- Dziękuję - rzekł słabym głosem książę. - Gdyby nie ty... Na pewno bym zginął.
- Wasza Wy... Blan. Nie powinieneś mi dziękować. Robię to, co do mnie należy i wywiązuje się ze swoich obowiązków. Ten stary dzik żarliwie bronił swojego terytorium, bo w końcu to on jest tu królem, a my tylko nieproszonymi gośćmi. Nawet ludzie tak postępują. Tak właśnie czynią władcy. Eliminują swoich potencjalnych wrogów, by zachować pewność swojej pozycji.
Everett nie mógł pojąć, jak bardzo nieświadomym prawdziwego niebezpieczeństwa jest czarnowłosy młodzieniec. Dlaczego w swoim obecnie największym zagrożeniu dopatruje się sojusznika, a nawet przyjaciela? A może to tylko gra pozorów, bo książę wie, co go czeka
i próbuje odwlec wyrok lub nawet wyswobodzić się, gdy kat straci czujność, przypłacając to własnym życiem? Dlaczego nie może milczeć? Co magicznego jest w jego słowach, gestach
i wyglądzie, że serce staje się tak niespokojne, mimo wieloletniej bierności?Zabójca dzika odgarnął wilgotne od potu kosmyki włosów z czoła, otrzepał ubranie
i wyciągnął ze zwierzęcia sztylet. Smukła i ostra broń, zwieńczona złotą rękojeścią
z drogocennymi kamieniami (zbyt kosztownymi na sakiewkę młodego myśliwego) przybrała teraz barwę ciekłego szkarłatu. Łowca oczyścił ostrze skrawkiem płaszcza.Książę był nadal roztrzęsiony, chociaż starał się odważnie stawić czoła nowym lękom. Sięgnął do podręcznej torby, na której starannie wyhaftowano królewski herb - białego niedźwiedzia w złotej koronie, stojącego dumnie na tylnych łapach; tło herbu stanowił krzew czerwonych róż i dwie bliźniacze wieże. Blancius wyciągnął chusteczkę (także z herbem królewskiego rodu oraz jego imieniem), blaszaną buteleczkę ze źródlaną wodą i mały pojemniczek z tajemniczą zawartością.
Niepewnym krokiem przeszedł obok martwego dzika. Po rumianym policzku młodzieńca spłynęła kryształowa łza, którą otarł wierchem bladej dłoni. Jego wargi były znów boleśnie zaciśnięte. To zbyt brutalna scena, do której nie zdążył przywyknąć. Na zamku widywał wypchane zwierzęta i magiczne potwory różnego gatunku, upolowane przez znakomitych myśliwych z całego królestwa. Nie były one jednak umorusane krwią i brudem. Ślady wszelkich zranień zostawały bardzo dokładnie zamaskowane przed oficjalną prezentacją, by ich widok był jak najbardziej znośny, a dla niektórych gapiów nawet
w pewien sposób przyjemnie tryumfalny.Blancius nie lubił przebywać w komnatach, w których znajdowały się owe makabryczne trofea. Odmawiał też jedzenia mięsa. Jego posiłki stanowiły wyłącznie gotowane, duszone, pieczone i smażone jarzyny. Nie chciał jeść drobiu, wieprzowiny czy dziczyzny, skoro sady i ogrody obfitowały w smaczne owoce, warzywa i zioła, w zupełności mu wystarczające. Często pomagał kucharkom w zamkowej kuchni i tym samym nauczył się przygotowywać smaczne, a co najważniejsze - jarskie dania. Równie doskonale radził sobie także z innymi obowiązkami domowymi, które chętnie wykonywał. Dzięki temu zdobył cenne i praktyczne umiejętności, jak również sympatię mieszkańców zamku, chwalących jego pracowitość, życzliwość i bezinteresowność.
Książę stanął naprzeciwko Everetta. Otworzył manierkę i wylał jej zawartość na śnieżnobiałą szmatkę. Uniósł ją potem ku zdziwionej twarzy łowcy.
- Pozwolisz? - zapytał i przyłożył mokrą chusteczkę do policzka rannego mężczyzny. Ten cicho jęknął. - Twój policzek krwawi. Nie możemy tego tak zostawić. Gdy wrócimy na zamek, medycy należycie cię opatrzą. Dworzanie pomyślą z pewnością, że głupi książę pomylił królewskiego łowcę z niedźwiedziem i dotkliwie go poturbował lub nawet postrzelił z kuszy - to powiedziawszy, badawczo spojrzał na wyższego od siebie towarzysza. -
A przecież ty nie wyglądasz jak niedźwiedź. Jesteś postawny i silny, ale... Przepraszam... Ja... Nie chciałem cię obrazić... Niedźwiedzie są duże i straszne, ty jesteś duży, ale nie jesteś straszny... Za dużo mówię. Nie gniewaj się. Ja tylko chcę ci się jakoś odwdzięczyć i mam coś, co na pewno pomoże. Blan, ty głupku zamilcz wreszcie!Po tej surowej nagannie skierowanej we własną stronę, szczery, lecz niepewny uśmiech rozszerzył usta księcia. Jego wargi, które już wcześniej były nadzwyczajnie czerwone, przybrały teraz barwę świeżej krwi. Serce Everetta znów załopotało gwałtownie. W głowie szybko, niczym jedna z jego strzał, poszybowała krótka myśl.
A jeśli...
Blancius odkręcił wieczko słoiczka i nabrał dwoma palcami galaretowatą maź, która drażniła nozdrza silną wonią.
- To lekarstwo. Mieszanka leczniczych ziół, które koją ból i przyśpieszają gojenie ran - wytłumaczył, smarując podłużną ranę, rozciągającą się od prawego ucha po kącik ust łowcy. - Specyfik przygotowała moja ukochana opiekunka z lat dzieciństwa i najlepsza przyjaciółka na zamku. Genevie zrobiła dla mnie tę maść, gdy dowiedziała się, że wychodzę do lasu i to
w dodatku na polowanie. Kochana Genevie... Zawsze wszystkowiedząca i zapobiegawcza. Już słyszę jej głos, gdy wystrzela, jak z armaty „olaboga, a nie mówiłam!" lub „olaboga, las to nie miejsce dla dziecka!". Ona wciąż traktuje mnie jakbym dopiero opuścił kołyskę i wciąż ssał kciuka podczas snu. Już tego nie robię, zapewniam cię. Przysięgam! Genevie jest niemożliwie nadopiekuńcza, ale nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nie wyobrażam sobie, gdybym i ją musiał stracić. Opiekuje się mną odkąd... - tu na moment przerwał, aby nabrać powietrza. - Odkąd moja matka poważnie zachorowała i nikt nie był w stanie jej wyleczyć. To dla Genevie zrobiłem ten bukiet - rzekł i wskazał na wielobarwny stosik porozrzucanych dzikich kwiatów, które wcześniej upuścił. - Bardzo ją kocham, a ona kocha mnie.Każde muśnięcie delikatnych opuszków książęcych palców zdawało się trwać wiecznie. Każdy kolejny dotyk, drażniący skórę i krótki, szorstki zarost powodował dziwny, nieprzyzwoity dreszcz i naprzemienne uderzenia zimna i gorąca. Serce Everetta Conalla waliło z siłą katedralnego dzwonu, a źrenice zielonych oczu rozszerzyły się do granic możliwości. Czuł się nieswojo, czuł się dziwnie, czuł się tak jak nigdy przedtem.
- Już wystarczy. Jest o wiele lepiej. Dziękuję. - rzekł nagle i odwrócił twarz, wbijając wzrok (tak jak przedtem ostrze) w cielsko martwego odyńca. Rana nie piekła już tak boleśnie. Łowca nie był pewien czy spowodowała to magiczna moc cuchnącej mikstury czy też kojący dotyk księcia.
- Mam nadzieję, że to pomoże. Ziołowa maść powinna uśmierzyć ból. Po powrocie będę nalegał jednak, żeby zajął się tobą prawdziwy lekarz lub nawet sama Genevie - powiedział strapiony Blancius i ruszył w kierunku swojej torby, którą pozostawił opartą o korzeń olbrzymiego drzewa, pokrytego licznymi naroślami w postaci grzybów.
Słońce już dawno znikło za horyzontem i ciemne, pochmurne niebo przyjęło nowego zarządcę i jego liczne siostry - księżyc i gwiazdy. To najlepszy moment, by spełnić rozkaz króla Ravengara. Everett nie może zwlekać dłużej. Każda minuta w obecności tej dobrodusznej istoty dekoncentruje go i miesza w głowie. Jeśli do północy nie zabije księcia, sam straci życie - to pewne. Zostało jednak niewiele czasu, gdyż zmrok spowił już las, a Blancius był wciąż żywy...
CZYTASZ
Baśń o Magicznym Zwierciadle i Zatrutym Jabłku
Romance„Baśń o Magicznym Zwierciadle i Zatrutym Jabłku" to porywający retelling klasycznej baśni braci Grimm, który odkrywa nowe, zaskakujące oblicze tej znanej opowieści. Królewski łowca Everett Conall musi podjąć trudną decyzję, gdy złowrogi i zazdrosn...