Moi znajomi upierali sie, żeby przetestować tą aplikacje, wielokrotnie mówiłam, że to zły pomysł, jednak nie chcieli słuchać, więc poszłam z nimi. Nie wiem właściwie po co, wiem, że gdyby coś sie stało, pewnie byłabym pierwsza do ucieczki, chyba po prostu liczyłam, że po drodze mnie posłuchają i zawrócimy. Jednak poszliśmy do końca, dwa razy. Zaczelićmy od pójścia do pierwszwj lokalizacji, którą nam pokazało poprzedniej nocy, czyli na rozlewisko. Żab nie było słychać co wydawało sie podejrzane, ostatnje dni była ich niezlkczona ilość. Noc była pochmurna, ciemna, powietrze całkowicie nieruchome. Idealnie cicha noc, cłychać było wyraźnie każdy nasz oddech, a kroki niosły sie echem po okolicy. Gdy doszlośmy nad rozlewisko, było już dość późno. Chcieliśmy początkowo dojść do punktu, jednak rozlewisko było zbyt głębokie. Wysokie wody gruntowe połączone z niedawno roztopionymi resztkami śniegu i mocnymi, nocnymi opadami sprawiły, że rozlewisko było głęboką, błotną pułapką, błoto było tak grząskie, że nie było nawet mowy o wchodzeniu w nie. Patrząc na to nie szłoby się domyślić, że w suchym sezonie letnim, to miejsce jest uroczym trawiastym zakątkiem przy drodze, jest tu drobny, czysty staw, w którym często goszczą kaczki i młode zielone żaby. W dawnych czasach często robiliśmy sobie tam pikniki w drodze nad jezioro, ale to było kiedy byliśmy dużo młodsi i przejście kilku kilometrów było sporym wyzwaniem. Postanowiliśmy wylosować kolejną lokalizacje, okazało sie, że była niedaleko rozlewiska, jednak jako, że musielibhśmy przejść ulicą, a było ciemno a my nieoznaczeni, musieliśmy pójść dłuższą drogą, która prowadziła obok jeziora, przez łąki, cel zdawał sie być na jednej z nich. Noc była zbyt spokojna, zbyt cicha, na taką wyprawe, teoretycznie, idealna. Powoli ruszyliśmy dalej, używając telefonów jako latarek. Każde najmniejsze szeleszczenie w krzakach przyprawiało nas o palpitacje serca. Jednak jak sie potem zorientowałam, nie to było najstraszniejsze, dziwny dźwięk nie był na rozlewisku. Nie było go nigdzie, jakby z dnia na dzień po prostu zniknął, przyprawiało mnie to o ciarki. Gdy tylko sie zorientowałam zatrzymałam sie i obejrzałam niejfnie przez ramie, wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Wiedziałam, że znajomi mnie nie posłuchają i nie odpuszczą szukania punktu.
- Vivienne, idziesz? -krzyknął jeden z chłopaków.
Była nas wtedy piątka, trzech chłopaków i dwie dziewczyny.
- Ide- odkrzyknęłam i podbiegłam do znajomych
Nad jeziorem zatrzymaliśmy sie by odpocząć, chmury powoli ciemniały, a z nieba spadły pierwsze krople lodowatego deszczu
- Zaczyna padać- zauważyła Sofia
- Napiszmy do kogoś z autem, niech podjedzie, jeśli nic tam nie będzie to przynajmniej będziemy krócej moknąć -zasugerowałam widząc w tym szanse na ucieczke w razie potrzeby.
Ogarneliśmy transport, nasz kierowca nie chciał iść z nami, więc został na parkingu w aucie, czekając na nas, a my ruszyliśmy dalej. To właśnie była decyzja, która przeważyła nad naszym losem na stałe.
Jedynym dźwiękiem jaki dało sie usłuszeć był szum deszczu, do celu wskazywanego przez aplikacje pozostało jakieś dziesięć metrów. Im bliżej celu byliśmy tym wyraźniej czuliśmy ten ochydny zapach, słodkawo-gorzki zapach rozkładającego sie mięsa. Celem,który wskazywała aplikacja było rozkładające sie ciało jelenia. Zwierze było całe pokiereszowane. Jego niegdyś majestatyczne poroże zostały potrzaskane na kawałki, oczy zdawały sie patrzeć na nas w zastygniętym przerażeniu i bólu. Do okoła było pełno krwi, zwierze było całe poszarpane czymś, ślady przypominały wielkie pazury. Jego futro było całkowicie czerwone od zastygłej krwi. Nie miał tylnych kończyn. Patrząc na to zrobiło mi sie niedobrze, zrobiłam kilka kroków w tył dopóki nie wpadłam na drzewo. Przestraszona potknęłam sie o konar i wplątałam w coś,co początkowo wzięłam za gałąź. Po chwili jednak sie zorientowałam, że to nie była gałąź tylko zaginione tylne kończyny martwego zwierzęcia. Zwisały na poszatkowanych jelitach z gałęzi drzewa, niczym upiorna ozdoba choinkowa. Ochydny zapach rozkładu był tak silny, że tylko ostatkiem sił powstrzymywałam sie, żeby nie zwymiotować.
- Powinniśmy spadać- stwierdziła Sofia
Oniemieli tylko kiwneliśmy głowami i powoli sie wycofaliśmy, za nami zaszeleściły krzaki. Zaczeliśmy uciekać nawet nie wiedząc czy coś nas goni, ani co w ogóle wywołało te szelesty, jednak nie obchodziło nas to, baliśmy sie, że wróviło to coś co użądziło tak jelenia. Skoro było w stanie zmasakrować tak około dwustu kilogramowe zwierze, to woleliśmy nie wiedzieć. Biegliśmy na oślep, Sofia krzyknęła coś niezrozumiałego. Dobiegliśmy do auta, jednak brakowało jednej osoby, ale to zauważyliśmy dopiero w aucie gdy emocje opadały po ucieczce.
Nie było z nami Sofii.
CZYTASZ
Dźwięk
TerrorVivienne od jakiegoś czasu prześladuje pewien dźwięk, słyszy go jednak tylko ona. Postanawia przeprowadzić śledztwo skąd sie wziął. Jednak czy jest gotowa na to czego sie dowie?