Rozdział V „Na zamku"

29 13 0
                                    

Burza rozpętała się na dobre. Deszcz bębnił okrutnie w oszklone okna, niestrudzenie wygrywając ponurą kaskadę dźwięków. Jasna błyskawica raz po raz przeszywała czarne niebo i gwałtownie oświetlała hol. Wszystkie przedmioty, które zrodziły się z potrzeby przepychu i próżności właścicieli, zdawały się być wtedy czysto białe.

Ciemny korytarz wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Dogasające świece
w złoconych kinkietach rzucały słaby blask na srebrzyste zbroje, ustawione w nienagannym szeregu. Pomiędzy majestatycznymi kolumnami zwisały plecione i haftowane gobeliny. Gdzieniegdzie znajdowały się wielkie porcelanowe wazy, na którym misternie wykonane malowidła i wzory, zdawały się ożywać oraz przedstawiać bajeczne historie o dalekich krajach, rajskich ogrodach i niewyobrażalnych abstrakcjach ludzkiego umysłu. Fantazyjne pejzaże i portrety dostojnych władców zdobiły kamienne ściany. Wśród nich podziwiać można było rodzinny portret księcia i jego rodziców.

Królowa Lillian, o niezwykle jasnej skórze i włosach tak blond, że wydawały się wręcz białe, przyciągała wzrok swoją eteryczną urodą. Jej oczy lśniły niczym diamenty, odbijając każdy promień światła i dodając jej spojrzeniu niezwykłej głębi i blasku. Ubrana
w zwiewną białą suknię zdobioną misternymi haftami róż i śnieżynek, wyglądała jak wcielenie piękna i delikatności.

Król Tristan, niezwykle przystojny i dostojny, emanował pewnością siebie i dobrocią. Jego czarne jak węgiel włosy kontrastowały z równo przystrzyżoną brodą, dodającej mu szlachetności. Szaty króla w kolorze głębokiej czerwieni były bogato zdobione rubinami, które migotały niczym ogniki, podkreślając jego majestatyczny wygląd.

Stojąc pośród krzewów róż, królowa Lillian i król Tristan trzymali za dłonie uśmiechniętego małego księcia, którego cera była tak biała jak śnieg, włosy czarne niczym heban, a usta czerwone jak krew. Obraz ten, uchwycony przez mistrza pędzla, doskonale oddawał urok i czar królewskiej rodziny, tworząc scenę pełną harmonii i miłości, zdawającej się emanować z samego płótna. Cień czarnych chmur niosących kolejne przykre zdarzenia, nie zdążył jeszcze dosięgnąć i rozproszyć ich szczęścia.

Everett Conall minął ten obraz z surową powagą. Tłumił w sobie większość emocji, które mogłyby być oznaką pozornej słabości. W tak obcym otoczeniu i niesprzyjających okolicznościach, poczuł ogromną samotność i trwogę, które kłuły go w serce, niczym cierń róży.

W przemarszu towarzyszyło mu dwóch postawnych i uzbrojonych strażników. Nim jednak dotarli pod ogromne hebanowe drzwi, grom przeszył niebo jeszcze wiele razy,
a przerażający huk niósł się echem przez długi czas. Dwuskrzydłowy portal, wzbogacony
o stalowe okucia i antaby w kształcie paszczy wściekłego niedźwiedzia, wydawał się osłaniać przystań najgorszych koszmarów. Everett wiedział co, a właściwie kto, znajduje się za tymi wrotami. Jeden ze strażników pociągnął za kołatkę.

Korytarz znów przeszyły oślepiająco jasne światło i ryk grzmotu, po których nastała cisza.

Baśń o Magicznym Zwierciadle i Zatrutym JabłkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz