I. 4

90 17 267
                                    

Zasługuję na chwilę dla siebie. Czas relaksu, bez konieczności konfrontowania się z kimkolwiek. Mogę w końcu się zregenerować. Po ciężkiej pracy w końcu na to zasłużyłam. Migiem zrzucam z siebie ubrania i pomału schodzę do przyjemnej wody. Obmywam się nią powoli, a gdy już w niej jestem, zanurzam się razem z włosami. Kiedy wynurzam się, mój wzrok ląduje na osobę, której nie miałam ochoty oglądać przez najbliższy czas.

Abanoub przygląda mi się bardzo dokładnie. Nie wiem, jak długo tu jest, ale nie zamierzam odzywać się jako pierwsza. Nie mogę też go stąd wyrzucać. Zacznie mi prawić kazania, że to on jest faraonem i ma dostęp do każdego miejsca, więc może z tego korzystać według własnego uznania. Jedyne co mi zostaje, to nie zwracać na niego uwagi. Podchodzę do miejsca siedzącego w wannie i tam zasiadam. Woda sięga mi nieco ponad dekolt i spoglądając na męża, doskonale wiem, co sobie właśnie wyobraża.

– Nie przychodzisz na śniadania – odzywa się w końcu, a ja odwracam wzrok. Nie mam zamiaru z nim rozmawiać na ten temat. Ja już skończyłam o tym rozprawiać w jadalni jakiś czas temu. On po ponad dwóch tygodniach postanawia do tego wrócić. Szykował mowę przez ten czas? Dlatego tak długo zwlekał?

Dalej go ignoruję, podsuwam się do brzegu wanny i sięgam po jakieś mydło, ale nie jest mi to dane. Gdy podsuwam je do siebie, faraon chwyta mój nadgarstek. Gromię męża wzrokiem, ale to go nie wystrasza. Wręcz przeciwnie, kuca przy mnie i zaczyna gładzić moje ramię. Przymykam oczy i staram się ukryć to, jaką przyjemność mi sprawia. Pomału z namaszczeniem i niebywałą delikatnością przesuwa swoją dłoń, aż do mojej szyi, gdzie chwyta spokojnie za mój kark, gładząc go palcami. Gdy moje wargi opuszcza ciche westchnienie, ganię się za to. Zaciskam szczękę i otwieram oczy. Abanoub uśmiecha się pod nosem, zadowolony z tego, co udało mu się osiągnąć.

– Dziwisz się? – Wyrywam się w końcu, gdy odzyskuję zdrowy rozsądek. Chwytam szybko za kosmetyki do pielęgnacji ciała i wracam na poprzednie miejsce. – Skoro ja nie mogę mieć tego, czego chcę, to ty też nie.

– Elletro, to tylko dzieci – wzdycha zrezygnowany.

– To nie są tylko dzieci. To są twoje dzieci – grzmię i gwałtownie wstaję. Kiedy zauważam, że jego wzrok wylądował niżej, z powrotem się zanurzam. Nie będę go dekoncentrować. Może sobie tylko o nich pomarzyć. – Nie mam zamiaru zajmować się obcymi bachorami, już ci to tłumaczyłam – dodaję nieco spokojniej.

Abanoub zaciska szczękę, a ja odwdzięczam się lodowatym spojrzeniem. Obserwuję go i zauważam, że powoli zdejmuje korony. Zaraz po tym odrzuca płaszcz i pozbywa się reszty odzienia. Stoi przede mną tak, jak go Pan Bóg stworzył, a ja staram się złapać powietrze do płuc, co idzie mi ciężko. Chyba zdążyłam zapomnieć, jak się prawidłowo oddycha. Przyglądam się mu, ale nie twarzy, mój wzrok już dawno obrał sobie inny widok. Patrzę niżej i staram się opamiętać. Przecież jestem zła na niego, nie pozwolę się tak ograć.

To on ma słuchać mnie, nie ja jego. Moje męki kończą się z chwilą, gdy mąż schodzi po schodkach do wody. Powoli, spokojnie, zanurza się cały i podchodzi do mnie. Gdy z oczu tracę jego męskość, wzrok znów odnajduje twarz. Jest zadowolony i nawet tego nie ukrywa. Nerwowo oblizuję wargi i staram się odwrócić wzrok. Nie mam zbyt dużo czasu, bo chwilę później Abanoub chwyta mnie za podbródek i karze mi spojrzeć w swoje pociemniałe z pożądania oczy. Zbliża się do mnie, a moje serce wali jak oszalałe. Szybko odgaduje, co jest, a raczej kto jest, moją słabością.

Delikatnie muska moje usta, na co przymykam oczy. Gdy jego wargi zjeżdżają niżej, automatycznie zarzucam ręce za jego szyję. Abanoub szybko chwyta mnie w talii, obraca i siada w wyżłobieniu. Na chwilę się odrywamy i wpatrujemy w oczy. Doskonale widzę, że chce coś powiedzieć, przez jego twarz przepływa małe zawahanie. Nie wydaje mi się, że spodoba mi się to, co padnie z jego ust.

Homo Viator [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz