Rozdział 10. Narodziny trzeciej siły

5 3 0
                                    

- Eleno! Wróciłem.

- Jestem tutaj.

Minął tydzień, odkąd dwójka wygnańców odkryła zapomniane podziemia pod Trzema Wieżami. Stale myszkowali po odnalezionych włościach, nie mając pojęcia o wydarzeniach na północy. Jednakże myśl o punkcie oporu wobec Qabrieli kiełkowała i rosła każdego dnia, a dalekosiężne plany snute przez Elenę zadziwiały i samego Aldoriana. Hablarczyk wciąż dawał kolejne pokazy sceptycyzmu. By zamiary przekuć w czyn potrzeba ludzi. A komu też można zaufać na tej oschłej z cnoty prowincji?

- Spójrz – powiedziała Elena, uśmiechając się na powitanie – przeglądałam wszystkie te szaty. Każda komnata na piętrze jest ich pełna. Zupełnie nietknięte ani przez mole, ani czas!

- Chodź ze mną, pokażę ci coś.

- Gdzie?

- Na zewnątrz.

Zaciekawiona Elena zerwała się i podążyła za Aldorem. Ten poprowadził ją do wyjścia, tuż przed miraż skały. Drogę znali już doskonale, kilkukrotnie wychodzili z podziemi, okrążając okolicę w pobliżu południowej Farieli. Niebawem zagłębili się w las. Szli na zachód, a po kilkunastu minutach przedzierania się chyłkiem pośród niskiego podszytu i skarłowaciałej leszczyny, wyszli na osłoniętą niemal z każdej strony polanę, częściowo otoczoną przez skalne nawisy. Aldor podbiegł ku kamienistej ścianie, wyjrzał ostrożnie i dał znak Elenie, by uczyniła to samo. Oboje stale zachowywali czujność przechodzącą nieraz w przesadę. Byli wszak poszukiwani, a sama Qabriela skierowała ku nim część swej uwagi.

- Zobacz – powiedział Aldor, wskazując pozostałości niewielkiego paleniska.

- Ktoś niedawno tutaj ucztował – stwierdziła – wygląda jak sklecone naprędce.

- To prawda. Spójrz. Gdyby to byli Czarni, ich ślady wyraźnie odcisnęłyby się na odsłoniętym gruncie. Obozy Tolgarów widywałem wielokrotnie, chaos, nieład, kości porozrzucane w promieniu na dwadzieścia łokci. Lerendalskie hanzy nigdy nie ucztują na tak odkrytym terenie, a Vellotom obozy do niczego nie potrzebne.

- Cóż z tego? Nie każdy całe życie bada tropy – burknęła.

- Chcę ci powiedzieć – przerwał na chwilę, gdy tuż nad jego głową przemknęła mała wilga – że góra dobę wstecz obozowała tu grupka ludzi. Żadni zbrojni, ani Persingowie... rzekłbym nawet, że to jacyś uchodźcy, mała rodzina... albo grupa kobiet z dziećmi. Najpewniej uciekają. Wiesz co się z nimi stanie, jak natkną się na Persingów?

- Takich ludzi są tysiące – Elena załamała ręce – nie tylko w Lerendalu.

- Zgoda. Ale my właśnie jesteśmy w miłościwie nam niegdyś panującym Lerendalu.

- Chcesz ich wytropić? Kimkolwiek są?

- Oczywiście, w końcu nie na darmo noszę ten naszyjnik... Zresztą, chcesz przeciwstawić się Qabrieli grożąc jedynie palcem? Potrzeba nam ludzi, by twe plany stały się rzeczywistością.

- To mogą być jacyś łajdacy, najemni kondotierzy albo...

- Albo ludzie w potrzebie. A co do łajdaków i kondotierów... od tego masz mnie.

Uśmiechnęła się, kiwając głową. Aldor spodziewał się, że przejście ze słów do czynu przyjdzie jej z wielkim trudem. Dotąd wciąż nie zdawała sobie jeszcze sprawy, na co właściwie się porywa. Poszukiwania sprzymierzeńców niosły z sobą mnóstwo konsekwencji. Dość powiedzieć, że zdradzenie komukolwiek nieznajomemu cudów podziemnego świata mogło doprowadzić do tragedii... Jakże drogocennym darem są ci, którym można w pełni zaufać!

Kroniki Endalmaru, tom 2. Arkana przeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz