Ciężki dzień

8 2 0
                                    

Ledwo doczłapałem się do domu, była  07:40 a do roboty na 09:00, jakimś cudem doprowadziłem się do stanu  użytku. Oczy mi się same zamykały przez ten sen byłem nie wyspany kark i plecy łamały mi się w puł przy każdym ruchu ledwo chodziłem, bul był okropny zpakowałem do pracy całe pudełko jakiś śilnych leków i wyszedłem z domu.

W remizie byli dziś tylko Kapitan, Arnold i ja, jak tylko wlokłem się na piętro od razu położykem się na kanapie modląc się w duchu by dziś był ten wyjątkowo spokojny dzień, niestety moje proźby nie zostały wysłychane z głośników zabrzmiał głos Kapitana
-Norman Prise[dalej Nwm jak to się pisze] spłoszył konie w dodatku siedzi na jednym z nich, pędzi prosto na klify.

- Nie na widzę tego bachora- Sam niekrył swojej złości, dało się odczuć że ma dzisiaj bardzo żlydzień.

- Sam Arnold wście Phenixa, dostaniecie wsparcie z powietrza od Toma. Powodzenia

Zabrzmiał głos kapitana z głośników

-Sam nie mamy dokładnej lokalizacji, jak ich znajdziemy?

-Konie mają swoje pole jakieś 5kilometrów od miasta, do okoła jest gęsty las i tylko jedna polna droga, na bang nią galopuje Norman.
Tylko nie wiem czemu dyspozytor wspomniał o klifach ona są oddalone od pastwiska o przynajmniej 20kilometrów.

-Penny wspominała że, jej siostra wyorzyczyła 2 konie do jakiegoś pokazu, może o to chodzi miał się odbyć nie daleko klifów na tej wielkiej polanie.

-Teraz ma to sens, masz łeb na karku.

-Halo Tom widzisz ich?..

-Tak Norman siedzi na grzbiecie karego pędzą w stronę przepaści, kary pewnie go tam wrzuci, hłopak nie przeżyje takiego piątku.

-Tom widzimy ich spuść uprząż, spróbuję złapać Normana.
Arnold przejmujesz za chwilę kierownicę.

-Dobrze.

-Sam opuszczam uprząż.

-Mam.

Tom podleciał na j bliżej Normana jak tylko dał radę Sam siadł na koniu przelinając uprząż na chłopaka samemu zostając na koniu.
Prubował go zatrzymać ale bez skutecznie w końcu koń się gwałtownie zatrzymał a Sam przeleciał parę metrów. Arnold od razu podszedł do konia zapinając mu uwiąz z kantarem, poczym podszedł do Sama.

-Wszystko w porządku?
-Tak...
-Pomogę ci wstać -wyciągnołem ręke w stronę strażaka, poczym pomogłem mu wstać.
-GDZIE JEST NORMAN?!

Za Toma wyłonił się rudy chłopak, który nie chętnie podszedł do ewidętnie złego strażaka

-T-Tak Sam? Chłopak tylko tyle z siebie wydusił łamiącym się głosem.

Sam złapał go za bluze i przciągnoł do siebie.

-CO TY SOBIE MYŚLAŁEŚ? W CZORAJ PRAWIE SPALIŁEŚ PUŁ LASU A DZSIAJ GALOPOWAŁEŚ W STRONĘ PRZEPAŚCI, CO TY SOBIE MYŚLISZ ŻE JESTEŚ NIE ŚMIERTELNY? NIE NIE JESTEŚ TAKI, A WIESZ KIM JESTEŚ? JESTEŚ UDRĘKĄ DLA CAŁEGO MIASTA GDZIE SUĘ NIE POJAWIESZ TAM CHAOS I ZNISZCZENIE. Elvis przypłacił te twoje durnowate pomysła zdrowiem a morze nawet i życiem to ty będziesz go miał na sumieniu. Ciebie i twoją matkę czeka jeszcze raz rozmowa z psychologami i oni roszczyg ą co z tobą zrobić.

-Dobra sam jemu już wystarczy
[Tom położył mi ręke na ramieniu rzucając mi wymowne spojżenie]

Popatrzyłem wtedy na chłopaka który cały dygotał a w oczach miał łzy wtedy go puściłem i pokuśtykałem w stronę Pxeniksa Arnold oddał konia siostrze Penny i pobiegł za raz za mną.

-Teraz ty prowadzisz, skręciłem chyba kostkę

-Dobrze szefie, ale radił bym ci rezonans głowy bo jak do ciebie podszedłem to byłeś nie przytomny, tak za 3-4 minuty.
Wiesz morze to nic poważnego ale lepiej dmuchać na zimne co nie?

-Masz rację, ruszaj już.

Skip taim w remizie......

Po zaparkowaniu Phenixaw remizie kapitan Steel utarł Samowi trochę głowę za tą jazdę kturą zrobił Normanowi że, niby dzieciak jest roszrzęsiiny i tak dalej ale Sam się tym bardzo nie przejoł. Distał zwolnienie do końca dnia by poszedł na SOR by go dokładnie oblądneli , w zastępstjie wezwał Peeny która zaczeła zmianę od 12 rano.  Arnoldowi kazał odwieź Sama pod smiutkie drzwi SORU by mieć pewność że ten dotrze tam bez szwanku.

Na SORZE...

Sam wyczekał suę na poczekalni za 2 godziny zanim go wstępnie przebadali, ikazało się że ma złamaną kostkę i leków wstrząśnienie muzgu, zostawili go na noc pod obserwacją Sam wykorzystał tą okozję i poszedł sprawdzić jak czuje się jego przyjaciel. Znowu jego oczom ukazała się jego wątła sylwetka otoczona w szerz i w wzdłuż bandażami, z tą różnicą że, te nie przeciekały już krwią a wokuł niego nie było już tyle aparatury co przedtem. Powoli podszedł do jego łuszka siadając obok, dokładnie mu się przyjżał bo na jego tważ nie była już tak szczelnie opatulona opatrunkami. Znów pochwycił delikatnie jego dłoń która od razu się zacisneła.

- Widzę że ci się poprawia haha

Elvis uchylił leki powieki ukazując wzrok ktury krzyczał z bulu, takim wzrokiem wpatrywał się przez chwilę poczym zaszkluły mu się oczy, i jak by chciał coś lowiedzieć ale nie nugł przez rurkę w gardle i tylko zachrypiał.

- Cici nic nie mów musisz wypoczywać jak z tego wyjdziesz to sobie pogadamy( Sam się lekko uśmiechnoł poczym obtarł łze z jego policzka)- wszystko vędzie dobrze zobaczysz, jakoś się ułoży.

-Musi pan wyjść nie pożna tak przemęczać pazjęta( wściekły wzrok pielęgniarki od razu nie przepędził był w ręcz morderczy)
-Dobrze już wychodzę.
Skierowałem się do mojej sali leżałem tam z paroma innymi osobami, napisałem do kapitana że Elvisowi się poprawiło i się już wybudził. Poczym poszedłem spać w głowie mi strasznie dudniło, obuduiła mnie pielęgniarka która podpinała mi kroplóekę z przecik bukowymi, obudułem się dopiero na ranem. Odebrałem wypis i poszedłem do domu dziś miałem wolne planowałem cały dień przespać by jak naj bardziej się zregenerować po wczorajszym dniu. Miałem nadzieję że dziś Norman nie spali puł miasta i będe mugł spać spokojnie, bez obaw że, się nie obudzę haha.

W remizie...

Penny dalej prubowała swoich sił w gotowaniu wraz z przepisami Elvisa, kapitan tonoł w biurokracji a Arnold  z Elli wypełniali bojowe zadania kapitana.

-Aa ręce mi już puchną od tej brudnej wody

- Nie marudź mi też się nie chce ale trzeba się trochę oodlizać kapitanowi.

- Ale lizus z ciebie jak byś mugł, to byś mu do dupy właz hahaha.

-Bardzo śmieszne

- Dobra lepiej opowiadaj co się w czoraj stało?

-Sam zjechał od góry do dołu tego rudego dzieciaka, prawie się oopłakał i cały się trząsł

-  To ładnie, idę się przewietrzyć choć zrobimy sobie małą przerwę

Wyszliśmy przed remizę siadając na biurku

- Ej to nie ten rudy dzieciak patrz niesie kanister z bęzyną, gdzie on idze?

-W stronę domu Sama, lecę po kapitana.



Siemka nie zapomnijcie o gwiazdce z góry przepraszam za wszystkie błędy interpunkcyjne i ortograficzne, czekam na wasze pomysły na kolejne rozdziały. 1071 słów












Żołnierz z przymusuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz