc na to, że wtedy przyjmę do siebie możliwość, że mogły to być tylko zwykłe senne mary. Miałam nadzieję na to, że zrozumiem ich głupotę i potem wyprę je z pamięci. Jednak zamiast tego dosadniej dotarło do mnie, że to wszystko było prawdziwe.
Widziałam egzekucję przeprowadzaną przez świętego Zakonnika oraz rozmawiałam z więźniem, który był w tej samej sytuacji co ja.
Zmarszczyłam brwi, zaciskając mocniej powieki. Od tych iście przeklętych myśli rozbolała mnie głowa. Nie czułam się na siłach wstawać, a co dopiero dołączać do swojego codziennego życia jako młody akolita chcący wstąpić w szeregi Zakonu jako jego pełnoprawny członek.
Nie chciałam wstąpić w szeregi zakłamanego miejsca jako jego pełnoprawny kat bez sumienia.
Jęknęłam pod nosem i przewróciłam się na drugi bok. Zmechacony koc naciągnęłam wyżej na nos, pragnąc zatopić się w jego cieple kojarzonym z pewnym rodzajem bezpieczeństwa, którego mi tutaj brakowało.
Gdy czułam, że nareszcie powoli pochłaniał mnie upragniony sen, na szczycie wysokiej wieży rozbrzmiał dzwon zwiastujący początek nowego dnia. Nie otwierałam oczu, starając się zyskać choć odrobinę wypoczynku, której potrzebowałam, by w ogóle jakoś przeżyć ten dzień. Wokół mnie rozbrzmiał szum ściąganych narzut i zakładanych butów, kiedy reszta dziewczyn w tym pokoju posłusznie wychodziła z łóżek.
Starałam się udawać, że wcale nie usłyszałam tego dźwięku. Modliłam się do Bogini, by wszyscy zapomnieli o moim istnieniu chociażby na kilka godzin – tylko tyle starczyłoby, abym stanęła prosto na nogach. Jednak jak zwykle moje płomienne nadzieje zostały zdmuchnięte w jedną sekundę.
CZYTASZ
Casus Belli
FantasyCZĘŚĆ PIERWSZA TRYLOGII CZARNEGO KRUKA Po wojnie rozgrywającej się ponad tysiąc lat temu na ziemi nareszcie zapanował spokój, a o jego utrzymanie dba do teraz Zakon, który powołany został przez samą Boginię Życia. Powszechnie wiadomo, że dołączenie...