III

56 2 1
                                    

Lecimy 🦋

Każdy kolejny dzień był taki sam. Śniadanie, obiad, piguły, kolacja. Nikt mnie nie odwiedzał, nikt ze mną nie rozmawiał bez doszukiwania się podtekstu i zupełnie nikt, nie pytał się mnie szczerze, jak się czuję. Ci, którzy tutaj pracowali, robili to, bo musieli. Ich tak naprawdę nie interesował mój los. Może mi współczuli czy coś. Ja, nie potrzebowałam niczyjej łaski. Codziennie, dzień w dzień zajmowałam się zaplataniem bransoletek z włóczki, którą znalazłam na dnie mojej torby przy rozpakowywaniu. Kiedyś zabierałam ze sobą sporo włóczek na wakacje, by mama mogła mi wplatać kolorowe pasma we włosy. Kłębek włóczki musiał leżeć w tej walizce wieki. Może to przeznaczenie?
Może to miało mi pomóc się wyciszyć?

— Kochanie pospiesz się, tata już czeka na nas w samochodzie!  — wołała za mną mama.
— Już idę! Nie wiedziałam, jaki kolor włóczki wziąć w tym roku, ale ostatecznie wybrałam czerwoną! - krzyczałam radośnie, zbiegając po schodach.
— Będziesz miss naszego jeziorka! Jak co roku! A teraz pakuj się do samochodu, bo nam woda w jeziorze wyparuje od tego ciepła!
— Nie mogę się już doczekać!  Zapleciesz mi dziesięć warkoczyków, albo sto!
— Będziesz miała tyle warkoczyków, ile tylko zapragniesz. — powiedziała mama, czochrając mnie po czarnych włosach.

— Ile bym dała, żeby znowu czuć się jak wtedy... — pomyślałam.

Po kilku godzinach siedzenia na łóżku, zaczynałam czuć lekki dyskomfort. Postanowiłam przejść się po korytarzu i rozprostować trochę kości. Założyłam moje klapki z pandą i powolnym krokiem wyszłam z sali. Spacerowałam od końca do końca, zaglądając do sal obok. Minęło już kilka dni, a ja nikogo stąd nie kojarzyłam. Może warto byłoby się z kimś poznać? Przystanęłam przy gablotce z informacjami. Były tu rozpisane numery sal, droga ewakuacyjna i godziny odwiedzin. Nie wiem czy to zrzędzenie losu, czy mój pech, ale przez drzwi od mojego oddziału weszła Valentina z Richardem. Mogłam nie patrzeć na tą przeklętą gablotkę! Przeniosłam na nich wzrok i obserwowałam ich w skupieniu. Czekałam na ich ruch. Nie widziałam ich od tygodnia.

— Jak się masz Lauren? Jak się czujesz? — zapytał radośnie Richard.
— Cóż, ja... Sama nie do końca wiem...
— Może pójdziemy do Twojego pokoju i porozmawiamy? Przynieśliśmy Ci, z Richardem Twoje ulubione babeczki karmelowe. — powiedziała radośnie Valentina.
— Babeczki mnie przekonały. — odparłam zgodnie z prawdą, po czym ruszyłam przodem do pokoju.

Usiadłam na łóżku i zachęciłam gestem ręki swoich opiekunów, by zrobili to samo.

— Przepraszam was za to wszystko co nagadałam ostatnim razem... Jest mi przykro, że was okłamywałam. Nie wiem jak się czuję, nie potrafię tego zdefiniować. Czuję pustkę. Po ostatnim rollercoasterze emocjonalnym mam zjazd.  To wszystko jest bardzo zagmatwane... — powiedziałam skubiąc skórki przy paznokciach, unikając ich spojrzenia.
— Nie gniewamy się na ciebie kochanie... Chcieliśmy Cię przeprosić. Tak naprawdę mało z Tobą rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że to też nasza wina... — odparła Valentina, tonem sugerującym wyrzuty sumienia.
— Jasne, rozumiem. Przyjmuje przeprosiny, ale proszę, nie wymagajcie ode mnie za dużo. Na ten moment nie chcę niczego zmieniać. Nie mam na to siły.
— Rozumiemy, nie będziemy naciskać, ale obiecaj nam, że będziesz walczyła z tym świństwem. Nie dla nas, ale dla siebie. A przede wszystkim, dla swoich rodziców...— Richard patrzył na mnie ostrożnie, po czym oboje razem z Valentiną wyszyli z mojego pokoju.

Cieszyłam się zrozumieniem z ich strony. Nie naciskali, nie chcieli się na siłę wpierdalać. Po prostu dali mi przestrzeń i czas. To było jedyne czego teraz potrzebowałam. Tak przynajmniej myślałam. Z racji tego, że mój stan przez ostatni tydzień się lekko polepszył, ordynator pozwolił mi korzystać z telefonu.
Zaraz po wyjściu moich opiekunów od razu go odblokowałam. Weszłam w wiadomości, jakoś tak impulsywnie...

Solitude- Skazani na samotność 🦋Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz