IV

41 2 1
                                    

                          Conrad 👤

Podobała mi się wizja rozmów z tą dziewczyną. Po ostatniej akcji na ogródkach byłem niemal pewien, że to nie była jednorazowa sytuacja. Rozpoznałem ją od razu, kiedy tylko przekroczyła próg domu Johna. Próbowałem skupić się na imprezie, znajomych, ale nie byłem w stanie. Miałem jakieś dziwne przeczucie. Zmieniłem miejsce, żeby mieć szersze pole widzenia. Rozglądałem się po pomieszczeniu. Musiałem wyglądać jak zabujany szczeniak… Kiedy tylko zobaczyłem jak wychodzi ruszyłem za nią jak taran. Przepychałem się przez tłumy ludzi, oddając w locie jednemu z nich, mój kubek z piwem. Co tu dużo mówić, śledziłem ją. Śledziłem ją i miałem ku temu powody. Jej desperacki krok, mimika, postawa, która aż krzyczała do ludzi, wołała o pomoc. Jednak to wołanie było bezgłośne. Nikt nie zwracał na nie uwagi. Wtedy na moście… Nie mogłem na to pozwolić. Złapałem ją za sweter i pociągnąłem najmocniej, jak się dało. Doskonale zdawałem sobie sprawę, z czym mierzy się ta dziewczyna, musiałem jej pomóc. Los tak chciał, tak zdecydował. Po naszej pierwszej rozmowie na ogródkach poczułem, że to moje przeznaczenie, że moim przeznaczeniem jest pomóc tej dziewczynie wyjść ze stanu, w którym się znalazła.

Wrzeszczała na mnie. Normalne— Pomyślałem. Była w totalnym szale. W amoku. Nie poznała mnie… Spływał po mnie jej gniew. W takich sytuacjach nie można mieć chwil zawahania. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć, w czasie, kiedy my panikujemy. Nie chciałem do tego dopuścić, więc musiałem zachować zimną krew, choć w środku wszystkie wnętrzności parzyły mnie, a serce waliło jak młotem.
Kiedy karetka odjechała, wyjaśniłem wszystko z funkcjonariuszami i wróciłem do domu. Usiadłem na huśtawce w ogrodzie i po prostu zalałem się łzami. Wspomnienia zajęły moją głowę.

Deszcz lał jak z cebra, wiatr szalał, a księżyc świecił mocno, rzucając poświatę na dom. Było chłodno. Dwudziesty października… Siedziałem przy stole, czekając na przyjazd mamy… Wierciłem się na krześle, nie mogąc się doczekać, kiedy ją zobaczę. Tata patrzył to na mnie, to na brata. Był szczęśliwy, tak mi się zdawało. Wyczuwałem lekkie napięcie, ale to zapewne z ekscytacji. Usłyszałem samochód na podjeździe, więc od razu rzuciłem się w stronę drzwi.

— Mamo! — zawołałem, biegnąc w jej kierunku.
Trochę mnie wmurowało. Mama wyglądała inaczej niż kilka miesięcy temu. Wyglądała… Okropnie. Stanąłem jak wryty. Nie mogłem się ruszyć.
— Synu, jak dobrze Cię widzieć! Jak tyś wydoroślał! Jakiś Ty przystojny! Mój Ty kochany, mały Conradzie… Moje oczko w głowie. Uśmiechnij się, dlaczego masz taką minę?
— Mamo? Dlaczego wyglądasz tak… Tak słabo? — wyszeptałem, czując, jak zbierają mi się łzy pod powiekami.
— Wejdźmy do środka to porozmawiamy. Harry przyjechał? — Udawała, że nic się nie dzieje.
— Tak, jest. Siedzi w kuchni. — Podjąłem udawanie od mamy.

Atmosfera była tak ciężka, że można było ją kroić nożem. Czułem się jak obcy człowiek, jak intruz. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Nikt nigdy nie powiedział mi, po co mama wyjeżdża za granicę. Sądziłem, że do pracy, a przynajmniej tak mówił mi tata. Teraz, kiedy ją zobaczyłem, wszystko, co zjadłem w ciągu ostatniego dnia cofało mi się do przełyku. Błagam, niech to będzie sen. Koszmar.

— Możecie mi wyjaśnić, co się dzieje? Dlaczego się tak zachowujecie? Mamo, co z Tobą? Wyglądasz inaczej… — Nie wytrzymałem. Patrzenie na mamę sprawiało mi zbyt wielki ból.
— Synu, to jest długa historia. Porozmawiamy przy kolacji, a teraz nacieszmy się swoją obecnością. — tata odezwał się tonem dyplomaty.
— Nie będę czekał na wyjaśnienia, jestem waszym synem. Nie wiem, co wszyscy ukrywacie, ale chcę to wiedzieć. Teraz! — podniosłem głos z bezradności. Musiałem się dowiedzieć, teraz. Nie widziałem innej opcji.
— Mama umiera — powiedział bez emocji mój starszy brat. — to tyle Con.
— Coś Ty powiedział?! — Ryknąłem na niego.
Co za cholerny debil, z tego się nie żartuje. Zerknąłem na mamę, chcąc dowiedzieć się, czy to prawda. Jej mina, jej wzrok i milczenie dobiło mnie trzykrotnie. Spojrzałam też na tatę, ten z kolei miał minę, jakby miał zwymiotować pod stół.
Tego było za wiele. Nienawidziłem mojego brata, a teraz to już całkowicie pragnąłem, żeby zdechł. Kawał chuja. Nie obchodziły go uczucia innych, od zawsze tak miał. Egoistyczny, pierdolony dupek. Mama umierała, a on mówił o tym, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Wezbrał się we mnie gniew. Nie obchodziło mnie co powiedzą na to moi rodzice. Naprawdę mnie to nie obchodziło. Wstałem i po prostu wyjebałem Harry'emu w twarz, łamiąc mu nos. Złamałem nos starszemu bratu… Nie oddał mi. Popatrzył na mnie, po czym wyszedł z domu. Wybiegłem za nim. Nagle spłynęły na mnie potężne wyrzuty sumienia. Zostawiłem rodziców w jadalni. Wirowało mi w głowie, szumiało w uszach. Adrenalina podskoczyła gwałtownie. Biegłem za nim, nie miałem pojęcia dokąd się tak spieszy. Kiedy się zatrzymał i odwrócił do mnie, trzymając broń przy skroni, zamarłem. Po raz drugi tego dnia zabrakło mi słów, a moje ciało nie chciało współpracować. Nie wiedziałam co robić, jak się zachować. Chciałem to przerwać, ale nie wiedziałem jak. Chciałem mu pomóc… Ale kiedy tylko otworzył usta, ponownie zalała mnie fala gniewu.

— Może byłem chujowym bratem, ale na pewno byłem lepszym synem niż Ty. Nie zauważyłeś nawet, że nasza matka jest chora, że ojciec niedomaga. Było ciężko, ale Ty w głowie miałeś tylko szczeniackie wybryki. Pogodziłeś się, że mama wyjeżdża. Nigdy się nad niczym nie zastanawiałeś dwa razy. Nigdy. — powiedział suchym tonem Harry. — Teraz, kiedy matka umiera… Teraz, kiedy umiera ja też nie mam po co żyć. To koniec braciszku. Teraz sobie musisz poradzić sam. No może nie sam, a z tatą. Dorośnij.
— Jesteś tchórzem! Złamanym chujem, nie wart złamanego grosza! — wrzeszczałem na niego. Teraz to już naprawdę mnie wkurwił. — Jesteś tchórzem! Tchórzem, tchórzem, tchórzem!
— Jestem tchórzem, bo chce się zabić? Na Twoich oczach?
— Rób co chcesz! Nie interesuje mnie to! Możesz się nawet zabić za sekundę, a ja obiecuję Ci, że nawet nie zapłacze, bo wiem, że tego nie zrobisz. Odłóż tę spluwę i skończ to przedstawienie! — ryknąłem zdruzgotany i odwróciłem się na pięcie.
Nie przyszło mi nawet do głowy, że faktycznie mówił prawdę. Zacząłem się oddalać, kiedy usłyszałem szept.

— Obiecaj, chociaż, że czegoś Cię to nauczy.

A potem strzał. Dźwięk, który rozerwał mi bębenki i serce na pół. Rozerwał moją duszę, wyrwał ją i rozszarpał.

Pozwoliłem mu na to… Pozwoliłem, żeby to zrobił… Naprawdę byłem chujowym bratem. Bratem i synem…

Nigdy nie sądziłem, że życie pokaże mi dobrą stronę koszmarnych wydarzeń z przeszłości. Wszystko ma znaczenie, nic nie dzieje się bez powodu, a każdy syf z przeszłości daje nam lekcje na przyszłość. Nie, żebym wcześniej nie był takiego zdania. Teraz uderzyło to we mnie ze zdwojoną siłą.

Myślałem o niej. Zastanawiałem się, jak się czuję. Czy to nie jest tak, że kiedy uratujemy komuś życie, jesteśmy w jakiś sposób ze sobą związani? Tak właśnie się czułem. Odpowiedzialny i związany z tą tajemniczą dziewczyną. Nieświadomie stała się moją misją i moją pokutą.





🦋 Mamy perspektywę Conrada. Trochę krótko, ale grunt, że jest. Pardon za błędy, pozdrówki 😝

Solitude- Skazani na samotność 🦋Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz