Rozdział 11 - I just wanted you to light my way

44 12 4
                                    

- Myślisz czasem o przyszłości? - zapytał Simon.

Byli w kawalerce Styles'a, a ta choć może nie była skrajem luksusu, to była naprawdę przytulna. Obaj często spędzali tam wspólne wieczory. Ciepłe światło, beżowe ściany i kwiatowe żyrandole, brzmiały, jak najlepsze określenie Harrego w trzech słowach. Drobne kwiatki w różowych doniczkach, które dumnie stały na każdym z możliwych parapetów, przełamywały kolorem całość pomieszczeń. I te różowe firanki, Simon je uwielbiał.

- Nie bardzo. Wolę żyć tu i teraz - odparł Harry. Leżeli na dywanie, wpatrzeni w sufit. Wyższy nie musiał długo czekać, by Simon przylgnął do jego prawego boku, kładąc głowę na jego torsie.

- Słusznie, ale nie myślałeś nigdy, że życie może być przewrotne? - zaczął dopytywać ciekawski ciemnooki, mając w tym swój cel.

Simon nigdy by się nie przyznał, ale bał się myśleć o tym, co może przynieść im los. I choć na co dzień, to on utrzymywał ich na duchu, to też zwyczajnie miał swoje gorsze dni. Pochodził z rozbitej rodziny, a każda troska, która choć rzadko, ale wciąż potrafiła budować się w jego głowie, stawała się na tyle dużym problemem, że potrzebował się upewnić, że zwyczajnie nie zostanie sam, znowu.

- Owszem, ale jedno wiem na pewno. Zawsze będę przy tobie, czy się ci się to podoba czy nie. - Harry zaśmiał się zgryźliwie, całując w czoło niższego. Włożył dłoń w jego naprawdę intensywnie kręcące się loczki, które miały zdecydowanie większy skręt, niż te jego.

- A ja przy tobie - zapewnił go Simon, rozkoszując się ciepłym dotykiem dłoni, na swej głowie.

Harry na wspomnienie o tej sytuacji rozpłakał się doszczętnie. Kolejny dzień zaczął się nostalgicznie dla mężczyzny. Czuł pustkę w sercu, bardziej niż kiedykolwiek. Bał się, że to właśnie do niego dociera. Stracił Simona, a to samo w sobie było dla niego cholernym ciosem. Zaczął być również świadomy, że nie posiada już sprawności, zaliczając się do grupy inwalidzkiej. Odechciało mu się wszystkiego. Otarł szybko łzy z policzków, nim ktokolwiek zdążyłby zauważyć.

Tomlinson wszedł pewnie do sali, chcąc usłyszeć ponownie ten uroczy śmiech swojego pacjenta, lecz to co zastał w sali, nie zwiastowało nic dobrego. Kręconowłosy leżał skulony w łóżku, przykryty niemalże pod sam nos kołdrą.

- Cześć, Harry - przywitał się, po czym podszedł do niego. Musiał być ostrożny, przypuszczał dosłownie wszystko.

- Cześć. - Harry odpowiedział przez nos. Łzy mimowolnie spływały po jego policzkach, a on sam miał ochotę zniknąć. Nie czuł za nic energii, która w nim zagościła, przed dwoma dniami.

- Dziś cię boli? - Louis zaczął dopytywać, podchodząc powoli z drugiej strony łóżka. To co tam ujrzał, mocno chwyciło go za serce. Wszystko spotęgował niedawno widziany uśmiech i szczęście w zielonych oczach, które teraz wydawały się być martwe.

- Życie mnie boli. Straciłem Simona, swoje dotychczasowe życie. Co jeszcze mogę stracić? - sapnął mężczyzna, po czym doszczętnie się rozpłakał.

I Louis naprawdę rozumiał te stany. Przepracowywał to ze swoimi pacjentami nie raz, ale to wtedy po raz pierwszy czyjeś nieszczęście mocniej go ruszyło, niż zwykle.

- Siebie. Na pewno nie możesz stracić wiary w siebie - odparł pewnie Tomlinson. Usiadł tuż przy jego łóżku, wyciągając z kieszeni termometr. Szybko nachylił elektryczne urządzenie w kierunku czoła mężczyzny i odczekał chwilę. - Masz podwyższoną temperaturę. - Louis spojrzał zmartwiony na urządzenie. Zaczynał przypuszczać, że ból wróci lada dzień, wraz ze zmianami w organizmie.

- To normalne, gdy się płacze - odparł kręconowłosy, bez większego zastanowienia. Po czym od razu spojrzał na Tomlinsona.

- Spróbuj się uspokoić - dodał szybko Louis. Udawał, że wcale nie ruszają go łzy, które widzi w żabich oczach.

Tomlinson nie miał pojęcia, jak po tylu latach zwykły płacz rusza go na tyle, że ma ochotę wyjść z pomieszczenia, by tylko nie musieć na to patrzeć. Wstał gwałtownie z krzesła i udał się na przód łóżka, by sięgnąć po kartę, którą uzupełnił w aktualne dane pacjenta, po czym ponownie odłożył na swoje miejsce.

- Mógłbym dostać coś na głowę? - zapytał cicho Harry, dostrzegając, że Louis odchodzi.

Ociężale przełożył się na drugi bok i zaczął podążać za jego sylwetką. Zastanawiał się, czy zrobił coś nie tak. Był załamany, ale nie spodziewał się, że Tomlinson tak szybko zacznie wychodzić. Uświadomiło go to jedynie, że to tylko lekarz, a namiastka znajomości wcale nic nie zmienia, przez co poczuł się jeszcze gorzej.

- Zaraz przyniesie ci coś pielęgniarka, spróbuj się zdrzemnąć, Harry. - Tomlinson odparł lekko, na wpół drogi odwracając się do niego. Niestety ten tego nie zauważył, przekręcając się na drugi bok.

I choć minęło pół dnia, a Anne zdążyła przesiedzieć parę godzin u syna, Louis nie odważył się zajrzeć do sali Harrego, ani na chwilę.

So how do I say goodbye? || Larry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz