Vander spuścił wzrok, rękawem przetarł zakatarzony nos. Prędko znudziły mu się krwawe barwy zachodzącego nad bentańską stolicą słońca. Ikarnum, kojarzące się dlań jedynie z hańbą dla ludzkości, z racji swego położenia stało się teraz główną kwaterą dowództwa Sojuszu. Chorąży ubolewał nad tym faktem, lecz potrafił wznieść się ponad osobiste krzywdy. Ragostin był dla niego ojcem, którego w tak podły sposób nagle utracił.
Żal do całego świata nieco osłabiły wieści o spodziewanego w dniach najbliższych przybycia delegacji Deferastu. Przyłączenie się Ludzi Lasu do misji Sojuszu miało znaczenie niebagatelne, szczególnie wobec znacznej w skutkach decyzji, którą Vander miał lada chwila podjąć. Serce, choć nieulękłe i pełne czysto lunarskiej nadziei, toczył wstrętny niepokój. Skarbem była tedy obecność Ratherdary, zdolnej leczyć każdy jego rodzaj.
- Jeszcze nad tym rozmyślasz? – spytała miękko – znów widzę w tobie rozterkę...
- Każdy mój rozkaz wiele kosztuje – przerwał jej, odwracając się. Ostatnie tygodnie wyraźnie przydały mu zmarszczek i obciągnęły twarz na policzkach – nie ma drogi odwrotu. Qabriela posłała już rozkazy, armia Tharmitra jest coraz bliżej.
Rozmowę przerwało pospieszne szuranie na korytarzu.
- Przybył goniec Vlota. Niesie wieści z zachodniego frontu.
- Wprowadź – odparł Vander. Zaraz też przed lunarską parą decydentów stanął gładkolicy Vlota, ten sam Lunarczyk, który brał udział w obronie oblężonej Limii.
- Sinnet padł – zameldował bez zwłoki – kraj cały zajęty przez armie Lohmeera, najwyższego wodza. Gdy załamał się opór na północnych skrajach, niedobitki cofnęły się do Genringu. Skryli się tedy Sinnetanie za plecami kasztelańskich kompanii z Fettenfors. Wówczas do boju ruszyło kilka brygad konnicy z Arnulii, opuszczając swój obóz na zachód od Dorrenheim. Wspólnym wysiłkiem powstrzymali dalszy marsz Lohmeera. Znów nastał czas okopów.
- A co z samą Arnulią? – dopytywała Ratherdara.
- Znikąd pomocy, pani – ponuro orzekł Vlota – Fundlar zobojętniał na sąsiadów do reszty, o Zennitach wspomnieć nawet nie wypada.
- Zawsze to samo – mruknął gniewnie Vander – 'nas to nie dotyczy.' Kurwie syny...
- Stepy arnuliańskie zalała fala kilku dywizji lekkozbrojnej piechoty Persingów, wsparta przez wsparcie łucznicze. Lohmeer pozostawił na południu zaufanego kamrata, zwą go Harron, też Vellota. Wedle moich wieści opór wciąż stawiają jeszcze oddziały na północy Arnulii, lecz coraz bliżej majaczą im już masywy Anta Lae'mari i groźba okrążenia.
- Dowiedziałeś się czegoś o Risterze?
- Żyje. Ciało przezwyciężyło zakażenie. Ból wszak uniemożliwia mu czynny udział w obradach naczelnego sztabu. Dochodzi do siebie w lazaretach mistrzów spod Fettenfors.
- To wszystko?
- Nie, pani – z tymi słowy goniec wygrzebał spod płaszcza kilka zawiniątek. Ratherdara dostrzegła, że Vlota nie jest w stanie w pełni wyprostować prawej ręki – natknąłem się na współtowarzysza, oto listy z pieczęcią kasztelana Mira Ana. Oględnie mówiąc, Deferianie nie zdążą wysłać nam na pomoc swych korpusów ekspedycyjnych. Do tego dochodzi konieczność przegrupowania własnych straży nadgranicznych.
- Dziękuję. Wkrótce dostaniesz listy dla Ristera i Genringów. Spocznij nieco, lecz wpierw chodź ze mną. Ten obrzęk na ramieniu nie wygląda dobrze.
***
- Możemy zaczynać.
Vander chrząknął, raz jeszcze przebierając w palach otrzymane od Vloty listy.
CZYTASZ
Kroniki Endalmaru, tom 2. Arkana przeszłości
Fantasy... i znów wojna. Strata, ból, cierpienie. Prześladowanie. Krew. Endalmar nie jest baśniowym wyjątkiem, człowiek nie uczy się na błędach. Nabrzmiały stos zaniedbań musiał w końcu runąć efektownym tyglem mrocznych konsekwencji... Elena, niebezkrytycz...