Rozdział 14. Sroga odpłata

4 3 0
                                    

- Przybyli w środku nocy. Wpierw kręcili się pośród ruin Errapoli, ale tam nie pozostawał już żaden z naszych. Ruszyli więc dalej na północ, ku drewnianym, bliźniaczym wieżom nieopodal granicy z Holianem. Tam obozowała cała nasza kompania. Cała! Zauważono ich przypadkiem, czmychających spod stóp jednej z wieżyczek. Nie wiadomo jak się tam dostali, lecz ciągle wydaje mi się, że chcieli, by ich odkryto. Nic przy sobie nie mieli. Rozkazy i krzyki nie poskutkowały, poczęli uciekać. I uciekli. A przynajmniej tak się wydawało. Naraz szum i światło przeszyły nocne powietrze. Niebieski ogień na długim grocie pofrunął wprost pod zachodnią wieżę. Wybuch był ogromny, połowa wieżyczki od razu zamieniła się w drzazgi, zwalając się wprost na drugą. I tyle ich widziano. Kompania zaś znów się cofnęła. Wpierw od Errapoli pod granicę. Teraz zaś do Holianu.

Vander nerwowo pocierał czoło, Ratherdara westchnęła głęboko, Erasta zacisnął pięść. To wszystko, co w owej chwili mogli uczynić.

- Velloci nie poprzestaną, odpowiedzmy tym samym – grzmiał Erasta, lecz jego słowa uleciały w próżnię, bowiem w tej samej chwili rozniósł się doniosły meldunek z korytarza zamku na Hardarze:

- Rister Larrendum i towarzysze!

Chwilę później w drzwiach stanął hablarski mąż. Od kilku już dni czuł się świeżo i zdrowo, choć ciało nie odzyskało jeszcze pełni swej dawnej siły. Towarzyszył mu Axell, kasztelan Genringu, dwóch najwyższych jeźdźców Arnulii, jak nazywano tam trzymających władzę oraz kilku przedstawicieli Sinnetan, gdyż lud ten utracił w ostatnich starciach swego kasztelana. Wszyscy zajęli miejsca w głównej komnacie audiencyjnej kasztelana Holianu. Obyło się bez zbędnych czułości, jako że czas temu nie sprzyjał. Vander prędko przeszedł do rzeczy.

- Jakieś problemy w drodze? Napotkaliście coś niepokojącego?

- Jak mniemam masz na myśli ostatnie wypady Vellotów? – spytał Rister poprawiając się na krześle. Wciąż nie wyzbył się całkowicie bólu rwącego go w stawach.

- Nic, panie – ozwał się starszy spośród Arnuliańczyków – drogi aż nazbyt spokojne. Od przekroczenia granic z Renarvią przestaliśmy już odwracać się za siebie.

- Czyż Persingowie nie ustawili zwiadu nieopodal waszego obozu? – włączyła się do rozmowy Ratherdara – jakże to udało wam się niepostrzeżenie wyrwać z Genringu?

- Nie tylko Persingowie potrafią posługiwać się sztuczkami – Rister poprawił zmechrane włosy zachodzące mu już na ramiona - oszukaliśmy oczy ich zwiadu. Noc przed naszym wyruszeniem, gdy wszystko co niezbędne było już spakowane, przystąpiliśmy do działania. Genring, jak być może wiecie, słynie z tworzenia kukieł. To właśnie kukły musiały wprowadzić niemały zamęt pośród wroga, kiedy ten wreszcie wkroczył do naszego obozu. Tak, dzięki rzemiosłu Genringów ustawiliśmy liczne kukły w różnych miejscach od zachodu, gdyż tylko tamte tereny zdołał do tego czasu zająć Lohmeer. Wbite w ziemię na ciosanych, giętkich trzonkach poruszały się lekko na wietrze we wszystkie strony. Z takiej odległości z jakiej stale nas obserwowali, nie sposób przejrzeć podobnej sztuczki.

- Jesteś pewien, że nie widzieli w którą stronę się udaliście?

- Nie, z pewnością. Nim zaświtało, dawno nie było już nas w zasięgu wzroku, bowiem bagaże były lekkie, a nogi wypoczęte.

- Nie trudno się domyślić, gdzieście się udali – skwitował straszliwie ponury Vander – tylko tutaj istnieje jeszcze jakikolwiek opór.

Ratherdara spojrzała na chorążego, jak gdyby chciała powiedzieć: nie, jest jeszcze ktoś. Słów tych nie wypowiedziała jednak na głos, składając jedynie ręce jak do modlitwy.

Kroniki Endalmaru, tom 2. Arkana przeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz