III. 18

12 6 30
                                    

Siadam w końcu w swoim ulubionym miejscu. Jest to niewielka polana, wzdłuż której płynie drobny strumyczek, który raczej wygląda na małą kałużę. Nie znam się na tym, ale to może dlatego, że wino zaczyna zaburzać moją percepcję wzrokową. Piłam całą drogę, no może nie piłam. Jak dama raczyłam się łykiem co metr z glinianego dzbanka, by ukoić pożar rozszalały w mojej duszy, ale chyba wznieciłam jeszcze większy ogień, bo czuję, jak w środku płonie ból.

Dlaczego akurat dzisiaj alkohol mi nie pomaga, tylko wszystko pogarsza? Za jakie grzechy wciąż mnie karzesz, Ziggy? Już dawno dostałam nauczkę, nigdy jeszcze moje serce tak bardzo nie krwawiło, jak po poznaniu i stracie Florencio. Nie wiem, ile czasu jeszcze minie, nim wyleczę się z tego. Czy to będzie w kolejnej epoce? Czy może już po powrocie do domu?

Mówią, że człowiek docenia wszystko w momencie, gdy to straci. Cholera, nawet Ziggy posługuje się podobną metaforą. Sam mi powiedział, że dopiero po stracie, dopuszczamy do siebie możliwość, że to mogła być nasza wina. Mogę go nie lubić, może mnie drażnić, ale muszę mu przyznać rację. Mówi z sensem i trafia w punkt. Jest świetnym łucznikiem, który strzałę celuje w sam środek tarczy.

A ja zaprzeczam, bo jak inaczej mogę to nazwać? Moja duma mi nie pozwala na to, by spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, że ma rację. W niczym się nie mylił, to tylko ja nie pozwalałam sobie uświadomić rzeczywistości. Teraz w końcu, ale pomału, to dostrzegam. Dostrzegam tego potwora, którego stworzyli moi rodzice, a ja to dalej ciągnę, bo boję się upadku. Boję się, że jeśli przestanę się tak zachowywać, to stracę to wszystko, na co tyle lat pracowałam.

Przechylam dzbanek z chęcią wypicia kolejnego łyka wina, ale nic nie spływa do mojego gardła. Warczę z niezadowolenia pod nosem i odrzucam naczynie na trawę. Chwilę po tym kładę się i przecieram twarz. Jeszcze przez kolejne sekundy czuję delikatne, przygrzewające promienie słoneczne. Potem następuje dziwny chłód, którego nie powinno być. Cały dzień nie było nawet jednej chmury na niebie. Rozchylam palce i od razu klnę pod nosem.

Książę pochyla się nade mną i wpatruje się we mnie z zainteresowaniem.

– Czego chcesz? – syczę i gwałtownie podnoszę.

– Sprawdzam, czy żyjesz. – Kuca i sięga po dzbanek. – Wszystko wypiłaś?

– Aż takie to zaskakujące? – burczę i wyjmuję trawę z warkocza.

– Nie wyglądasz na taką, która byłaby w stanie w ciągu trzech godzin wypić cały dzban wina.

– Ludzie mają ukryte talenty – prycham pod nosem i próbuję wstać, ale tak długo siedziałam, że zapomniałam, jakie to uczucie. By to zamaskować, opieram się o drzewo.

Książę podpiera boki i lustruje mnie wzrokiem, Nawet nie chcę wiedzieć, jaka myśl pojawia się w jego głowie. Pewnie kolejny, który uważa, że mam problem z alkoholem. Tylko że to nie problem a terapia. Przynajmniej tak sobie tłumaczę to, co robię.

– Uda ci się doczołgać na zamek? – pyta mnie, a ja wzruszam ramionami. Na pewno nie, ale nie musi tego wiedzieć.

– Możesz mnie zanieść, ale nie ma przyzwoitki, więc możesz mnie tu zostawić albo się ożenić. Twój wybór – wypalam, nie mając nawet okazji, by się zastanowić nad sensem wypowiadanych słów.

– W takim razie miłego trzeźwienia – rzuca i żegna się kiwnięciem głowy.

Odwraca się i bardzo powoli stawia kroki. Przyglądam się mu uważnie i staram sobie wmówić wszystkie jego wady, które byłyby na tyle skuteczne, by się nie zakochać. Wady, które zatuszowałyby tę jedną zaletę.

To, że się przejmuje moim złym stanem od wybrzeża.

Zaciskam wargi w cienką linię i biję się z myślami. Chciałam wtedy jakiegokolwiek wsparcia, ale on odpada. Nie zniosę tej rozmowy, gdy będzie patrzył się na mnie ich oczami. Cholernym błękitem, który przyprawia mnie o zawał serca. Przy którym chciałabym już nie żyć, żebyśmy byli kwita. Z drugiej strony potrzebuję rozmowy. Muszę zrzucić z siebie ciężar, wyzbyć się poczucia winy, które codziennie zżera mnie od środka.

Homo Viator [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz